[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na skraju miasteczka Brody kazał Fraserowi pojechać na skróty iskręcić w wąską brukowaną uliczkę, która omijała główną drogę.Tak jak większość domów na Runie,bungalow Kinrossa był zbudowany z prefabrykatów i miał nowe okna i drzwi z PCV.Podwórze było jednak\e bardzo zaniedbane i zapuszczone.Brakowało bramy wjazdowej, a małyogród był porośnięty zielskiem i usłany zardzewiałymi częściami łodzi.Le\ał tam równie\ mały bączek zwłókna szklanego; miał rozłupane, upstrzone dziurami dno.Brody mówił, \e Kinross jest wdowcem imieszka samotnie z synem.I to było widać.Zostawiliśmy naburmuszonego Frasera w samochodzie i podeszliśmy do drzwi.Brody nacisnął guzikdzwonka i w korytarzu zagrała elektroniczna melodyjka.Nikt nam nie otworzył.Inspektor zadzwonił jeszczeraz i na dokładkę załomotał w drzwi.Usłyszeliśmy przytłumione szuranie, drzwi się otworzyły i w progu stanął Kevin, syn Kinrossa.Spojrzał na nas i natychmiast spuścił wzrok.Zaognione krosty trądziku pokrywały mu twarz niczym okrutnerzezby.- Ojciec w domu? - spytał Brody.Wcią\ patrząc na czubki swoich butów, nastolatek pokręcił głową.- Wiesz, gdzie jest?Kevin niepewnie zaszurał nogami i przymknął drzwi, tak \e teraz widać było tylko wąski fragmentjego twarzy.- W stoczni - wymamrotał.- W warsztacie.Drzwi się zamknęły.Wróciliśmy do samochodu.W porcie panował wrogi chaos.O nabrze\e roztrzaskiwały się fale, wbasenie podskakiwały uwięzione łodzie.Przy molo cumował rozkołysany prom.Ogarnięte furią morzekipiało, tryskając pianą tak gęstą i obfitą, \e mo\na ją było wziąć za deszcz.Fraser podjechał pod zardzewiały, przypominający szopę metalowy barak, który mijałem w drodzedo domu inspektora.Stał u podnó\a wysokich skał, frontem do morza, dzięki czemu wiało tu trochę mniej.- Stocznia jest wspólna - powiedział Brody, gdy Fraser zaparkował.- Ka\dy, kto ma łódz, zrzuca sięna koszty utrzymania.Dzielą się równie\ kosztami naprawy.- To kuter Guthriego? - spytałem, patrząc na zdezelowany kadłub na kozłach, który zauwa\yłem ju\wcześniej.Z bliska łódz wyglądała jeszcze gorzej ni\ z daleka.W burcie ziały wielkie dziury, bo usunięto zniej fragmenty starego poszycia i nie zastąpiono nowymi.Sterczące wręgi wyglądały jak \ebraprehistorycznego zwierzęcia.- Tak.Chce ją wyszykować, ale chyba mu się nie spieszy.- Brody z dezaprobatą pokręcił głową.-Woli wydawać pieniądze w barze.Omijając przykryte papą sterty materiałów budowlanych, spiesznie podeszliśmy do drzwi.Chocia\były podwójne i cię\kie, gdy je otworzyliśmy, wiatr omal nie wyrwał ich z zawiasów.W środku panowałanieznośna duchota przesycona zapachem oliwy do maszyn i trocin.Na podłodze walały się listwy, palnikispawalnicze i no\yce do cięcia metalu, a ściany były zastawione lepiącymi się od czarnego smaru półkamipełnymi narzędzi.Z radia niosła się przerywana trzaskami cicha melodyjka, z trudem przebijając się przezdudnienie generatora.Było ich sześciu.Guthrie i ni\szy od niego mę\czyzna siedzieli w kucki nad częściamirozmontowanego silnika na betonowej podłodze.Kinross i pozostali grali w karty przy starym stole zlaminatu, na którym stały na wpół puste kubki z herbatą i przepełniona popielniczka z puszki po konserwie.Znieruchomieli i popatrzyli na nas.Nie patrzyli wrogo, ale i nie przyjacielsko.Po prostu patrzyli.Czekali.Brody spojrzał na Kinrossa.- Iain, mo\emy pogadać? Kinross wzruszył ramionami.- Czemu nie.- Ale na osobności.-Mnie oni nie przeszkadzają.- śeby podkreślić wymowę tych słów, Kinross otworzył kapciuch ibrudnymi od smaru palcami zaczął zwijać skręta.Brody nie nalegał.- Musimy skorzystać z radiostacji na promie.Kinross poślinił bibułkę czubkiem języka i wygładził ją kciukiem.Zerknął na Frasera.- A on to co? Policja nie ma ju\ nadajników? Sier\ant łypnął na niego spode łba, ale nieodpowiedział.Kinross wyjął z ust zdzbło tytoniu.- Szlag je trafił, co?Fraser zrobił krok do przodu, sapiąc przez nos jak rozwścieczony byk.- Ciebie te\ zaraz trafi, bo jak.Brody poło\ył mu rękę na ramieniu.- Przyszliśmy prosić o pomoc.To bardzo wa\ne, inaczej byśmy nie prosili.Kinross niespiesznie przypalił skręta.Potrząsnął zapałką, wrzucił ją do przepełnionej puszki i spojrzałna inspektora przez kłąb niebieskiego dymu.- Jak chcecie, to próbujcie, ale szkoda zachodu.- Bo? - spytał Fraser.- Bo z portu z nikim się nie połączycie.To VHF Musi widzieć przekaznik, a skały blokują sygnał.- A jeśli musicie nadać SOS? - spytał z niedowierzaniem Fraser.Kinross cicho prychnął.- W porcie nic nikomu nie grozi, nie? Fraser zacisnął pięści.- No to wypłyńcie tym pieprzonym promem w morze!- Chcecie spróbować w taką pogodę, to śmiało, ale nie moim promem.Brody potarł grzbiet nosa.- A inne łodzie?- Wszystkie mają VHF.- Jest jeszcze jacht Strachana - wtrącił jeden z karciarzy.Guthrie parsknął śmiechem.- Strachan to dupą nadaje!Brody emu stę\ała twarz.- Moglibyśmy spróbować mimo to?- Z promu? - Kinross obojętnie zaciągnął się dymem.- Chcecie tracić czas, wasza sprawa.- Zgasiłskręta, schował niedopałek do kap-ciucha i wstał.- Przykro mi, chłopaki.- I tak ju\ miałem wyjść - odparł jeden z graczy, rzucając karty na stół.- Pora wracać do domu.Guthrie wytarł ręce w brudne spodnie.- Ano pora - mruknął.- Idę coś przegryzć.Gracze odło\yli karty i sięgnęli po kurtki.Kinross te\ się ubrał i wychodząc, puścił drzwi, tak \eomal nas nie uderzyły.Przesycone deszczem i morską pianą powietrze smakowało jodem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]