[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Powiedział przecież, że wróci, żeby spalić warsztaty.Dlaczego tego nie zrobił?336Lorenzo wzruszył ramionami.- Pewnie Borgia pstryknął palcami i musiał natychmiast stąd odjechać.Damari jest wystarczająco pojętny,żeby nie przedkładać zemsty nad interes.- Albo chciał ściągnąć mnie do Solinari, gdzie zastawił pułapkę.- Basala mówił, że kiedy Damari tu przybył, towarzyszyła mu tylko garstka żołnierzy.Myślisz, że zgromadziłwiększe siły w.- Coś mi się tu nie podoba - przerwał Lion.- Nic,zupełnie.Coś jest nie tak.Wzrok Lorenza ponownie powędrował ku poczerniałym kadłubom statków.- Jesteś wstrząśnięty tym, co zobaczyłeś.Wez poduwagę, że możesz kierować się emocjami.Lion zacisnął dłonie na wodzach.- Damari chciał mnie zniszczyć - rzekł chrapliwie.-I najwyrazniej liczy na to, że natychmiast ruszę za nimdo Solinari.Dlaczego?Lorenzo w milczeniu spoglądał na przyjaciela.- Dlaczego nie spalił statków i warsztatów, kiedy byłtu wcześniej i dowiedział się, że wypłynęliśmy do Genui? Miał wtedy najlepszą okazję.Czemu nie zrobił tegowtedy, a uderzył teraz?- Mógł chcieć zniszczyć również Tancerza".Lion potrząsnął głową.- To nie o to chodzi.- To co, jedziemy do Solinari wybadać sytuację?Lion milczał, ze wzrokiem utkwionym w Tancerza".- A może on chciał nie tyle zwabić nas do Solinari,ale odciągnąć od Mandary?Lorenzo spojrzał na Liona z przerażeniem.- Sądzisz, że przekonał Borgię, żeby dał mu posiłki,i zaatakował miasto?- Nie wiem, co zrobił, ale to wszystko jest dla mniebardzo dziwne.- Lion nagle odwrócił się do kręcącychsię po warsztatach żołnierzy.- W drogę! Wracamy doMandary!17Sanchia siedziała na stopniach kaplicy, kiedy zoba-czyła Damariego, który wjeżdżał na rynek.Był zachód słońca i z początku dostrzegła tylko przy-sadzistą sylwetkę na tle ogromnej krwistoczerwonejdali.Dopiero, gdy podjechał bliżej, rozpoznała go, lecz,dziwo, nie poczuła zaskoczenia.Jego obecność wydałajej się dziwnie naturalna w tym miejscu, nad którymkrążyła śmierć.- O, Sanchia, jak miło cię widzieć.- Damari zesko-czył z konia.- Wybacz, że nie podejdę do ciebie bliżej, alemuszę zachować ostrożność.Powiedz, czy już jesteś chora?- Chyba tak.- Z wysiłkiem potrząsnęła głową.- Jesz-nie nie wiem.- A jak się miewa signora Caterina?- Umarła wczoraj.- Zastanowiła się.- Tak, to chybabyło wczoraj.Nikt nie żyje.Marco, Bianca.Piero.Skinął głową.- Doskonale.Miałem nadzieję, że zaraza jej nie osz-szczędzi.A teraz wybacz, ale muszę się oddalić.Mam cośdo załatwienia na zamku.Niedługo do ciebie wrócę.Przeszedł przez dziedziniec i szybko wstąpił na scho-dy prowadzące do zamku.Sanchia oparła głowę o kamienny mur i zamknęłaoczy.Powinna teraz iść na plac i zobaczyć, czy do kate-dry nie przyniesiono nowych ofiar zarazy.Niedługo tampójdzie, ale na razie chciała przez chwilę posiedzieć na338NIEWOLNICAstopniach kaplicy.Będąc tak blisko Cateriny i Piera, nieczuła się taka samotna.- Obudz się i ładnie się ze mną pożegnaj, Sanchio.Otworzywszy oczy, ujrzała Damariego.Przywiązywałznajomy mahoniowy kuferek do siodła swego ogiera.Tańczący na Wietrze.- Jak widzisz, odzyskałem go.Mówiłem ci, że go odzyskam.Jest niezwykle zadowolony - pomyślała ze zdziwieniem.Czyżby naprawdę myślał, że statuetka ma terazjakiekolwiek znaczenie?- Nie wierzyłaś mi, przyznaj się.- Spojrzał na nią,mocując wiązanie.- Ogromnie się cieszę, że jesteśświadkiem mojego triumfu.Bałem się, że już nie zastanęnikogo, kto doceniłby moją pomysłowość.- Wszyscy umarli.- Ale ty jeszcze dychasz.To mi wystarczy.- Uśmiechnął się.- Powiedz, czy chłopiec zmarł od razu? Kiedymoi ludzie kładli go do wozu, był już chory.Piero.Mówi o Pierze.Musiała się skupić, by zrozumieć, o co mu chodzi.- To wy porwaliście Piera?- Jeśli chodzi o ścisłość, zrobił to jeden z moich ludzi.To był wyśmienity plan.Dowiedziałem się, że w malej nadmorskiej wiosce niedaleko Solinari wybuchłazaraza, i wystarczyło już tylko przenieść morowe powietrze tutaj.Kto mógł się lepiej do tego nadawać niżdziecko, które tuliłaś do łona? Mój zaufany doniósł mi,że ty i dziecko przebywacie na zamku.Więc porwaliśmychłopaka, wywiezliśmy go z miasta i przewiezliśmy doFontany.Trzymaliśmy go tam przez dwa dni w kostnicyi parę razy zaprowadziliśmy między umierających, żebyzostał zarażony.A więc to Damari był siewcą zagłady.Przerażenie,które ją teraz ogarnęło, odegnało apatię i wyczerpanie.- Jak.jak można zrobić coś tak potwornego? - wydy-szała.339IRIS JOHANSEN- Oczywiście należało przeprowadzić plan z dosko-nałą precyzją - ciągnął beznamiętnie Damari.- Wróci-łem do Pizy i podpaliłem statki Liona.Dzięki temuudało mi się wyciągnąć jego i jego ludzi z Mandary.Popodpaleniu statków kazałem moim żołnierzom przybyćutaj i zatrzymać tych, co uciekali z miasta.- Tych, co uciekali.- Dokładnie tak.Nie mogłem pozwolić, żeby zawleklizarazę gdzie indziej.Borgia i Jego Zwiątobliwość obawialisię, że sprawa stanie się zbyt głośna, jeśli czarna śmierćsię rozprzestrzeni.- Uśmiechnął się.-Zapewniłem ich, żeto się nie zdarzy, więc czekałem na wzgórzach, a kiedy tawystraszona hołota uciekała z miasta, zabijaliśmy ich zapomocą strzał.Uważałem, żeby moi ludzie trzymali sięw bezpiecznej odległości.Tych, których zmuszony byłemposłać bliżej murów miasta, również trzeba było zabić.- Ale przecież jesteście tutaj.- Ja nie boję się zarazy.- Potarł zeszpecony dziobamipo ospie policzek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]