[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przytrzymując psa jedną ręką, drugą zaczęła szukać oparcia.Pies poruszyłsię i znowu musiała objąć go dwoma ramionami.Leeton musiał114SRwyciągnąć ich sam.Centymetr.Jeszcze jeden.Barki Ellie znalazły się na zewnątrz.Dużowysiłku kosztowało ją podniesienie psa i wypchnięcie poza ziejącą podnimi otchłań.Odciążona lina napięła się mocniej i Ellie już szybciej pokonała ostatniepół metra.Płaska powierzchnia lodu wydawała się rajem.Leżała z twarzą w śniegu iciepłe łzy spływały jej po policzkach.Marbuck przyczołgał się do niej, pró-bując się ogrzać.- Ellie - odezwał się rozkazujący głos.- To jeszcze nie koniec.Wez psai zejdz z lodu.Ellie podniosła ze zdziwieniem głowę.Na skraju lodowca stał Leeton,ciągle mocno trzymając linę.- Ruszaj się - polecił jej.Uklękła na kolana, wzięła psa w ramiona, zrobiła kilka ostatnich kro-ków po lodzie i znalazła się w ramionach Leetona.Między nimi był szczeniak, ale był jakby ich częścią.Wszyscy trojeprzywarli do siebie w radosnej harmonii.Ellie płakała, nie wstydząc się łez.%7łyła, Marbuck był bezpieczny, a Leeton trzymał ją w ramionach.Trwaliw bezruchu, owładnięci uczuciem szczęścia.Pierwszy ożywił się Marbuck.Podniósł pysk i polizał ją po nosie wtulo-nym w kurtkę Leetona.Leeton poczuł jego ruch i odsunął się.- Co my tu mamy? - Jego głos był pełen czułości i zachwytu.Położyłrękę na głowie psa, nadal jednak wpatrywał się w Ellie.- Boję się, że jest ranny - wyszeptała.- Zobaczmy.- Wziął od niej psa i położył na śniegu.Pies patrzył na nie-go wzrokiem pełnym miłości i ufności.Był mu całkowicie oddany.Zupeł-nie tak jak ja, pomyślała Ellie.Zakręciło się jej w głowie i musiała usiąść na śniegu.- Dobrze się czujesz? - Leeton rzucił jej krótkie, badawcze spojrzenie,podczas gdy jego ręce wprawnie badały psa.115SR- Nie ma dobrego lekarstwa na histerię.- Uśmiechnęła się.- Jeszczenigdy w życiu tak się nie bałam.- Ani ja - powiedział powoli.Czule pogłaskał ją po policzku.- Ani ja.Ellie popatrzyła na niego i zarumieniła się.Pies zaskomlił, jakby chciałsię poskarżyć na brak zainteresowania jego raną.Leeton z uśmiechempowrócił do badania.Dotknął tylnej nogi i pies znowu zaskowyczał.Delikatnie zbadał ją nacałej długości, jakby chciał potwierdzić swoje podejrzenia.- Ma rozciętą poduszeczkę i złamaną nogę - powiedział, gładząc go de-likatnie po głowie.- Ale.nie trzeba będzie go uśpić?- Ani mi się śni.- Roześmiał się.- Jeśli ten pies był wart życia.- Nie ryzykowałam życia - powiedziała.- Miałam do ciebie zaufanie.Zapanowało przedłużające się milczenie.W końcu Leeton wziął jejtwarz w swoje dłonie.- Ellie.- Ellie! Leeton! - rozległ się krzyk za nimi.Leeton cofnął dłonie od jej twarzy, ale objął ją opiekuńczym gestem.Sveni inni biegli do nich od strony wzgórz.Zobaczyli w oddali zaparkowanypojazd.Pierwszy dobiegł do nich Sven.- I oto nasza taksówka - powiedział miękko Leeton.Podtrzymywał ją,aby nie upadła, i uśmiechał się ciepło.- I to jest właśnie to, co zaleciłby cilekarz.Albo weterynarz.Nie dałbym rady zanieść ciebie i Marbucka dodomu.- Mogę sama iść.- Ellie usiłowała zachować godność, ale Leeton tylkoroześmiał się i przyciągnął ją bliżej.- No pewnie, na nogach z waty - zażartował i odwrócił się do Svena.Pobladła twarz Svena powiedziała im, jak bardzo był zaniepokojony.Zgodnie z zasadami panującymi w bazie, Leeton zgłosił przed wyjściem116SRcel wyprawy i przybliżoną godzinę powrotu.Huk odrywającej się górylodowej i ich spóznienie sprawiły, że obawiano się najgorszego.Leeton krótko wyjaśnił, co się stało.Sven słuchał go z ustami otwartymize zdziwienia.Chciał coś powiedzieć, ale znalazł lepszy sposób.Podszedłdo Ellie i uścisnął ją ze wszystkich sił.- Powinnaś zostać weterynarzem - powiedział.- Jesteś szalona.Zrobićcoś takiego dla zwierzęcia.- Pokręcił głową z podziwem i uśmiechnął siędo Leetona.- Jest tak szalona jak ty - powiedział.Nadeszli pozostali mężczyzni.Byli przygotowani na tragedię, a teraz naich twarzach malowała się ulga.Pomimo tego, co mówił Sven, nikt nieuznał jej czynu za szalony.Przeciwnie, wydawał się on wszystkim zupeł-nie naturalny.Wiedziała, że każdy z nich, na jej miejscu, bez wahania po-stąpiłby tak samo.Pierwszy raz zdała sobie sprawę jak zwartą społeczność tworzą ludzie wtym izolowanym miejscu.Psy również były jej częścią, a jej akcja sprawiła,że i ona została do niej przyjęta.Stała bez słowa, bombardowana okrzykami i pytaniami.To wszystkowydarzyło się zbyt szybko.Wypadek z Gordonem, a teraz to.Skaleczonetrzy dni temu ramię ciągle ją bolało, a ucisk liny, którą była przywiązana,jeszcze to pogorszył.Ciężko oparła się o Leetona.Była tam, gdzie chciałabyć i nic więcej się nie liczyło.- Musimy ją zabrać do domu - powiedział Leeton patrząc na jej pobla-dłą twarz.- Chyba ma dosyć.Rzeczywiście miała dosyć i drżała na całym ciele.Sven chciał jej pomócdostać się do pojazdu, ale Leeton zatrzymał go.- Ty wez Marbucka - powiedział zdecydowanie.- Doktor Michaels jest moja.117SR ROZDZIAA DZIESITYNastępnego dnia opuszczali Kellent.W bazie wrzało jak w ulu i Ellieprawie nie spotykała Leetona.Po ich powrocie zajął się nią doktor Ryde.Leeton próbował protestować, kiedy zabierano ją spod jego opieki, aleStephen stanowczo rozstrzygnął spór:- Mamy tutaj człowieka potrzebującego opieki i mamy też psa - zachi-chotał.- Ja jestem lekarzem dla ludzi, a ty jesteś lekarzem dla psów, i ko-niec dyskusji.Ellie początkowo protestowała, twierdząc, że nie potrzebuje pomocylekarskiej.Doktor Ryde grzecznie pokiwał głową, zbadał ramię i kazał jejnatychmiast położyć się do łóżka.Póznym wieczorem przyszedł do jej pokoju Leeton.Przez półprzy-mknięte powieki zobaczyła go, jak stoi nad jej łóżkiem i patrzy na nią.Zwysiłkiem starała się otworzyć oczy, ale położył na nich dłoń i zamknął jez powrotem.- Nawet nie próbuj się budzić - powiedział miękko i pocałował ją wczoło.- Potrzebujesz snu.- Ty też - powiedziała głosem pełnym miłości.- Już idę.- Delikatnie dotknął palcami jej warg i ruszył w kierunkudrzwi.- Złożyliśmy ze Svenem nogę Marbucka.Kiedy się zagoi, będziemógł chodzić.- Cieszę się - powiedziała i nie zważając na jego polecenie otworzyłaoczy.Uśmiechnął się z czułością.- Ja też - powiedział.- Dzięki tobie, moja Ellie.Wcześnie rano, kiedy starała się podnieść z łóżka swoje potłuczone cia-ło, przyszedł do niej doktor Ryde.118SR- Polez jeszcze - polecił jej.- Statek nie odpłynie przed południem, ajeszcze poczujesz wszystkie swoje siniaki, kiedy zacznie kołysać.- Wielkie dzięki - powiedziała ponuro.Uśmiechnął się do niej.- Gordon już wstał.Dałem mu kule i poleciłem udać się na statek.- Za-wahał się.- Chciałbym, aby trochę odpoczął podczas tej podróży.Dopa-trzysz tego?- Mogę to zrobić - odpowiedziała z uśmiechem.- Ellie, pamiętaj, że przez następne sześć tygodni ty też jesteś chora naAIDS, dopóki nie zostanie dowiedzione, że tak nie jest.- Trzymał ręce wkieszeniach i sprawiał wrażenie, że mówienie tego przychodzi mu z trud-nością.Popatrzyła na niego w milczeniu.- Wiem, że to bardzo trudne - ciągnął Stephen - szczególnie jeśli ryzykojest tak niewielkie.Ale zawsze jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]