[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arcydzieł sobą nie prezentowały, żaden łakomy kąsek, wahania były zatem wpełni usprawiedliwione i niczyich podejrzeń nie budził.Trafił tam zresztą po tysiącznych udrękach i zmarnowaniu mnóstwa czasu.Ludzi niechciał pytać, wciąż jeszcze miał nadzieję zorganizować nieszczęśliwy wypadek, którego niktnie powiąże z odległą zbrodnią, śledził zatem tę cholerną Małgorzatę Konopacką, prowadzącąobrzydliwie ruchliwy tryb życia.Wreszcie, jednak! Doczekał się.Na własne oczy ujrzał, jakposzukiwana zołza otworzyła drzwi domku i wyjrzała na zewnątrz, ciemno już byłowprawdzie, ale trzy lampy nad wejściem świeciły, a zołza nie znikła natychmiast, stała wprogu i machała ręką.Od tej chwili właśnie jął intensywnie reflektować na apartamenty podrugiej stronie ulicy.A zarazem obmyślać nieszczęśliwy wypadek.Najlepszy byłby wybuch gazu.Niestety, prukwa ohydna nie miała gazu, posługiwałasię prądem elektrycznym.Zlecieć ze schodów, też niezłe, zdaje się nawet, że jakieś schodyznajdowały się w jej domu, przecież chyba czasem po nich chodziła.Kraksa samochodowa,jezdziła wszak samochodem, uszkodzić hamulce, układ kierowniczy.Musiałoby jej towysiąść co najmniej na szynach tramwajowych, inaczej bowiem przy największych staraniachnie zdołałaby się zabić.Pożar.? Był tam kominek, ale przed kominkiem na podłodze blacha,a firanki w zbyt dużej odległości, to na nic.Zasnęła może z papierosem, podpaliła pościel,przedtem zażyła proszki nasenne.Czy ona w ogóle żre jakieś proszki nasenne.?Soames Unger wyraznie poczuł, że zaczyna go trzaskać ciężka cholera.W dodatkupenetracja domu zmory napotykała trudności, nawet obejście budynku dookoła było wręczniemożliwe, ilość okien powodowała, że obchodzącą osobę ktoś z wnętrza natychmiast byzauważył.Chyba że w czasie jej nieobecności.I nie od frontu.Od tyłu.W jednym miejscu można było przelezć przez siatkę.SoamesUnger przełazi, szczęśliwie trafiwszy na chwilę, kiedy wstrętna baba wyjechała gdzieśsamochodem, zdołał zajrzeć przez dwa okna i musiał szybko uciekać, bo przyszli jacyś ludziez kluczem, otworzyli sobie furtkę i wnieśli skrzynki z czymś, w dodatku nie do środka, tylkowłaśnie na tyły, omal nie odcinając mu drogi ucieczki.A potem już baba wróciła.Zastrzelić ją natomiast byłoby bardzo łatwo.Chociażby w chwili, kiedy wychodziła nataras i karmiła koty.No tak, ale to wykluczało przypadek.Kiedy Soames Unger przyjechał kolejny raz, okazało się, że zmora znikła.Nie było poniej najmniejszego śladu, a w jej domu rezydowała Małgorzata Konopacka.Zrezygnował z przypadkowości.* * *Inspektor Rijkeveegeen dopadł wreszcie Meiera van Veen, który wrócił ze swoichsłużbowych podróży.Zaprosił go do siebie.Bardzo grzecznie spytał, czy zna Natalię Sterner ze Stuttgartu, na co Meier van Veenpomilczał chwilę i westchnął.- Każdy ma coś do ukrycia i jesteście chyba do tego przyzwyczajeni - rzekł smętnie.-Miałem nadzieję, że uda mi się ukryć znajomość, która w końcu w tej całej sprawie jest bezznaczenia, a mnie może nawet trochę kompromituje.Ale już widzę, że nic z tego.Owszem,znam.Rijkeveegeen zrezygnował z pytania, dlaczego nie wpisał jej na listę znajomych, bo popierwsze, odpowiedz usłyszał poniekąd z góry, a po drugie Meier nazwisko wpisał.Tyle żenie Natalii, a jej męża.Przeszedł do drugiego punktu programu.- Wyjaśni pan od razu, kto to jest Gerhard Thorn, czy też mam zarządzić konfrontację?- spytał jeszcze grzeczniej.Meier van Veen westchnął ciężej.- Nie mam pojęcia - wyznał szczerze.- Przypuszczam, że ktoś taki istnieje, nawetjestem pewien, bo widziałem przelotnie wizytówkę faceta.Czy naprawdę muszę mówić osprawach aż tak bardzo prywatnych? Nie zgadzam się na nagrywanie.- Może zadzwoni pan do swojego adwokata?- Nie, nie chcę go wtajemniczać.I nie widzę potrzeby.Mógłbym odmówićodpowiedzi, ale już przewiduję skutki.Muszę się zastanowić.Rijkeveegeen pozwolił mu się zastanawiać dość krótko, po czym przypomniał, żechodzi o zbrodnię i wyjaśnić należy wszystko, a poza tym spraw prywatnych, nie związanychz przestępstwem, policja nie rozgłasza.Szczególnie w odniesieniu do osób niewinnych.Poprzekomarzali się tak jeszcze przez parę minut, wreszcie Meier van Veen uległ zeszczytową niechęcią, zdążywszy przedtem obudzić w inspektorze całkowicie pozasłużbowąciekawość.No i Rijkeveegeen dowiedział się, iż jego rozmówca posiada osobliwą cechę,starannie ukrywaną.Mianowicie boi się kobiet.Zciśle biorąc, boi się kobiet agresywnych,nachalnych, płonących temperamentem i w ogóle zaborczych.Od pierwszego wejrzeniazorientował się, że Natalia Sterner do takich właśnie należy, poczuł się ciężko spłoszony izataił przed nią swoją tożsamość.Nie przewidując aż tak wielkiego zacieśnienia i utrwaleniaznajomości, potraktowawszy rzecz na razie bardzo lekko, przedstawił jej się pierwszymlepszym nazwiskiem, jakie mu wpadło do głowy.Akurat był to Gerhard Thorn, który niewiadomo dlaczego utkwił mu w pamięci.I tak już zostało, mimo no.jak by tu powiedzieć.bardzo bliskich stosunków, kilkuletnich, nawet pewnej przyjazni, jaka się między nimizalęgła.Głupio mu było wyznać prawdę, ponadto wolał, żeby nie miała dostępu do niego.Zarazem, no dobrze, skoro już tyle mówi, powie i resztę, kobiety, acz grozne, zawsze były dlaniego nad wyraz pociągające, nigdy nie umiał się ich wyrzec, a za nic w świecie nie chciał sięwiązać.I nadal nie chce.I oczywiście żadnego wplątywania się w jakieś afery i skandale.Zczego Rijkeveegeen doskonale zrozumiał, że Meier van Veen jest po prostu przerazliwiestrachliwym dziwkarzem.Nie popuścił jednakże i podrążył jeszcze trochę kwestię Gerharda Thorna.Kiedy też igdzie ta wizytówka wpadła Meierowi w ręce, a nazwisko w oko? W jakich okolicznościach iprzy jakiej okazji?Meier Van Veen naprawdę bardzo się starał przypomnieć sobie wszystkie szczegóły,ale doszedł tylko do przekonania, że było to na jakimś zbiegowisku, wśród tłumu ludzi,konferencja może czy zjazd, i musiało nastąpić przed zawarciem znajomości z NataliąSterner, zatem mniej więcej pięć lat temu.I tyle.Więcej, niestety, nie pamięta i samegoGerharda Thorna też by nie pamiętał, gdyby nie to, że użył go krótko potem i używał do tejpory.I wcale nie zamierzał ujawniać nikomu swoich odchyleń od normy damsko-męskiej,będzie więc inspektorowi niezmiernie wdzięczny za okazanie odrobiny taktu.O ile, rzeczjasna, nie zostanie uznany za zbrodniarza.Inspektor Rijkeveegeen zachował kamienną twarz i ukrył starannie zarówno szlag,który go właśnie trafił, jak i decyzje, jakie rewolucyjnie podjął.Naciskany był wściekle,wyraznie zatem poczuł, że musi pójść drogą, dotychczas użytkowaną bardzo niechętnie izaledwie po odrobinie.Coś już zaczynał węszyć.* * *- Gdzie jesteś? - spytała silnie zdenerwowana Martusia.- W Piaskach - odparłam zgodnie z prawdą, w przeciwieństwie do niej bardzozadowolona z życia.- Bo co?- Bo jeszcze dalej ode mnie! Już całkiem nie można się z tobą zobaczyć inaczej, jaktylko przez telefon, a ja tu nie wiem, co zrobić!- A co się stało? - zaciekawiłam się, nie wnikając, jakim też sposobem mój wizerunekprzez ten telefon ogląda.- Doszło do mnie metodą łańcuszkową, wiesz, że te wszystkie dziewczyny są chybacałkiem głupie, ta Natalia ze Stuttgartu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]