[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Awszystko to ułożone starannie, nieledwie dekoracyjnie.Na podłodze,tuż przy nogach stołu, leżał stary resor, a w głębi, pod drugą ścianą,dwa kanistry i bańki na olej.Na betonowej posadzce, na wprostdrzwi, widoczne były ślady kół samochodowych.Remigiusz bez-wolnie poddał się wspomnieniom.Wyciągnął dłoń i opuszkamipalców przeciągnął lekko po zniszczonej powierzchni stołu, jakbybadając, czy to ten sam.Chyba jednak nie, tamten był jakiś większy,cięższy.A może mu się tylko wydaje? Tyle lat.Pamięta, że wtedynagle zniknęła gdzieś wojna i cały zewnętrzny świat.Nie chciało musię wracać.Wiesiek coś tam załatwił i wołał go już niecierpliwie,lecz mały Renek jakby wrósł w ziemię.Nie słyszał kolegi, chłonąłdzwięki obrotu maszyn.Stało ich kilka: tokarki, frezarki, dwie wier-tarki małe i jedna wielka, kolumnowa.Fascynowała go tokarnia,nawet niezbyt duża, ale lśniąca od lakieru i oliwy.A przy niej wyso-ki, o jastrzębiej twarzy tokarz.Zupełne przeciwieństwo tego pierw-szego, o czerwonej twarzy.wujka Wieśka.No tak, racja - a ojcaStefana! Aha, podobno nie żyje.Hm, tyle lat.Spojrzał na Stefana Kruszaka.Ten wyczekująco mierzył gowzrokiem.- Wieśka nie ma - mruknął nieprzychylnie.Zladowski pomyślał, że Stefan patrzy nań jak na przybyłego niew porę intruza.Znikła poprzednia - jak mniemał - życzliwość, z jakąprzywitał go wtedy w mieszkaniu.Czy dlatego, że wówczas przy-szedł z Wieśkiem? Poczuł się nieswojo.Faktycznie, wpadam jakbomba.Pewnie w czymś przeszkadzam.Może mieć swoje sprawy,nie? - przeleciało mu przez głowę.Chrząknął, wyjął papierosy.Przybliżył się z wyciągniętą paczką sportów.Stefan przyjął papiero-sa z leciutkim ociąganiem.Stał ciągle w tym samym miejscu, prawienieruchomo.Zapalili.Remigiusz uznał, że powinien wyjaśnić rzeczdo końca i szybko odejść.- Mieliśmy odwiedzić Wacka w szpitalu.Pająka, kapujesz.Po-dobno ma się lepiej i już można.Słyszałeś pewnie, został napadnię-ty.Jakiś bandzior chciał go zamordować.Ale wyżył, choć do tejpory kiepsko z nim było.Dopiero ostatnio.- Remigiusz przerwałzaskoczony, Kruszak bowiem zachowywał się dziwnie.Cofnął się,pobladł silnie.Rozczapierzył palce, jakby szukał oparcia.Rozchyliłusta, dyszał.Papieros wypadł mu z ręki.Renek postąpił o krok, za-niepokojony na dobre.Co on taki zdechlak, jeszcze zemdleje - prze-straszył się.Nieco dalej zobaczył prosty, okrągły stołek bez oparcia,typowe siedzenie warsztatowe.Chciał podać Stefanowi.Ale onwyciągnął przed siebie ręce ostrzegawczym ruchem.Nie zważał,złapał go za ramię, potrząsnął silnie.- Co ci, niedobrze? Masz jakieś lekarstwo? Gdzie?Kruszak z trudem przełknął ślinę.- Skąd.skąd wiesz? - wychrypiał.Dochodził do siebie - bla-dość twarzy ustępowała.Remigiusz złapał stołek i postawił tuż przynim.- Odpocznij - zachęcił niemal serdecznie.Poczuł do niegoprawdziwą sympatię.Ale go wzięło! I kto by pomyślał, że tak lubiłPająka? - dziwił się i dochodził do wniosku, że jednak teraz nie po-winien zostawić go samego.%7łyje.- myślał Stefan - Pająk żyje! Jak to możliwe?! - Nie do-wierzał własnym uszom.Po takim ciosie?! Zadał tak precyzyjnie,wiedział.wiczył przecież takie pchnięcie wiele razy.I nic z tego?!Patrzył na Zladowskiego rozszerzonymi oczami.Czuł, że z piersiwyrywa mu się cała rozpacz.I prawie równocześnie chciało mu sięśmiać, szydzić ze swej nieudolności, z dziwnych, niepojętych sta-nów, w jakie popadł, a także z niezrozumiałego figla losu.I jeszcze ztego biednego głupca, Renka.Zdaje się uważa, że on, Stefan Kru-szak, przejął się losem Pająka.Przezabawne! Opanował się zogromnym trudem.Stało się, trudno! A Renek niech myśli, co chce.- Nie przejmuj się - ciągnął tymczasem Zladowski ciepło.- Jużwszystko dobrze, no, lekarze mówili.Ale, że Wiesiek ci nie wspo-minał.? - pokręcił głową.- Chodz, pomogę ci do mieszkania.Poło-żysz się.No, bo tu.? - rozejrzał się bezradnie.Zatrzymał wzrok napustej ścianie, obok której znajdowali się obydwaj.Pustej.? Dopie-ro teraz dostrzegł coś dziwacznego, co stało oparte o tę ścianę.Owi-nięte było jakimiś szmatami i lekko ściągnięte sznurkiem, któregokłębek leżał na podłodze.Stało się coś, czego nie przewidzieli obaj.Zupełnie odruchowoRemigiusz podniósł leżący sznur.Zapewne, żeby nie brudził się nabetonowej posadzce.Był czysty, wyraznie nowy.Kruszak nieporad-nie gmerał po kieszeniach, chyba szukał papierosów.Zladowskichciał mu podać swoje, sięgnął do kieszeni, przełożywszy do drugiejręki kłąb sznura, z którym właściwie nie wiedział, co począć.Naoknie - pomyślał o parapecie i w tej chwili to coś, co było oparte ościanę, runęło im pod nogi.Drgnęli obaj.Kruszak zerwał się ze stołka, a Renek jak urzeczo-ny patrzył na opadłe szmaty.Mrugał powiekami, przez chwilęwszystko wydało mu się jakimś koszmarnym snem.Szalone, rozbie-gane myśli leciały przez głowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]