[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej ciało zasilało nowe paliwo,promienie nocy.Niektórzy z tych bystrych chcieli wydrzeć jej ten sekret,wyśledzić ją i zobaczyć, jak je uzupełnia, ale szpiegów łatwo można byłowykryć i, jak do tej pory, zawsze udawało się ich zgubić.Swoje promienietrzymała w największym ukryciu i zażywała je potajemnie, wciągając najpierwjednym, potem drugim nozdrzem, żeby nie wpuścić sobie nic drażniącego.Skierowała się na wschód, w stronę Vine Street.Nie miała w głowieokreślonego celu.Gdzieś po drodze musi natrafić na jakiś niewielki bar ztelefonem.Zaczęła szybko przechodzić przez ulicę, nie zważając na czerwoneświatło, aż kobieta z przejeżdżającego obok samochodu krzyknęłaostrzegawczo, a mężczyzna idący za nią złapał ją za połę płaszcza i wciągnął zpowrotem na chodnik. Proszę uważać, gdzie pani idzie.Odwróciła się.Twarz mężczyzny ukrywał postawiony kołnierz płaszcza irondo naciągniętej na czoło zielonej fedory.Woda rozpryskiwała się nakapeluszu jak w fontannie.86RcLT Dziękuję bąknęła. Bardzo dziękuję.Uchylił kapelusza. Proszę bardzo. Prawdopodobnie uratował mi pan życie.Nie wiem, jak mam. Nie ma sprawy.Zwiatło zmieniło się na zielone.Wyminął ją i przeszedł przez ulicę.Całe to zdarzenie nie trwało dłużej niż pół minuty, ale już rozrastało sięw jej umyśle, jego poszczególne elementy namnażały się jak komórki rakowe,aż zabrakło miejsca na myślenie logiczne.Pół minuty stało się godziną,czerwone światło przeznaczeniem, dotyk ręki na jej płaszczu objęciem.Przypomniała sobie spojrzenia, których nie wymienili, słowa, których niewypowiedzieli: Kochanie.Ukochana.Najdroższa.Najpiękniejsza.Och, ukochana, zaczekaj na mnie.Idę już.Zaczekaj.Kochanie.Najdroższe kochanie.Przemoczona do suchej nitki, wykończona, drżąca i zagubiona, znowuzaczęła biec.Ludzie gapili się na nią.Niektórzy myśleli, że jest chora, niektórzy żepijana, ale nikt niczego nie zrobił.Nikt nie zaoferował jej pomocy.W alejce pomiędzy jakimś hotelem a kinem znowu uzupełniła paliwo.Schowana za rzędem koszy na śmieci, wciągnęła głęboko najpierw jednymnozdrzem, potem drugim, żeby nie wpuścić sobie nic drażniącego.Jedynym jejświadkiem był chudy szary kocur, o obojętnych, bursztynowych oczach.Wdech.Zatrzymaj.Policz do czterech.Wydech.Zatrzymaj.Policz dotrzech.87RcLTTrzeba to robić wolno i starannie.Liczenie jest bardzo ważne.Czteryplus trzy to siedem.Wszystko musi dawać siedem.Wdech.Zatrzymaj.Policzdo czterech.Gdy skończyła uzupełniać paliwo, od dawna nie pamiętała już o swoimukochanym.Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był Florian Vicente, któryobrzucił ją wyzwiskami, bo odkryła jego sekret że był alfonsem dlaczarnuchów.Jakiż to będzie szok dla żony, gdy się o tym dowie.Ale tę biednąkobietę trzeba przecież oświecić, prawda za wszelką cenę musi wyjść na jaw,trzeba to rozgłosić.Kręcąc głową ze współczucia dla biednej pani Vicente, Evelyn ruszyłaalejką w stronę tylnego wejścia do hotelowego baru.Już tu kiedyś była.Zamówiła martini, które ma siedem liter.Młody mężczyzna, siedzący na stołku obok, odwrócił się i spojrzał nanią. Ciągle pada, co? Tak odparła grzecznie. Ale to nie ma znaczenia. Dla mnie ma.Muszę. A dla mnie nie.Jestem nieprzemakalna.Mężczyzna zaczął się śmiać.Coś w jego śmiechu i białych, drobnychzębach przypominało jej Douglasa. Ja nie żartuję oznajmiła. Naprawdę jestem nieprzemakalna. Tym lepiej dla pani. Mrugnął do barmana. Ja też chciałbym byćnieprzemakalny, mógłbym wtedy wrócić do domu.Proszę nam powiedzieć, jakto się robi. Tego się nie robi.To się ma. Co pani powie.88RcLT To się po prostu ma. No co pani powie.Wciąż się zaśmiewał.Odwróciła się.Co ją obchodził taki prostak, zzębami jak u Douglasa.Jeśli nie przestanie, jeśli zrobi się dla niej tak samoniemiły jak pan Vicente, będzie musiała dowiedzieć się o jego nazwisko i daćmu nauczkę.Na razie jednak miała zadanie do wykonania.Zapłaciła za martini i, nawet go nie próbując, podeszła do kabinytelefonicznej na tyłach lokalu i rozsunęła drzwi.Nie musiała sprawdzać numerów.Czasami zapominała o innychrzeczach, miała momenty, kiedy miasto wydawało jej się tak obce i nie-przystępne jak księżyc; ludzie, których znała, zdawali się obcymi, a obcy kochankami, ale zawsze pamiętała numery telefoniczne.Stanowiły one jedynąciągłą ścieżkę w dżungli jej udręczonego umysłu.Trzęsąc się z podniecenia niczym nawiedzony kaznodzieja, zaczęławykręcać numer.Trzeba to rozgłosić.Trzeba udzielić lekcji.Prawda musiwyjść na jaw. Hotel Monica, słucham? Poproszę z panną Helen Clarvoe. Przykro mi, panna Clarvoe kazała założyć w swoim apartamencieprywatną linię telefoniczną. A może pani podać mi numer? Numer jest zastrzeżony.Sama go nie znam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]