[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.gdybydespota był najdoskonalszym przedstawicielem rasy ludzkiej i mógłby żyć wiecznie.Leczjeżeli człowiek doskonały musi umrzeć i zostawić władzę w ręku niegodnego dziedzica,wówczas ta forma rządów nie tylko że jest złą formą, ale bodaj że najgorszą.Takie jest przy-najmniej zdanie każdego szczerego republikanina.Moja działalność pokazała, co może uczynić despotyzm mający do rozporządzenia odpo-wiednie środki.Mieszkańcy tego nieokrzesanego kraju nie podejrzewali, że pod nosem u nich całą siłą pa-ry pędzi cywilizacja XIX stulecia! Była ona poza polem ogólnego widzenia, lecz istniała jakofakt wielki i niezaprzeczalny.Było to podobne do drzemiącego wulkanu, niewinnie wznoszą-cego swój niedymiący wierzchołek ku czystemu niebu i niczym nie zdradzającego tego pie-kła, które się kotłuje w jego głębi.Moje szkoły, znajdujące się w stanie embrionalnym czterylata temu, obecnie osiągnęły pełnię rozkwitu; moje sklepiki przeistoczyły się w wielkie przed-33 siębiorstwa handlowe.Tam, gdzie początkowo pracowały dziesiątki ludzi, obecnie pracowałytysiące, zamiast jednego wykwalifikowanego robotnika miałem obecnie pięćdziesięciu.Trzymałem palec na cynglu, jeśli można się tak wyrazić, i lada chwila gotów byłem pocią-gnąć zań i zalać mrok nocny oślepiającym światłem.Nie miałem jednak zamiaru dokonaćgwałtownego przewrotu.Byłoby to mało polityczne.Naród mógłby po prostu nie wytrzymaćpróby, a panujący kościół zgniótłby mnie swoim ciężarem.Lecz byłem dość oględny przez cały czas.Wszędzie rozsiani byli moi pomocnicy, którychobowiązkiem było podrywać w sposób niepostrzeżony autorytet rycerstwa oraz wykorzeniaćrozmaite przesądy.Tym sposobem niewzruszenie i uporczywie rozjaśniałem otaczającąciemność latarnią wiedzy.Założone przeze mnie szkoły prosperowały jak najlepiej.Lecz jedną z najgłębszych mychtajemnic była wojskowa akademia, którą zazdrośnie chroniłem przed oczyma niepoświęco-nych, podobnie jak i akademię morską urządzoną w jednym z oddalonych portów.Jedna idruga były moją dumą.Klarens mający podówczas dwadzieścia dwa lata był moim głównympomocnikiem, moją prawą ręką.Był to ogromnie zdolny chłopiec i robota paliła mu się wdłoni.Miałem zamiar użyć go w przyszłości do pracy dziennikarskiej, gdyż wyraznie dojrzałakonieczność pisma i miałem nadzieję wkrótce już rozpocząć wydawnictwo.Klarens byłbygłównym współpracownikiem nowo powstałej gazety.Wyrobił już sobie nawet nieco styldziennikarski, przy czym zabawne było, że mówił językiem VI stulecia, pisał zaś językiemXIX.Obecnie jednak byliśmy pochłonięci pierwszymi próbami założenia telegrafu i telefonu.Jak większość rzeczy, i tę  a nawet tę szczególnie  starałem się wprowadzić niepostrze-żenie.Całe zastępy ludzi pracowały po nocach na drogach.Przeprowadzali oni druty po zie-mi, gdyż stawianie słupów wzdłuż dróg mogło wzbudzić zbyt wiele uwagi.Druty te działałyzupełnie sprawnie, gdyż były odizolowane za pomocą specjalnej masy mego wynalazku.Ro-botnikom wydane było polecenie unikania wielkich dróg.Co się tyczy ogólnych warunków, w jakich znajdował się kraj, to w niczym się nie zmie-niły od czasu mego przybycia.Poza swą działalnością cywilizacyjną, dokonałem zaledwieparu mało istotnych zmian w administracji państwa.Nie wtrącałem się nawet do zbieraniapodatków, z wyjątkiem tych, które stanowiły dochód państwa.Te ostatnie usystematyzowa-łem i postawiłem na bardziej realnych i sprawiedliwych podstawach.W rezultacie dochodypaństwa się potroiły, a ciężar opodatkowania został podzielony pomiędzy wszystkich bardziejrównomiernie, tak że kraj z ulgą odetchnął i zewsząd słyszałem słowa podzięki.Wszystkobyło na dobrej drodze i znajdowało się w pewnych rękach.Doszedłem do przekonania, żemogę sobie pozwolić na przerwę w pracy.Przy tym król niejednokrotnie przypominał mi, zeustalony termin się kończy  cztery lata już minęły.Była to aluzja odnosząca się do tego, żepowinienem wyruszyć w drogę w pogoń za przygodami i zdobyciem sławy, aby móc dostąpićhonoru zmierzenia się z sir Sagramorem.Ostatni nie powrócił dotychczas jeszcze z krzyżo-wego pochodu, ale kilka ekspedycyj poszukiwało go i miano nadzieję, że go odnajdą jeszczew tym roku.Co do mnie, byłem gotów do wyruszenia w drogę; rada króla nie była dla mnieniespodzianką.34 10Yankes w pogoni za przygodamiZapewne w żadnym kraju na całej kuli ziemskiej nie było tylu wędrownych gaduł obojgapłci, co tutaj.Nie było miesiąca, ażeby nie zjawił się jakiś włóczęga naładowany różnymibujdami o jakichś królewnach i tym podobnych istotach, wzywających pomocy i obrony.Trzeba było uwalniać je z jakichś nieznanych zamków, gdzie usychały w niewoli u jakichśłotrów, przeważnie olbrzymów.Byłoby zupełnie naturalne, oczywista, ażeby król wysłuchawszy opowieści przybysza za-żądał jakichś listów uwierzytelniających lub czegoś podobnego, a przynajmniej wskazówek,gdzie się zamek znajduje, jaką najbliższą drogą do niego można trafić itd.Ale gdzie tam! Ni-komu nawet do głowy nie przychodziła taka prosta zdawałoby się myśl.Na odwrót, pochła-niano całą tę blagę nie zasięgając żadnych informacji.I otóż pewnego razu, gdy byłem w zamku, przybyła tam pewna dziewczyna i opowiedziałabajkę zwykłej treści.Jej pani, trzeba wam wiedzieć, znajdowała się w niewoli w wielkim za-mczysku w towarzystwie ni mniej ni więcej, tylko czterdziestu czterech przepięknych dzie-wic, z których ona była najpiękniejsza.Wszystkie one już od dwudziestu lat więdły w tejokrutnej niewoli.Panami zamku byli trzej bracia wielkoludy, z których każdy miał po cztery ręce i po jed-nym oku pośrodku czoła, wielkości owocu.Jakiego owocu  nie wiadomo.Taka była zazwy-czaj ścisłość podobnych opowiadań.Trudno temu uwierzyć! Ale w królu i w całym Okrągłym Stole ta nadzwyczajna okazja dopopisania się swą odwagą wywoływała dziki zachwyt.Każdy z tej kompanii namiętnie pra-gnął uczestniczyć w owej awanturniczej przygodzie i prosił o powierzenie mu tej misji.Leczku ich niezadowoleniu i zmartwieniu król powierzył ją osobie, która ani myślała o to prosić.Tą osobą byłem ja.Aatwo zrozumieć, że udało mi się jedynie z dużym wysiłkiem powstrzy-mać od wybuchów radości, gdy Klarens przyniósł mi tę wiadomość.Lecz dawny paz zupełnienie panował nad sobą.Nie przestawał zachwycać się i wychwalać króla, który uszczęśliwiłmnie dowodem tak ogromnej łaski i zaufania.Nie mógł on literalnie powstrzymać rąk aninóg, które bez przerwy wykonywały najbardziej zawrotne piruety.Co do mnie, to wysiłek jaki czyniłem, aby nie objawiać swojej radości, nie kosztował mnieznów zbyt wiele trudu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl