[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Obawiam się, że to nie nadaje się do powtórzenia.— Świetnie! — krzyknęła panna Sadie.— Wobec tego musi nam ojciec wszystko dokładnieopowiedzieć.Panna Sadie tak dobrze się bawiła, słuchając opowieści o kąpieli, że musiała wyciągnąć koron-kową chusteczkę, żeby otrzeć łzy.Panna Rose jednak wcale nie uważała historii za zabawną.— Ja trzymam się od psów z daleka.— Nieprawda.To psy omijają cię na kilometr — sprostował jej mąż.— Wszystko jedno — odparła panna Rose, machnąwszy ręką.Hoppy odstawił swój talerzyk deserowy, rozparł się wygodnie w fotelu i wyciągnął przed siebiedługie nogi.Spojrzał z sympatią na swojego starszego pacjenta, którego prowadził już od prawie dzie-sięciu lat.— Wujaszku Billy, chętnie posłuchałbym jednego z twoich dowcipów, gdybyś tylko zechciałnam coś opowiedzieć.Wujaszek Billy uśmiechnął się.— Znacie ten o lekcjach skoków ze spadochronem?— Mam nadzieję, że nie opowiedział ci go Harry Nelson — powiedziała Emma, która nie lubiładowcipów Harry'ego Nelsona, nawet z drugiej ręki.— Nie, kochani.Opowiedział mi go facet w barze Grill.Jechał z Teksasu.Wszyscy rozsiedli się wygodnie, a panna Rose ponagliła wujaszka Billy'ego kuksańcem w bok.— A było to tak.Pewien gość chciał się nauczyć skakania ze spadochronem.Zapisał się więc nakurs i przeszedł wszelkie niezbędne przeszkolenia, aż w końcu nadszedł dzień, w którym miał po razpierwszy skoczyć.Wyskakuje więc z samolotu i leci niczym worek kamieni.Po pewnym czasie za-czyna ciągnąć za linkę, ale nic się nie dzieje.Spada więc dalej i postanawia skorzystać z linki awaryj-nej.Dalej nic.Aż tu nagle widzi, jak jakiś gość leci w przeciwnym kierunku, w górę.Pyta więc go:„Słuchaj, kolego, czy znasz się na spadochronach?" W odpowiedzi na to gość lecący do góry krzyczy:„Nie, a czy ty znasz się na kuchenkach gazowych?"Wujaszek Billy rozejrzał się z dumą dookoła.Gdyby ktoś powiedział, że wszyscy zanosili się odśmiechu, uznałby to za daleko posuniętą wstrzemięźliwość.— Słyszałam ten cholerny dowcip już ze czterdzieści razy — powiedziała panna Rose, wyjmu-jąc jednocześnie z kieszeni plasterek sera i zajadając go do kawy.Panna Sadie wyszła razem z gospodarzem do kuchni.— Cudownie się bawię, ojcze!— Ja też! — odparł, odmierzając jeszcze trochę kawy.L R— Chciałabym zaprosić ojca w najbliższym czasie na lunch.Jest coś, o czym chciałabym z oj-cem porozmawiać.Zaprząta mi to głowę już od dłuższego czasu.Ostatnimi czasy bardzo rzadko zdarzało się, aby panna Sadie zapraszała kogokolwiek do Fern-bank.— Czy nie chodzi przypadkiem o jakieś nowe znalezisko na strychu?— Ależ skąd.To coś dużo ważniejszego!— Bardzo chętnie wybiorę się do pani z wizytą — powiedział, obejmując jej szczupłe ramiona.— Czy wie pani, że mamy dowiedzieć się czegoś więcej o naszym obrazie w następnym tygodniu?— Tak, wiem.I mam nadzieję, że nie będzie miał mi ojciec tego za złe.— O co chodzi?— Otóż chciałabym, żeby to nie był Vermeer.Wiedział dokładnie, o co jej chodzi.Chociaż sam nigdy nie wypowiedział tych słów, on teżwolałby, żeby to nie był Vermeer.— To był obraz tatusia.Pamiętam, jak przywiózł go do domu i powiesiliśmy go na ścianie, nadole.Cofnęliśmy się wszyscy i wpatrywaliśmy w niego godzinami.To był prawdziwy obraz z Europy!Bardzo chciałabym ujrzeć go na ścianie Lord's Chapel.— I ja też — powiedział serdecznie pastor.Gdy panna Sadie poszła z powrotem do salonu, przyszedł do niego Hal i obaj wyszli na weran-dę.Powietrze było łagodne i pachniało wiosną.— Doskonała kolacja, Tim.— Dziękuję.Jak to dobrze powrócić do życia towarzyskiego.— Wygląda na to, że cukrzyca przynosi ci więcej pożytku niż zła.— Hal usiadł na balustradziei ubijał tytoń w fajce.— Co do tej pracy w radzie parafialnej, odpowiem ci w ten sposób: siedemdzie-siąt hektarów ziemi, regularna praktyka weterynaryjna, pięć psów, dwa konie, piętnaście krów, starydom wymagający wiele pracy i coraz bardziej ciężarna pięćdziesięcioletnia żona.— W porządku, rozumiem.— Twoja propozycja pojawia się w najmniej odpowiednim czasie.I te wyjazdy do miasta no-cą.Sam wiesz, że chciałbym służyć, coś z siebie dać.Nie zapominaj, że kiedyś to robiłem i zamie-rzam wrócić do tego w przyszłości.Ojciec Tim pokiwał głową.— Kiedy tylko będziesz mógł, Hal.Wiesz, że chciałbym, żebyś był naszym starszym kościel-nym.Hal zaciągnął się fajką i z rozmysłem pokiwał głową.Z oddali dobiegło ich uszu szczekanie psaL Ri gwizd przejeżdżającego pociągu.— Pamiętasz tego kucyka, który pokaleczył się na ogrodzeniu? Osiodłaliśmy go dzisiaj.— Cudownie! Myślałem o nim.Gdy kawa skończyła się parzyć, weszli do środka.— Jeśli poszukujesz odpowiedniej osoby do rady parafialnej — powiedział z cichym chichotemHal — namów wujaszka Billy'ego.Rozrusza trochę to towarzystwo.Ojciec Tim rozlał do filiżanek świeżo zaparzoną kawę.— Panno Sadie — zagadnął pastor — miałem nadzieję, że opowie nam pani dzisiaj o naukach,które pobierała pani w Paryżu.— Naprawdę chcecie usłyszeć tę starą historię?— Tak! — powiedziała Marge, sadowiąc się wygodnie na sofie obok Hala.Nawet Barnaba zdawał się zainteresowany.Emma zauważyła natomiast, że Hoppy Harper, któ-ry siedział w fotelu ojca Tima, czuł się swobodnie niczym — jak to później określiła —„ryba w wo-dzie"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]