[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Noc była parna, mglista, zawiłgła i rozmazana.Czuć w niej było tennerwowy niepokój przeciwnika, to niby lekkie drganie muskułów olb-rzymiego cielska, zaczajonego w stepach do skoku, a raz po raz rozlegającesię pojedyncze strzały, ku ranu gęściejsze coraz, wieściły bitwę.Tedy przede dniem jeszcze ze sztabów pułków suną w mrok nocy zalinię podjazdy silne, opatrzone w karabiny maszynowe i nawet działa.Miast dawnej podatności, tu\ tu\ nieomal przed naszymi liniami trafiająna teren zagęszczony silnie, z ka\dej wioseczki, z ka\dego futoru,wyskakują za ich zbli\eniem natychmiast dziesięćkroć liczniejsze siły.ściągamy się więc, zwieramy w sobie.Czas ju\ wielki.Bo oto okołopiątej rano przeciwnik rzuca pierwszą kartę na stół: to wszystkie jegobaterie koncentrują ogień na Samhorodek i Oziernę.Sytuacja przedstawia się tak: z północy na południe w odstępachdwuwiorstowych wzajemnych le\y: Toporówka, Samhorodek, Oziernai Nowochwastów.Pierwszy - to nasze lewe skrzydło, ostatni - to prawe.Bolszewicy bombardują centrum, Samhorodek i Oziernę, bo jasna sprawa,\e w tym miejscu szykują sobie przejście.Ja z jednym plutonem dział (drugi pod porucznikiem Falewiczem tkwiw samej Oziernej) i plutonem moich karabinów maszynowych dostaję się127do rezerwy.Są tam jeszcze trzy szwadrony jazdy pod pułkownikiemTokarzewskim.Stoimy wprost za Ozierną przy trakcie, który do niej idzie, o niespełnadwie wiorsty od pierwszych domów.Ulokowaliśmy się na skrzy\owaniudwóch du\ych traktów od Zarudyniec i Koziatyna.Jest mgła - m\y deszczyk.Na lewo widać jednak wie\yczkęcerkwi samhorodzkiej.Na prawo faliste wzgórza zasłaniają Nowo-chwastów.Ogień nieprzyjacielski wzmaga się coraz bardziej.W Oziernej przednami okopala się nasza piechota i zajadle bije.Wiemy, \e to bardzodobra piechota.Patrzymy pilnie na strony, bo przecie\ te nasze trzystaszabel, dwa działa i siedem karabinów maszynowych (dwa moje i pięć12.Pułku Ułanów), to cała rezerwa dla wszystkich czterech punktówsześciowiorstowego odcinka: Toporówki, Samhorodka, Oziernej i No-wochwastowa.Wtem - i dotąd trudno mi uzmysłowić raptowność, z jaką to się stało- od strony Samhorodka widzimy posuwających się bolszewików.Snadzsforsowali lukę między Samhorodkiem i Skwirą, minęli Samhorodeki walą na nas, aby od tyłu wziąć Oziernę.Nasze działa i karabiny maszynowe kierują się w tamtą stronę,szwadrony szykują się do kontrataku, gdy wtem zbocza falistych wzgórz,które nam przesłaniają Nowochwastów, zaroiły się czarnymi masamikawalerii nieprzyjacielskiej.Jest dystans około trzech wiorst.W ka\dym razie widzimy jasno, jakrówne, rozrzucone szeroko ławy jezdzców raz po raz ukazują się naszczycie wzgórza, by za chwilę stoczyć się w jar i jeszcze za chwilę- wynurzyć się ju\ znacznie bli\ej nas.Dzielna piechota Oziernej wcią\ walczy.Falewicz tam ze swych dwóchdział gra - a\ w niebie słychać.Szybkim manewrem pułkownik Tokarzewski dwa szwadrony formujeprzeciw nowemu niebezpieczeństwu.Tam te\ kierują się paszcze naszychdwóch dział.Na tych od Samhorodka zostaje szwadron i karabinymaszynowe.Ledwośmy się tak przegrupowali, jeszcze rozkaz nie został oddanyi jeszcze nie ruszyły szwadrony, gdy splątana masa wozów, koni i ludzi,jaszczów amunicyjnych, kuchen polowych i sanitarek runęła w ślepympopłochu z Oziernej.To pękł nasz opór w tym ostatnim punkcie.Splątaną masą w galopie oto mijają nas i trudno oddać ten szał ucieczki,wspinanie się koni, przewracanie wozów, turkot i brzęk wiezionychkuchni, furgony bez woznicy, które niosą oszalałe konie wraz z całąuciekającą masą; znać, \e im wszystkim ktoś naprawdę "jedzie na karku".128I w istocie.Poprzez mgłę tego dnia, w czarnej gardzieli traktupomiędzy drzewami ukazują się nagle trzy opancerzone auta bolszewickie.Między nimi a ostatnimi wozami przerwa jakich dwustu - trzystukroków.Jadą pełnym pędem, strzelając ze wszystkich swoich maszynek.Równolegle z nimi z jednej i z drugiej strony polem idzie rozrzuconaława jezdzców bolszewickich.Staje się jasne, \e sytuacja przegrana.Krzyczę, \eby zaprzodkowanodziała.W trakcie tego wali się z konia ich dowódca, Dzieduszycki, młodyi niezmiernie odwa\ny adiutant sztabu naszej dywizji jazdy, którywyprosił się na tę wyprawę.Nasze szwadrony, dostawszy się w ogień pancerek, cofają się w nie-ładzie.Pułkownik Tokarzewski, ranny trzema kulami, zsuwa się z konia.Ratują go i wynoszą adiutanci Grocholski i Hahn.Moje działa i jaszczepełnym pędem wje\d\ają na trakt i wpadają pod lufy pancerek.Koniez kwikiem przysiadają w zaprzęgach.Są białej maści jak ulał, przedmiotnaszych starań i naszej chluby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]