[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wtedy on się uśmiechnął.- Tak - powiedział.- Myślę, że powinniśmy jeszcze razpojechać do Wenecji.Zanim wróciliśmy do pensjonatu, zapadł zmrok, zrobiłosię zimno.Wiedziona jakimś kaprysem, nie podeszłam dofrontowego wejścia, lecz przeszłam jeszcze kilka jardów małąalejką prowadzącą do bramy dziedzińca.- Chcę ci tu coś pokazać - zwróciłam się do Maxima.Niezauważyłam tego wcześniej, ale potem, kiedy obudziłam siędziś po południu, zobaczyłam to.To cudowne, pachnie taksłodko, ale nie wiem, co to jest.Dlaczego chciałam ujrzeć, jak stoi przy tym pnączu? Niezamierzałam powiedzieć Maximowi o wieńcu, a pokazującmu pnącze, w jakiś sposób jednak mówiłam, pnącze i wieniecuzyskiwały w moich myślach związek z Maximem, potrzebazaś pokazania mu tej rośliny była tak dojmująca i silna, że ażsię przestraszyłam.- Popatrz.W ciemnościach liście stały się prawie niewidoczne, adrobne kwiatki odbijały od nich, blade i widmowe.Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam płatków.Twarz Maxima byłatakże blada.- Tak - powiedział.- Aadne.Często występują w krajachśródziemnomorskich - kwitną pózno, tuż przed zimą.Sięgnął, odłamał gałązkę i wyciągnął ją w moim kierunku.- Nazywają je altanką dziewicy - powiedział i czekał,więc w końcu musiałam wziąć kwiaty i zabrać je ze sobą dodomu.Zanim dotarliśmy do Wenecji, płynąc pod koniec dniaprzez rozległe wody laguny w kierunku tego czarodziejskiegomiasta, lato i jesień zmieniły się w zimę, nie zostawiając posobie ani śladu.Wiatr był zimny, dął nam w twarze, bryzgając wodą,schowaliśmy się więc we wnętrzu łodzi, a kiedy wysiedliśmyna San Marco, kamienie ulic i placu przed nami lśniły oddeszczu.Było cicho, płynęli z nami tylko wenecjanie,mężczyzni z teczkami, którzy postawiwszy kołnierze, prędkozniknęli, wracali do domów, i kilka starszych kobiet w czerniz pochylonymi głowami, niosących torby z rafii.Wciąż jest piękna, pomyślałam, nigdy nie zawiedzie,wciąż mogłam zobaczyć za wodą kopułę Santa Maria deliaSalute i nieco dalej wysepkę z wieżą San Giorgio, aobróciwszy się - jak daleko sięgnę wzrokiem - Canal Grande,skręcający w mrok, ginący gdzieś między dwoma wysokimidomami.Patrząc, odczuwałam nie tylko przyjemność, miałamdziwne poczucie nierealności tego wszystkiego, tak żegdybym zamknęła oczy, cała ta sceneria mogłaby w jednejsekundzie zniknąć.Kiedy byliśmy tu ostatnim razem - to byłowiosną i budynki lśniły w słabym, bladym świetlewschodzącego słońca - pogrążona byłam w o wiele większymniedowierzaniu.Byłam wówczas świeżo poślubioną żonąMaxima i czułam się kompletnie zdezorientowana,wstrząśnięta faktem, że wszystko to stało się takniespodziewanie i tak prędko, oczarowana Maximem i tym, cosię działo, niezdolna do myślenia, spragniona, oszołomiona, wekstazie szczęścia.Tak niewiele z tego czasu pamiętam, właściwie całkiemniewiele, to było interludium niecodziennej beztroskiej radościi lekkomyślności przed powrotem do rzeczywistego świata,zanim owładnęły nami znowu jego troski i cierpienia,zmartwienia i wstrząsy.Z tego, co wydarzyło się pózniej wManderley, pamiętam każdy szczegół, to było jak film, którymogłam puszczać na żądanie.Lecz jeśli chodzi o Wenecję i inne miejsca, które przedtemrazem odwiedziliśmy, pamiętam jedynie drobne, z niczym niezwiązane szczegóły w rozedrganym, wszechogarniającymmorzu optymizmu i beztroski.Teraz jawiła mi się jako zupełnie inne miejsce,posępniejsze, mroczniejsze w wyrazie.Podziwiałam je,patrzyłam na nie z szacunkiem, lecz idąc wąskim chodnikiemnad kanałem, za człowiekiem, który niósł nasze bagaże,zadrżałam, nie tylko dlatego, że byłam zmęczona i zziębnięta,lecz ponieważ poczułam lęk przed tym starożytnym,tajemniczym miastem, które wydawało się nigdy nieukazywać nam prawdziwej twarzy, lecz szereg masek,zmieniających się w zależności od nastroju.Wynalezliśmy następny cichy, skromny pensjonat -byliśmy w tym genialni, pomyślałam, w znajdowaniu miejsc,które nam odpowiadały, i pozostawaniu w cieniu, starannymodwracaniu twarzy.Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić,tylko wieszając ubrania, składając rzeczy i wysuwając ciężkieszuflady, czułam przypływ bolesnej tęsknoty za własnymipokojami, własnymi meblami, domem.Czasem pozwalałamsię jej porwać, a w moich myślach pojawiał się nieruchomy ispokojny, niczym nie zakłócony obraz Cobbett's Brake.Starannie wydzieliłam czas, który pozwoliłam sobie mupoświęcić, zanim wyruszę na poszukiwanie Maxima.Bardzo prędko się zadomowiliśmy.Maxim powiedział, żezostaniemy tu na zimę - dlaczego nie? Doprawdy, mieliśmyswoje słoneczne dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]