[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, dziecinko.może masz rację - powiedziałam.Zjadłyśmy rzadką kaszę okraszoną łojem i trzeba było się wybierać wdrogę.Piotruś kleił się do mnie.Biłam się z myślami, czy nie przygarnąćtych dzieci.Ale były już na liście do sierocińca.To dużaodpowiedzialność, same z Kasią głodujemy.Odprowadzili nas aż za wieś.Długo jeszcze, kiedy się oglądałam, stały imachały do nas.Kiedy minęłyśmy zakręt pofolgowałam wzruszeniu.RS146 Zbyt pani miękka, pani Zosiu.Powinna pani myśleć o sobie.Gdybydzieci te były bez perspektywy sierocińca, to jeszcze można by sięzastanawiać. W każdym razie sprawdzę, co z tym sierocińcem. Nie dam pani tędy wracać.To szaleństwo.Tak, wiedziałem, że to szaleństwo, ale postanowiłam, że jeśli dzieci niemają szansy na jakąś opiekę, zajmę się nimi.Gdyby Kasia została sama.Nie, wolałam o tym nie myśleć.Do Uzgenu dotarłyśmy w samo południe.Byłam tu już dwa razy: kiedyprzyjechaliśmy i w czasie tyfusu, ale dopiero teraz dostrzegłam, że to starewarowne miasto.Były nawet przy murach tablice w języku rosyjskim,które podawały jego wiek.Budowle w stylu muzułmańskim pochodziły zjedenastego wieku.Wzniesiono je z cegły układanej w geometrycznewzory.Bogato udekorowane stiukami i malowidłami, z licznymi łukamioraz kopułami miasto było dość mocno zniszczone i zaniedbane.Nadwszystkim dominował wysoki minaret i wieża.Cały ten stary kompleksskładał się z trzech muzułmańskich mauzoleów i minaretu.Pewniestanowiły one cenny zabytek islamu.Pozachwycałyśmy się więc, ale nieprzyszłyśmy tu przecież w celach turystycznych, więc trzeba byłozasięgnąć języka, gdzie jest polska placówka, i dotrzeć tam.RS147ROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZYPozałatwiałyśmy wszystkie sprawy, poumieszczałyśmy nazwiska naszei wszystkich z Erkiento na listach i poszłyśmy na targ.Miałam dosprzedania dwie pary rękawiczek i dwie bluzki oraz rzeczy Kasi, z którychpowyrastała.Kupiłam za to trochę żywności, cukierki dla córeczki ipuszkę konserwy mięsnej.A także rarytas: malutki chlebek.Potemwróciłyśmy do polskiego biura, żeby zasięgnąć języka w sprawiesierocińca.Wiedziano tu o Marysi i Piotrusiu.Byłam więc zdziwiona, żenikt dzieci dotychczas nie zabrał.Okazało się, że lada chwila odjadą dosierocińca w Dżałal-Abadzie.Przenocowałyśmy w czajchanie i o świcieruszyłyśmy w drogę powrotną.Wstąpiłyśmy do dzieci, ale nie było ich wdomu.Czekałyśmy jakiś czas, ale kiedy po półgodzinie nie było ich nadal,zostawiłyśmy im trochę żywności i kartkę, a same poszłyśmy dalej.Szłonam się razniej, a od grzbietu przełęczy znacznie szybciej niż w tę stronę,bo z góry.Jeszcze słońce było dość wysoko, kiedy doszłyśmy do brodu.Wydawało nam się, że rzeka jest szersza, niż była, jednak uznałyśmy to zazłudzenie, bo przecież nie padało.Zdjęłyśmy buty, zawinęłyśmy z łupamiuzgeńskimi w tobołki, zawiesiły na plecach i weszłyśmy do rzeki.Japierwsza, za mną Urszula, na końcu Małyniczowa.Ledwie uszłam parękroków, gdy nagle wpadłam po uszy w wodę.Urszulka złapała mnie zaramiona, ale wir wciągnął i ją na głębię.Małyniczowa ruszyła nam naodsiecz, ale na próżno.Skotłowało nas wszystkie i odciągnęło od brzegu,gdy nagle zobaczyłyśmy biegnących Kirgizów.Rzucali nam linę, alebezskutecznie.Jeden z nich wszedł po pas do wody i znowu rzucił sznur wnaszą stronę.Małyniczowej udało się go uchwycić, złapała za rękę Urszulęi Kirgiz pociągnął je do brzegu.Nie czułam pod nogami gruntu, więcusiłowałam płynąć.Niosło mnie szybko ku wodospadowi, bo dalej korytostromo schodziło w dół.Uderzyłam nagle plecami o gałąz i wtedy zo-baczyłam, że na wodę obok mnie spada sznur.Chwyciłam go rozpaczliwiei poczułam, że ciągnie mnie do brzegu.Wyplułam trochę wody i zaczęłampodskakiwać, żeby powylewać ją z uszu.Wyglądałyśmy jak półtoranieszczęścia.Przemoczone, oklapłe i jeszcze drżące ze strachu.Miałyśmydużo szczęścia, że Kirgizi akurat byli na brzegu.Nie było jednak mowy otym, żeby siedzieć i suszyć ubrania.Słońce już chowało się za góry, którerzucały na drogę długie cienie.Nie mogłyśmy nawet włożyć butów,ociekały wodą.Po godzinie, zziębnięte i z pokaleczonymi stopami,RS148dotarłyśmy do kołchozu.Tuż nad rzeką, na wysokim brzegu, od któregoprzerzucony był most, stał schludny domek otoczony sadem.Wdrapałyśmy się wysoko na skarpę i spojrzałyśmy na most
[ Pobierz całość w formacie PDF ]