[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz wcale jej to nie przeszkadzało.WybaczyłabyBertiemu wszystko, kiedy spoglądał na nią jak teraz, pełenuwielbienia i wdzięczności za dom, jej uwagę i nowypoczątek.Nie pozostawała mu dłużna.Teraz czuła przynajmniej, żejej instynkt macierzyński ma gdzieś ujście, że poświęca się dlainnej istoty.- Ty niedobry psie! Zobacz, co zrobiłeś z łóżeczkiem! -Rozsierdzony samotnością Bertie wywlókł z posłaniapoduszkę i zaciągnął ją pod drzwi.Natalie schyliła się, żeby jąpodnieść, a gdy się odwróciła, Bertiego już nie było.Rozejrzała się ze zdziwieniem, po czym usłyszałacharakterystyczny chrobot na parkiecie.Wybiegła z kuchni iujrzała tylko biały czubek psiego ogona znikający na górze.Niewiele myśląc, popędziła za nim.Nie powinienwchodzić na górę - mógł nadwerężyć sobie kręgosłup.O ichpozycji jako przewodników stada nie wspominając.- Nat, czy to.? O rany! A niech to wszyscy diabli!Pewnie Bertie wparował na łóżko, pomyślała z mimowolnymrozbawieniem.Jak widać, pałąkowate nóżki umożliwiałyzarówno podkradanie jedzenia z kuchennych blatów, jak izwinny skok na wysoki materac.Stając w progu, ujrzała, jak Bertie mości się na białejkołdrze, spoglądając na nią pełnym uwielbienia, acz wciążrozdzierającym wzrokiem.Nadal nie mogła przywyknąć dowidoku jego smutnego pyska.Nawet gdy, tak jak w tej chwili,osiągał dokładnie to, co sobie postanowił.- Pozwoliłaś mu wejść na górę! - Spod psa dobiegłstłumiony głos Johnny'ego.- A podobno nie wolno do tegodopuścić! Czy nie była to jedna z twoich żelaznych zasad?- No wiem.- Popatrzyła karcąco na psa, któryodpowiedział jej markotnym spojrzeniem.- Uszkodzisz sobieplecy, Bertie.Możesz spaść i zrobić sobie krzywdę.Bertie nie odpowiedział.Wślizgnęła się do łóżka, ale zanim zdążyła przysunąć siędo Johnny'ego, pies legł między nimi.Głowę oparł napoduszce i tkwił w środku jak zagłówek, z uszamirozrzuconymi na boki.Niezbyt to higieniczne, pomyślała Natalie, ale nie miałaserca go przesunąć.W końcu nie miał dotąd poduszki, musiałsię nacieszyć.- Tylko ten jeden raz - zapowiedziała surowo.- Od jutraśpisz w kuchni.- A dziś będzie chrapał nam w twarz.- Nie będzie - stwierdziła Natalie, na co Bertie wyciągnąłłapę i pacnął ją w czoło.Odsunęła się trochę.- A przynajmniejnie głośniej niż ty.- Aatwo ci mówić.Ty nie musisz się wcześnie zrywać.Jesteś panią swojego czasu.- Johnny podciągnął się wyżej,aby spojrzeć na nią ponad głową psa.Włosy miałzmierzwione, a minę na swój sposób niemal równierozdzierającą jak Bertie.- W takim razie chyba nie chcesz tracić więcej czasu,nasłuchując jego zawodzenia?- Nie - odparł Johnny i przewrócił się z powrotem naplecy, wyszarpując kołdrę spod psa.- Ale drugiego złodziejakołdry nie zdzierżę.Na co Bertie tylko sapnął z zadowoleniem.Zoe też słuchała psiego posapywania, ale nie spała.Nie mogła zasnąć, toteż siedziała w szlafroku na kanapie ogodzinie wpół do trzeciej nad ranem, z kubkiem wystygłejkawy w rękach, i patrzyła, jak Toffi śpi spokojnie w swoimkoszyku przy kominku.Miała wielką ochotę wziąć go nakolana, ale starała się przestrzegać zasad ustalonych przezMegan.Granice, powtarzała.Dzieci i szczenięta potrzebują granic.Zoe żałowała, że natura poskąpiła jej w tym względziekonsekwencji.W obu przypadkach byłaby jak znalazł.Przynajmniej zasnął.Jakież to typowe, iż w rzadkichchwilach spokoju, kiedy Toffi nie gryzł, nie niszczył bądzsikał bez opamiętania, natłok myśli i dylematów nie pozwalałjej ani na chwilę zmrużyć oka.A powodów do rozmyślań jejnie brakowało.Bill.Nie mogła się od niego uwolnić.To idiotyczne,stracić głowę dla kogoś, kogo się dopiero poznało, ale nieodstępował jej przez całe popołudnie - w ramach opieki nadposzkodowaną oczywiście.Oboje gadali jak nakręceni,wymieniali spojrzenia i snuli niezobowiązujące planyprzyszłego spotkania, spaceru z psami, może lunchu.Zoepragnęła cieszyć się tym dreszczem, zapowiedzią czegoś byćmoże nowego, ale nie potrafiła.Uświadomiła sobie po wyjściu ze schroniska, że ani razunie wspomniała o synach.Czy powinna od razu dać jasno dozrozumienia, że jest rozwódką z dwójką dzieci? Ale czy niewyszłaby w ten sposób na desperatkę?Jednak im dłużej o tym myślała, tym bardziej dochodziłado wniosku, że teraz wyjdzie na to, iż celowo zataiła tęinformację.A zdradziecki głosik w głowie przypominałnatrętnie, jak to miło było być przez chwilę tylko Zoe.Nieczyjąś mamą albo byłą.Tylko sobą, po raz pierwszy od lat.Odsunęła tę myśl i wyjęła spod poduszki telefon, któryukryła tam przed samą sobą.Była to komórka Spencera, łapówka, którą David wręczyłprzed wyjściem, pomimo jej protestów, że chłopiec jest na toza mały.Nie mogąc się dłużej opanować, wcisnęła przyciski ina wyświetlaczu pojawiły się zdjęcia z wycieczki do AltonTowers, hojnego prezentu od tatusia.Serce bolało na samwidok, lecz jakby tego było mało, nie zabrakło na nichrównież Jennifer, przymilnie uśmiechniętej w tle.Miała koszmarne pasemka.Zoe stwierdziła na pierwszyrzut oka, że wyglądają na drogą fuszerkę.Nie patrz, na próżno upomniała się w duchu.To było jakrozdrapywanie rany.Wiedząc o istnieniu zdjęć, nie mogła siępowstrzymać.Leo wyglądał jakby nigdy nic, lecz na twarzySpencera widniał znajomy cień, jak zawsze gdy próbowałstanąć na wysokości zadania, ale dziecięca bezradnośćokazywała się silniejsza.Zmusiła się, by wyłączyć telefon.David zrobił te zdjęciana jej użytek.Cwany drań uwiecznił całą trójkę, by pokazaćZoe jej miejsce w szeregu.Podniosła rękę do ust i zdusiła szloch.Już nie kochała Davida.Nie chciała z nim być; niech sobiewezmie Jennifer i jej obrzydliwe pasemka, proszę bardzo.Alenie chciała stracić synów, bo nie ucieka się do takich chwytówjak on.Nie mogła ich przekupić.Nie miała na to pieniędzy.Mogła ich tylko kochać, ale czy ta miłość przetrzymaweekendy poza domem i pieski na zawołanie?Toffi drgnął, zaniepokojony hałasem, i podniósł głowęponad plastikową krawędz legowiska.Słodki i rozespanymrużył oczy w mętnym świetle żarówki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]