[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie uważała się za kobietę zmysłową,dopóki nie spotkała Jeremy'ego.Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie.Po drodze mijali małe domki o wyglądzie prawie iden-tycznych sześcianów.Niektóre były świątecznie udekorowa-ne, inne - nie.%7łycie na terenie rezerwatu nadal nie należałodo łatwych i większość mieszkańców ledwie wiązała koniecz końcem.Lea zdążyła się przekonać, że jest nieco lepiej niżprzed laty, gdy matka wywiozła ją do Chicago.Było tu sporodobrych ludzi, którzy starali się wpłynąć na poprawę sytuacjiw rezerwacie.Należał do nich na przykład Jackson Hawk.Jego kancelaria prawnicza mieściła się w budynku Rady Ple-miennej.Jacksona wspierała jego żona Maggie, która daw-niej pracowała dla rządu.Z kolei Sam Brightwater, właścicielSRfirmy budowlanej, w dużym stopniu przyczynił się do rozbu-dowania miejscowej szkoły podstawowej.Natomiast JessicaMcCallum, specjalistka w zakresie pomocy społecznej, po-magała Radzie Plemiennej wybrać najlepszy program dlanastolatków i dorosłych.Działo się tu wiele dobrego, a Cze-jenowie tworzyli zżytą, solidarną grupę i zawsze pomagalisobie nawzajem.Lea była bardzo przywiązana do matki, lecz mimo żespędziła z nią w rezerwacie ostatnie dwadzieścia miesięcy,nie miała żadnego poczucia przynależności do tutejszej spo-łeczności.Przez cały czas pamiętała bowiem o tym, czegopragnęła dla niej matka.Właśnie przechodzili obok kościoła ze smukłą, wysokąwieżyczką wyraznie rysującą się na tle idealnie błękitnegonieba.Wiedziona impulsem, Lea postanowiła zajrzeć dośrodka, zupełnie jakby stamtąd przywoływała ją matka.- Chciałabym wstąpić do kościoła.Wejdziesz ze mną?Jeremy spojrzał na nią, ale nie zdołała nic wyczytać z jegozielonych oczu.- Oczywiście.- Chodzisz na nabożeństwa? - spytała, gdy powoli szli poschodach.- Byłem dziś rano.Przystanęła, nieco zdziwiona, usiłując pojąć ukryte zna-czenie tych słów.Jeremy także się zatrzymał.- Po stracie Gwen targał mną gniew.Bóg był ostatniąosobą, z którą miałem chęć rozmawiać.- A teraz? - spytała łagodnie.- Powiedzmy, że znów jestem gotów przystąpić do dialo-gu.A ty?SR- Rzadko zdarza mi się opuścić niedzielną mszę.Mamazawsze mi powtarzała, że trzeba okazywać wdzięczność zawspaniałe dary.Chodzenie do kościoła pomaga mi o nichpamiętać.Jeremy otworzył drewniane drzwi i oboje weszli do wnę-trza.Kościółek był nieduży i dosyć skromny, lecz Lea zawszemiała wrażenie, że to wnętrze emanuje cudownym spokojem.Drewniane ławki były stare i powycierane, a ambonę zastę-pował zwyczajny pulpit.Na blacie leżał adwentowy wieniec,ściany ozdobiono sosnowymi gałęziami, wiązankami z ostro-krzewu i czerwonymi kokardami.Po obu stronach ołtarzaznajdowały się małe, witrażowe okna.Sączące się przez ko-lorowe szkiełka światło barwiło świąteczną szopkę.Lea po-deszła bliżej, aby obejrzeć tradycyjną scenkę z dnia narodzinChrystusa.Patrzyła na małe figurki, myśląc o swoich dzieciach.W jejoczach zebrały się łzy i powoli stoczyły po policzkach.Jeremy przyglądał się jej zatroskany.- Lea? - W jego głosie zabrzmiał niepokój.- %7łałuję, że moja mama nie może zobaczyć swoich wnu-ków - szepnęła wzruszona.Jeremy otoczył ją ramieniem, ona zaś bezwiednie oparłasię o niego.Wydawało się to takie naturalne.Długo stali przytuleni, nieświadomi upływu czasu.W końcu Lea znów spojrzała na Jeremy'ego, a on stwier-dził, że jej łzy obeschły.- Pójdziemy już? - spytała.Skinął głową, ale zanim wyszli, wziął ją za ramię,- Zaczekaj - poprosił.- Przyjmuję do wiadomości,że nie chcesz, abym zasypywał Brooke i Adama zbędnymiprezentami.Musisz jednak zrozumieć, że pragnę miećSRwpływ na życie naszych dzieci.Powinny wiedzieć, że mająojca.- Wiem.Przepraszam, że zareagowałam tak ostro.Napra-wdę jestem ci wdzięczna za wszystko, co robisz.Ta góraprezentów trochę mnie.przytłoczyła.- Czasem właśnie tak się czuję, patrząc na blizniaki -przyznał.- Ja też.- Wracajmy do nich.Może się obudziły.Lea, patrząc na Jeremy'ego, stwierdziła, że coraz bardziejgo kocha.Co on do niej czuje? Jakie będzie jego miejscew jej przyszłości?Nazajutrz po świętach Lea, jak zwykle, doglądała dzieci.Karmiła je, zmieniała pieluszki i kąpała, ale jej myśli krążyływokół Jeremy'ego.Wczoraj po spacerze zajęli się malucha-mi, trochę się z nimi bawili, nosząc je i przemawiając do nich,a Bessie i Joe mieli miny dumnych dziadków.Pózniej weczwórkę grali w grę planszową.Jeremy często spoglądał naLeę, ich palce od czasu do czasu się stykały, łokcie ocierałyo siebie.Wczesnym wieczorem Jeremy musiał pojechać doszpitala.W domu ani przez moment nie zostali sami, więc anirazu jej nie pocałował i Lei było z tego powodu dziwnieprzykro.Blizniaki spały, więc wyszła na ganek po poranną gazetę.Niosąc ją do kuchni, zerknęła na tytuł z pierwszej strony. Nieudane porwanie".Z rosnącym przerażeniem przeczytałacały artykuł.Jego autor wyjaśniał, dlaczego zamiast Jennifer McCal-lum przez pomyłkę porwano Sarę Mitchell.Nie omieszkałSRrównież dodać, że mała Sara jest prawdopodobnie jedynąosobą mogącą opisać dwóch mężczyzn, którzy podczas po-rwania mieli twarze zasłonięte kominiarkami.Dziennikarznapisał także o tym, że osiemnastego grudnia doktor JeremyWinters spotkał idącą poboczem dziewczynkę, w której wło-sach znaleziono jagody ostrokrzewu rosnącego tylko w jed-nym miejscu na obrzeżach Whitehorn.Dzięki temu policjazlokalizowała jaskinię, gdzie porywacze niemal na pewnoprzetrzymywali Sarę.Zastępca szeryfa, Shane McBride wyjechał w podróż po-ślubną, toteż sprawą porwania zajął się detektyw SterlingMcCallum.Odkrył on w pobliżu jaskini wstążkę do włosównależącą do Sary.Zledztwo, niestety, na razie utknęło w mar-twym punkcie i tylko Sara wie, kim są przestępcy.Dziew-czynka na razie milczy jak zaklęta, co może jest skutkiemurazu psychicznego.Lea nie wierzyła własnym oczom.Jak ktoś mógł napi-sać to wszystko? Ogarnął ją gniew i jednocześnie strach.Ujawnienie informacji o porwaniu Sary stwarzało kolosalnezagrożenie.Obaj porywacze już znali jej nazwisko.Lea wy-obrażała sobie, co czuje Danielle.Pewnie szaleje z nie-pokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]