[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy weszliśmy z Kallem do pokoju.Nowy spał.- Dostał właśnie zastrzyk uspokajający - poinformował.nas jeden z dwojga dyżurnych, których mieliśmyzastąpić.Kiedy wyszli, usiedliśmy na krzesłach.Młody człowiek był trupio blady.Jego ręce leżały na piersiachjakby się modlił, włosy miał jasne i rzadkie, pod nosem i na brodzie trochę skąpej szczeciny.Kalle wiedział co nieco o przypadku".- Jest uzależniony od dziesięciu lat.Próbował już wszystkiego.Aykał, wstrzykiwał sobie i pił wszystko, cowymyślono, żeby zapalić lub ugasić swoją świadomość.- Jak on się nazywa? - szepnęłam wstrząśnięta.- Nie musisz szeptać.Do niego nic nie dociera z tego świata.Ani teraz, ani, być może, już nigdy.Ma naimię Max.Patrzyłam na niego, a myślałam o Janie.Max nie dawał żadnych oznak życia; wydawało się, że nie od-dycha.- Mam takie wrażenie, jakbym czuwała przy zmarłym - powiedziałam.- Nie sądzę, żeby spokój tych zwłok był czymś trwałym - wyszczerzył zęby Kalle.Spojrzałam na niego z wyrzutem i nie odezwałam się więcej.Po pewnym czasie Max się poruszył, a raczej się wzdrygnął.- Problem polega na tym - powiedział Kalle - że lekarze nie wiedzą, jakie lekarstwo można mu zaaplikować.Brał już wszystko, więc leki nie działają.Chyba niedługo się obudzi.93- Czy on nie powinien trafić do prawdziwego szpitala? - zapytałam.- Tam też dysponują tylko lekarstwami, natomiast z pewnością nie mogliby mu zapewnić dwuosobowegodyżuru.Nie mają tyle personelu - powiedział Kalle.-On i tak ma szczęście.Większość narkomanów nieżyje tak długo.- Jak to: szczęście? Przecież są także tacy, którzy w pewnym momencie przestają brać! Niektórych możnauratować!Kalle wzruszył ramionami.Nagle Max się poderwał i usiadł na łóżku.Nie patrząc na nas, zaczął dwoma palcami, kciukiem i wska-zującym, zbierać z kołdry coś niewidzialnego i ostrożnie wprowadzać to coś do ust.Potem sięgnął pod po-duszkę, wyciągnął rękę i długo ją oglądał.Przechylił głowę do tyłu, skierował pustą dłoń do szeroko otwar-tych ust, przeżuwając w skupieniu.Jego głowa chwiała się bezwładnie między obojczykami.Prawą ręką zakładał sobie na ramieniu nieist-niejącą opaskę, silnie ją naciągając.Ale widać wydała mu się zbyt luzno założona, bo zaczął ją zakładaćod nowa, z zaciśniętymi ustami naciągając ze wszystkich sil.Potem palcami wyszukał na ramieniu żyłę,zrobił ruch przykładania strzykawki, naciśnięcia tłoka.Wreszcie opadł wyczerpany na łóżko,westchnąwszy z ulgą.Po chwili otworzył oczy, spojrzał na mnie i zapytał:- Kto ty jesteś?- Katja!- Trochę spałem - opowiedział Max normalnym, spokojnym tonem.Przytaknęłam.- Który to już dzień? - spytał.- Jesteś tu od trzech dni - odparł Kalle.-To wkrótce powinno być lepiej, no nie? - powiedział i nagle zasnął.34Spal tylko kilka minut.Potem znowu usiadł na łóżku, wsunął rękę pod poduszkę i uczynił ruch, jak gdybywyciągnął stamtąd pudełko, otworzył je dygocącymi palcami, przechylił, znowu uniósł dłoń do ust i wylizałjej wnętrze.A potem znów zaczął przygotowania do kolejnego zastrzyku.Pocił się przy tym i jęczał, nie mo-gąc znalezć odpowiedniego miejsca do nakłucia.Kiedy wreszcie mu się udało, położył się z powrotem,całkowicie wyczerpany.Patrzyliśmy na tę okrutną pantomimę przerażeni, ale jednocześnie zafascynowani.Max otworzył oczy i powiedział głośno:- Jak nie można już znalezć żyły, trzeba rozrywać.Cholerne żyły! Po prostu zamykają przed tobą twojewłasne ciało! Macie tu przynajmniej wódkę?Kalle wstał, nalał wody do szklanki, uniósł lekko głowę Maxa i przytknął szklankę do jego ust.Max piłchciwie.- Bimber! - powiedział.- Natychmiast poznałem.Lepszy niż czysty spirytus.Taka wódeczka ożywia.Alegdzie zniknął ten stary gaduła? To ci włóczykij! Przecież chyba nie wykitował?Kalle usiłował unieruchomić wyrywającego się Ma-xa, który zdążył już zsunąć nogi na podłogę.- Muszę go poszukać! Wczoraj jeszcze tu był, leżał obok mnie.Gówniana instytucja! Trzeba uważać, żebynie wrzucili do grobu kogoś, kto jeszcze przebiera nogami.Oni po prostu cię wynoszą.Nie chcą trzymaćtakiego półtrupa, bo to szkodzi reputacji.Mas trząsł się cały, próbując ustać na nogach.Wyglądał jak szkielet, na którym powieszono piżamę.- Połóż się - perswadował Kalle.- Jestem umówiony - odparł Max.Szukając butów, schylił się pod łóżko i upadł.Podnieśliśmy go i położyliśmy.Maxem wstrząsały dreszcze.Okryłam go kołdrą aż pod brodę, odgarnęłam95z czoła kosmyki rzadkich włosów i pogłaskałam po po- Spróbuj zasnąć - powiedział Kalle.- Ty dupku! A ja niby nie próbuję zasnąć?! Ja chcę snu, ale to sen mnie nie chce.Po chwili Max ponownie zapad! w drzemkę.- Czy wiesz, co chciałbym zrobić po wyjściu stąd? -zapytał Kalle, zwijając dłonie w pięść.- Chciałbyś podpalić jakąś stodołę - powiedziałam a Kalle kiwnął głową.A ja? Co ja chciałabym robić, kiedy mnie stąd zwolnią? Nigdy i w żaden sposób nie próbowałam uzbroićsię przeciw czemuś.Co najwyżej usiłowałam się wykraść, po prostu zniknąć, ponieważ życie mi się nie po-dobało.A przecież tak naprawdę nic o życiu właściwie me wiedziałam.Może bałam się tego, że tak mało onim wiem?Nastąpiła kolejna zmiana dyżurujących i poszliśmy z Kallem na spacer.Nie byliśmy w nastroju do rozmówPatrząc na ziemię pod naszymi stopami, słuchaliśmy chrzęszczącego piasku.Próbowałam wyobrazić sobieco dokładnie znajduje się po drugiej stronie kuli ziemskiej.Nowa Zelandia? Nie wiedziałam.Chciałam teżspytać Kallego, dlaczego podpala stodoły, ale dałam temu spokój.W ciągu tego wieczoru parę razy zajrzałam do Maxa -albo spał, albo miał halucynacje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]