[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Franiu.Jeszcze jeden - powiedziała matka, a gdy Frania chciałapostawić w miejscu, gdzie siadywał ojciec, uprzedziła jej ruchkrzyknąwszy: - Nie tu! Tu, gdzie siadywał młody pan Rudolf.- A ja tam pamiętam? - rozgniewała się Frania.W ten sposób symboliczne nakrycie dla zabłąkanego wigilijnegogościa było nakryciem dla gościa, na którego czekano.Nawet Franiaociągała się z przyniesieniem zupy.Wniósłszy ją ostentacyjnie,usiadła tak daleko, że wydawała się mniejsza na końcu stołu.Skromność wigilijnych potraw była naturalna, wynikała z biedy.Gdyby nie wianki suszonych grzybów zwożone co roku z Marzeniowa,byłoby gorzej.Zupa grzybowa była rozlana i wszyscy troje trzymaliłyżki nie zanurzając ich w zupie, czekając na cud, na dzwonek.Alecisza w domu, w mieście, w świecie była przerażająca.W zwątpieniuzagłębili łyżki w zupie.Rozległ się dzwonek.Matka przegoniłaJaona.- Jest zlitowanie.Jest ratunek - wołała nim otworzyła drzwi,jakby widziała poprzez nie wuja Rudolfa.Wuj Rudolf wszedł w śniegu, jak święty Mikołaj z paczkami.- Pada śnieg? - spytała niemądrze matka.- Tak strasznie się bałem - mówił wuj.- Wstąpiłem do dozorcySzymańskiego, spytać czy żyjecie, ale nie mogłem - tu wujowizadrżały usta, przytulił się do matki i jak dziecko schował czołow zagłębieniu jej szyi.Nie mógł się opanować i szlochał.-Szymański mówi: - "Poznaję pana, poznaję", odgadł, że wolęprzedtem wiedzieć, ale jeszcze zwlekał.Józef? Józef! Kto namibędzie dowodził? Kto doda nam sił? Myślałem, że on już stoi naczele podziemia.a tu, a tu.wiecie choć, gdzie.jest?Gdy znalezli się w pokoju, wuj dopiero zdjął płaszcz podbityfutrem, i położył paki, z których jedna miała podłużny kształt:- To zając.Zabity pociskiem z polskiego karabinu.Następny będzieNiemiec.Ach, Szymański dał mi szklaneczkę wódki.A wy, nie macieczegoś?Frania nie pytając matki, wyjęła butelkę Cinzano i kieliszek, alewuj poprosił o szklankę, nalał sobie pełną i stojąc wypiłduszkiem, a potem postawił przed Franią, by napełniła powtórnie.Wuj na ich tle wyglądał wspaniale, opalony, trzymał się prosto,mówił z niespotykaną u niego siłą i gdy Frania zaczęła zbieraćswoje talerze, by iść do kuchni, z pełnym czaru uśmiechem chwyciłją za ręce i trzymał:- Choćby dlatego, że nie będziemy siedzieli we trójkę.To zawszesię nie sprawdza.Gdybym nie przyjechał, jedno z was musiałoby wtym roku umrzeć - mówił i Jaon zauważył, że zachowuje się podobniejak Dziurzyna i Maniunia, gdy wypiły wermut.- Niechże pannaFrania naleje sobie i wypijemy - trzymał ją dalej za rękę, a onazaczerwieniwszy się, zerknęła na matkę.Matka ani nie pozwoliła ani nie zabroniła.- Ach, panno Franiu, przestałaby się pani garbić, umalowała się,rozpuściła włosy i jeszcze by panna Frania za mąż wyszła.Frania jadła ostentacyjnie mało, czuła się widać niepewnie.Wzrokmiała wbity w talerz i od czasu do czasu podnosiła go na wujaRudolfa.Jaonowi wydawała się mniej smutna.Wuj rozrywał paczki, wyjmował ciasta, malutkie, miniaturoweciasteczka.- To Alinka, córka dzierżawczyni upiekła dla Jaona - powiedziałwuj.- Wróciły czasy naszych rodziców Julianno.Uruchomiliśmyżarna, piec chlebowy.Dom przestał pachnieć stęchlizną, zgniliznąi myszami.Wuj, wypłakawszy się, był rozradowany, podniecony, jakby zapominało śmierci męża siostry.- Niech panna Frania rozpuści włosy - upierał się wuj, pijącnastępną szklankę wina.- Rudolf! Uspokój się! - skarciła go matka.Frania udając, że nie słyszy, wyszła do przedpokoju i za chwilęwróciła z rozpuszczonymi włosami.Jaon nie wyobrażałby sobie, że wkimś może zajść taka zmiana.Włosy Frani okazały się gęste,puszyste, długie i okalały chudą, smutną, trójkątną twarz, naktórą nie zwracało się uwagi.- Panno Franiu, przecież pani jest młoda! - wykrzyknął wuj.- Mam trzydzieści dziewięć lat - powiedziała Frania.Jaona to speszyło.Jak była stara! Jaon nie mógł sobie wyobrazić,jak będzie, gdy dożyje tego wieku.Wuj wypił jeszcze jedną szklankę wina i ruszył ku kanapie.Gdyzwalił się na nią, matka przykryła go jego futrem i innymipłaszczami.Jaona chwyciła senność równie gwałtownie, jak wuja.Wyprowadzony przez matkę do swojego pokoju usypiał, gdy gorozbierano.Jaona obudził podniesiony głos wuja:- Nigdy, przenigdy po tym, co ci powiedział nie musisz Hieronimawidzieć.Uświadomił sobie, że jest ranek, są święta, poczuł napływszczęściai pomyślał, że zawoła matkę, otworzy drzwi i on ujrzy gałązchoinki z kołyszącą się papugą."Jakie dostałem prezenty?" -przyszła mu radosna myśl, ale zdziwienie, że nie może sobieprzypomnieć, przeszła w gwałtowne przebudzenie.Zerwał się.Ciosbył tak silny, jak wtedy w schronie."Więc będę się tegodowiadywał wiele razy i za każdym razem ta wiadomość będzie nowa irównie bolesna?"Ale Jaona przepełniała tak wielka nadzieja naprzyszłość i zachwyt nad życiem, że nawet ta świadomość nieprzesłaniała mu światła poranku zza kocy, pewności, że wojna sięskończy, on i matka przeżyją.Te myśli spowodowały, że nie usłyszał początku tego, co mówił wuj,dopiero potem: -.nie martw się więc, że Hieronim po jegośmierci okazał się taki, jakby oszukał Józefa.Józef nie miałzłudzeń co do Hieronima.Kiedyś powiedział mi: "Moim prawdziwymbratem jesteś ty, Rudolfie.Zawdzięczam cię Juliannie".- Tak powiedział? W cudowny sposób doszły mnie słowa Józefa,przemówił do mnie.To jego fraza, jego sposób myślenia,formułowania, słyszę jego głos.Mój kochany bracie, dzięki ci.- To ja do ostatniego tchu będę dziękować Józefowi.Przygarnąłmnie, mimo że uważał mnie za człowieka straconego.Nigdy mi tegonie powiedział, ponieważ uważał, że nic już mnie nie powstrzyma,że jestem nieodwołalnie zmarnowany i nie chciał przysparzać mibólu.Wszyscy powtarzali: - "Rudolf, opamiętaj się, giniesz", onjeden najbardziej spostrzegawczy milczał.To milczenie mnieostrzegało, jak przed śmiercią.W mojej samotni marzeniowskiejmyślałem, jak się podnieść, choćby trochę, tylko ze względu naJózefa, by go zadziwić, żeby mnie przeprosił za swoje myśli niewypowiedziane, ale które odgadłem, i żeby mu podziękować za tomilczenie.Dziś nadszedł ten dzień Julianno.Zabieram was doMarzeniowa, gdy nadejdzie pierwszy podmuch wiosny.- Mój drogi! Tego właśnie nie mogłam ci powtórzyć.Słów Hieronima:- "W mieście umrzecie z głodu.Niech was zabiera Rudolf".Tak nassię boi! Chce się nas pozbyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]