[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może wystarczy!Wyśliznął się z domu, ukryty w ciemności.Szybko przemierzy miasto i poleci do JaskiniMocarza, może zdąży, żeby uratować życie Susan.Gdy tylko zrobił krok na wąskiej, wyboistej ścieżce za domem, poczuł dotkliwy ból wnodze.W ułamku sekundy wyjął miecz i szybkim ruchem pozbawił głowy jakiegoś małegoducha, który do niego przywarł.Duch rozpłynął się w obłoczku krwistoczerwonego dymu.Inny demon spadł mu na plecy.Tal zmiótł go jednym ruchem.Następny na plecach, jeszczejeden na nodze, dwa gryzą go i szczypią w głowę! - To Tal! - ujadają.- To Kapitan Tal!Jeszcze chwila takiego harmideru, a sprowadzą mu na kark Rafara! Wiedział, że musipokonać wszystkie, w przeciwnym razie ryzykuje ujawnieniemsię.Z demonami nad głową poszło w miarę szybko.Przeciągnął mieczem w górę i ztyłu, rozczłonkował jednego siedzącego mu na plecach.Zdawało się jednak, że jest ich coraz więcej.Niektóre były nawet dosyć pokaznychrozmiarów, a wszystkie pożądały nagrody, którą Rafar miał dać każdemu, kto by odkryłmiejsce przebywania Tala.Jakiś wielki, zaśmiewający się duch podfrunął bliżej, żeby się mu przyjrzeć, a potemwystrzelił prosto w niebo.Tal natychmiast pomknął za nim w eksplozji światła i mocy izłapał go za kostki.Duch wrzasnął i zaczął szarpać go szponami.Tal opadł z powrotem naziemię jak kamień, ciągnąc ducha za sobą.Skrzydła demona furczały i terkotały niczymporwany parasol.Znalazłszy się w ukryciu drzew i domów, jednym uderzeniem miecza Talposłał ducha do Otchłani.Jednak ze wszystkich stron zlatywały się coraz to nowe.Wieść rozchodziła się prędko.***Dwaj potężni, muskularni strażnicy, ci sami mężczyzni, którzy niegdyś towarzyszyliSusan jako odziana w smokingi ochrona, teraz ją na pół wlekli, na pół nieśli, nie dającwłaściwie szans użycia własnych stóp.Przez cały budynek, po schodach w górę, wymyślniezdobioną klatką schodową, korytarzem na piętrze, aż do jej pokoju.Kaseph szedł zaraz zanimi, chłodny, opanowany, idealnie bezwzględny.Strażnicy rzucili Susan na krzesło i przydusili ją niemal całym swym ciężarem.Kaseph patrzył na nią długo lodowatym wzrokiem.- Susan - powiedział - moja droga Susan, nie jestem tym właściwie zaskoczony.Takieproblemy zdarzały się już przedtem, z wieloma innymi osobami, wiele razy.I za każdymrazem musieliśmy sobie z tym poradzić.Dobrze wiesz, że takie problemy nigdy nie trwajązbyt długo.Nigdy.Przysunął się bliżej, tak blisko, że jego słowa zdawały się chłostać ją jak niewidzialnemaleńkie biczyki.- Nigdy ci nie ufałem, Susan, już ci to mówiłem.Więc miałem cię na oku, kazałeminnym też mieć cię na oku i jak widzę, odnowiłaś starą przyjazń z moim.r y w a l e m,panem Weedem.Roześmiał się.- Moje oczy i uszy są wszędzie, droga Susan.Od chwili gdy twój pan Weed udał siędo Ashton Clarion, poddaliśmy go szczegółowej obserwacji, wiedzieliśmy dokąd idzie, kogozna, do kogo dzwoni, co mówi.A jeśli chodzi o tę pośpieszną, nierozważną rozmowę, jaką znim dziś odbyłaś.- roześmiał się głośno.- Susan, czy naprawdę sądziłaś, że niepodsłuchujemy każdej rozmowy prowadzonej z tego miejsca? Wiedzieliśmy, że wcześniejczy pózniej zrobisz jakiś ruch.Wystarczyło tylko czekać i być gotowym.Jest oczywiste, żeprzedsięwzięcia tego rodzaju, jak nasze będą miały wrogów.Rozumiemy to.Nachylił się nad nią, jego wzrok był zimny i przebiegły.- Ale z całą pewnością nie tolerujemy.Nie, Susan, załatwiamy to ostroi stanowczo.Sądziłem, że jedno małe ostrzeżenie uciszy Weeda, ale teraz widzę, żedzięki tobie Weed wie o wiele za dużo.Wobec tego będzie najlepiej, jeśli zajmiemy się i tobą,i twoim panem Weedem.Trzęsła się tylko, nawet nie myślała, żeby coś powiedzieć.Wiedziała, że błaganie olitość nie zda się na nic.- Nie brałaś nigdy udziału w ani jednej z naszych krwawych ceremonii, prawda?Starożytni czciciele Izydy, Molocha, Asztarte nie mylili się zbytnio \v swy.ch praktykach.Rozumieli przynajmniej, że ofiara z życia ludzkiego dla ich tak zwanych bogów wydaje siępowodować przychylność ze strony tych bóstw - tłumaczył jej tak, jak gdyby dawał krótkiwykład.- To, co oni wykonywali w niewiedzy, teraz my wykonujemy w oświeceniu.Siłażycia, która przeplata się przez nas i przez wszechświat, ma charakter cykliczny,nieskończony, samopowtarzalny.Narodziny nowego nie mogą mieć miejsca bez śmierci tego,co stare.Narodziny dobra następują poprzez śmierć zła.To jest właśnie karma, droga Susan,twoja karma.Susan była pewna.Zamierzał ją zabić.***- Co to jest? - zapytał Guila jakiś wojownik.- Co one robią?Obaj słuchali.Chmura, nieustannie drgająca i kotłująca się na dnie kotliny, w tejchwili szemrała jakimś dziwnym, nowym dzwiękiem, nieokreśloną wrzawą, która stopniowonabierała natężenia i wysokości.Z początku brzmiało to jak szum odległych fal, potemprzekształciło się w ryk niezliczonej tłuszczy.W końcu wybuchło przerazliwym wyciemmilionów syren.Guilo powoli wyciągnął miecz, brzęknęła klinga.- Co robisz? - zapytał wojownik.- Przygotujcie się! - rozkazał Guilo, polecenie rozeszło się po całej grupie.Brzęk,brzęk, brzęk - wszyscy po kolei chwycili miecze w dłonie.- Zmieją się - powiedział Guilo.- Nie mamy innego wyjścia, musimy tam wejść.Wojownik był gotów, jednak taka perspektywa za bardzo mu się nie podobała:- Wejść? Wejść.tam, w to?Demony były silne, okrutne, dzikie - a teraz śmiały się pobudzone wonią zbliżającejsię śmierci, jak gdyby ich nozdrza poczuły słodki aromat.***Triskal i Krioni dali nura w dolinę.Błyszczące miecze wycinały śmiercionośne,świetliste łuki, a ze wszystkich stron demony rozpadały się w nicość.Inni wojownicywystrzelili w niebo niczym rakiety z działa wyszarpując z powietrza uciekające duchy iuciszając je na zawsze.Tal znalazł się w naprawdę niekorzystnej sytuacji.Marzył o tym, by w całej pełniposłużyć się swą umiejętnością walki, a przecież musiał się hamować, ty nie zwracać nasiebie zbytniej uwagi.Nie mógł więc jednym zdecydowa-nym atakiem pozbyć się duchów, które przywarły do niego jak rozwścieczonepszczoły, musiał zbierać je z siebie jednego po drugim, rąbiąc i siekąc je mieczem.Mota również włączył się do potyczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]