[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bowiem miasto się do nas przyzwyczaiło, a my do miasta.Psy zostały oswojone,choć nigdy nie należało do końca uśpić w sobie czujności.*Kolejne dni i tygodnie mijały nam na dobrej zabawie.Kąpiący dziś, jutro mogli byćkąpani, wieszający, wieszani, ofiary katami, a wyśmiewani mogli do bólu brzucha kogośwyśmiewać.Człek nie znał dnia ani godziny.Bo nasz Miszka w końcu się doigrał i wyleciał ze szkoły za swoje wygłupy.Kilkarazy przechodził z pokoju do pokoju po gzymsie na wysokości drugiego piętra, palił fajki,choć gdy mu Karżyński kazał chuchnąć, chłopak wciągał powietrze miast je wypuszczać,więc kapitan ani razu nic nie wyczuł.Ale szalę przeważyła ponoć popularna w więzieniachgrzałka z żyletek, doprowadzająca wodę do wrzenia w kilka sekund, przy pomocy którejMiszka przygotowywał sobie herbatkę.W szkole profesorowie również skończyli z taryfą ulgową i solidnie zaczęli się namdobierać do skóry.Już nie tylko niezmordowany pan Wiewióra , który mógł się zmęczyćsamym podnoszeniem trzech paluchów do góry, ale też inni postanowili pokazać nam, żeliceum ogólnokształcące, a szczególnie liceum wojskowe to nie fiu-bzdziu, a matury nie zdajesię z musztry, strzelania, wychowania fizycznego i robienia sobie nawzajem kawałów, a zalgebry i gramatyki, kombinatoryki, języków obcych i literatury polskiej.Oczywiście, próbowaliśmy różnych sposobów, żeby dyskusję skierować zawsze nabezpieczne, przyjazne nam tory.A to usiłować wprost podważać sens rozwiązywaniaukładów równań, bo do czego się nam to przyda? Albo na polskim, przy okazji Pieśni oRolandzie , pastwić się nad biedakiem, nazywając go zbrodniarzem wojennym.Tudzież,omawiając przyczyny klęski wrześniowej, zapewniać buńczucznie, że my to byśmy frycompokazali.Tylko o zbrodnię katyńską jeszcze jakoś nie pytaliśmy.Zresztą nie wiadomo, czy nacoś by się to zdało.Gdy było naprawdę zle, ratunku zaczynaliśmy szukać w szkolnym ambulatorium,które wraz z izbą chorych zajmowało pomieszczenia na parterze jednego z budynkówszkolnych.Tam też, przy dobrych układach lub ruchach prątków, można było zalec nawet nakilka dni.Na początku było zawsze miłe spotkanie z urodziwymi paniami pielęgniarkami,dzięki którym właściwie już było nam dużo lepiej.Jednak po chwili trzeba było stanąć twarząw twarz z naszym lekarzem, majorem Waligórą, który swoimi praktykami i tym, że chyba zabardzo nie orientował się, że nie ma już do czynienia z żołnierzami służby zasadniczej, odsamego początku zyskał sobie wśród nas uznanie i swojski przydomek. Doktor Mengele.- Co ci dolega? - pytał lekarz, bazgroląc coś na druczkach recept.- Mam zawroty głowy, nudności.- usiłowaliśmy spokojnie wyliczyć wszystkieobjawy groznej choroby, która być może już nas toczyła, by ułatwić doktorowi postawieniediagnozy.- Tak? - lekarz zachęcał nas, jak tylko potrafił, a w jego głosie wyraznie czuć byłotroskę o dobro pacjenta.- Coś jeszcze?- Wymiotowałem dwa razy, wczoraj wieczorem i dzisiaj rano.Major przysuwał sobie talerzyk z pączkiem i gryzł kawałek.- Stolec był? - pytał po chwili.- Był.- Jakiego koloru był stolec?- Czarny - odpowiadaliśmy trochę w ciemno, wszak nie wiedzieliśmy jeszcze, żemoże to mieć tak duże znaczenie.Lekarz pociągał łyk herbaty ze szklanki i znów coś bazgrolił po stole.- Wszystko? - pytał po dłuższej chwili.- Tak - odpowiadaliśmy słabym głosem i czekaliśmy już tylko na pomoc.A ta, choć jeszcze przez chwilę mieliśmy nadzieję, że będzie inaczej, była jedna: -Witamina B i płukanie gardła.Czyli zwyczajowy zestaw dla symulantów, wypróbowany na wielu rocznikachbiednych żołnierzy OTK.Zwykle po takim płukaniu gardła azulanem naprawdę zachciewałosię nam rzygać.Nie było rady, trzeba było wracać na zajęcia i próbować innych metod.- Nie mogę dziś odpowiadać, pani profesor - mówił Grześ Prądzyński, stając przedpanią od języka niemieckiego, którą pieszczotliwie nazywaliśmy Helgą.- Warum? - pytała germanistka.- Bo mam dreszcze - odpowiadał symulant i usiłował się nawet zatrząść.Wtedy trzęsła się, ale już ze śmiechu, również pani profesor Helga.Nie było więc odwołania - nauka była nauką, a nauczyciele bardzo skrupulatni i niechcieli nawet udawać, że jest inaczej.Dlatego obiad każdego dnia witaliśmy z prawdziwąwdzięcznością, co by nie dano do żarcia - pójście na stołówkę oznaczało koniec zajęć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]