[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.39* * *Pózne popołudnie było pogodne i jasne.Delikatna bryza wiejąca od morzałagodziła letni upał.Na całym zamku Crydee i w położonym u jego stóp mieściewrzały przygotowania do obchodów święta Banapis.Banapis było najstarszym obchodzonym tutaj świętem.Jego pochodzenie za-tarło się gdzieś w zamierzchłej przeszłości.Obchodzono je co roku w Dniu Prze-silenia Letniego, dniu, który nie należał ani do roku właśnie mijającego ani donadchodzącego.Znane u innych narodów pod inną nazwą, Banapis było świę-towane, jak głosiła legenda, w całym świecie Midkemii.Niektórzy wierzyli, żezostało zapożyczone od Elfów i Krasnoludów.Mówiło się bowiem, że te dwiestarożytne nacje, jak tylko sięgnąć pamięcią wstecz, zawsze obchodziły ZwiętoPrzesilenia Letniego.Większość autorytetów kwestionowała ten pogląd, nie po-dając jednak żadnego innego powodu jak tylko nieprawdopodobieństwo zapoży-czenia czegokolwiek przez istoty ludzkie od Elfów czy Krasnoludów.Chodziłysłuchy, że nawet mieszkańcy Ziem Północy, szczepy goblinów i klany BractwaMrocznego Szlaku także świętowali Banapis, chociaż nie istnieli naoczni świad-kowie, którzy mogliby ewentualnie potwierdzić tę hipotezę.Na dziedzińcu zamkowym wrzało jak w ulu.Ustawiano olbrzymie stoły, któ-re miały dzwigać setki najprzeróżniejszych, przygotowywanych od przeszło ty-godnia, potraw.Z piwnic wytaczano ogromne beki sprowadzonego z Gór Ka-miennych, a warzonego przez Krasnoludy, piwa.Umieszczano je na uginającychsię pod ogromnym ciężarem i protestujących skrzypieniem drewnianych kozłach.Pracujący przy nich ludzie, zaniepokojeni kruchością podpór, pośpiesznie opróż-niali zawartość beczek.Megar wyszedł z kuchni i przegonił ich na cztery wiatry. A niech was cholera.! Już was nie ma! W takim tempie do uczty niezostanie ani kropelka! Wracać mi zaraz do kuchni, darmozjady jedne! Wszyscymają pełne ręce roboty.No już! Ruszać się!Robotnicy wymknęli się chyłkiem, narzekając pod nosem.Megar rozejrzał się,potem szybko napełnił po brzegi ogromny, cynowy kufel, tylko po to oczywiście,aby się upewnić, czy piwo ma odpowiednią temperaturę.Wysuszył go do ostatniejkropelki i zadowolony, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, powrócił dokuchni.Uczta nie miała formalnego, oficjalnego początku.Tradycyjnie wyglądało tow ten sposób, że nagromadzenie ludzi i jedzenia, wina i piwa osiągało pewienkulminacyjny punkt nasycenia i nagle zabawa rozkręcała się całą parą.Pug wybiegł z kuchni.Dzięki temu, że jego pokój znajdował się w najdalejna północ wysuniętej wieży Wieży Czarnoksiężnika, jak ją nazywano mógłkorzystać ze skróconej drogi przez kuchnię i omijać główną bramę zamku.Pro-40mieniał szczęściem, kiedy w nowej bluzie i spodniach gnał przez podwórzec.Ni-gdy jeszcze nie nosił równie wspaniałego stroju i pędził teraz, aby się pochwalićswemu przyjacielowi, Tomasowi.Spotkał się z Tomasem nos w nos, kiedy ten opuszczał właśnie koszary żoł-nierskie.Tomas śpieszył się tak samo jak Pug.Wpadli na siebie i jednocześniezaczęli mówić. Tomas, zobacz, jaką mam tunikę. krzyknął Pug, Pug, zobacz, jaki mam kaftan żołnierski. krzyknął Tomas.Obaj przerwali w pół zdania i wybuchli śmiechem.Tomas zdołał się opanowaćpierwszy. Masz naprawdę wspaniałe ubranie, Pug powiedział, dotykając z namasz-czeniem drogiego materiału czerwonej tuniki. I do twarzy ci w tym kolorze.Pug odwzajemnił komplement, bo Tomas również wyglądał wspaniale w zło-tobrązowym kaftanie.I nieważne było, że pod spodem miał swoją starą i prostąbluzę z samodziału, którą nosił na co dzień, i zwykłe spodnie.Dopóki mistrz Fan-non nie przekona się i nie będzie zadowolony z jego postępów w zdobywaniuwiedzy i praktyki wojennej, nie otrzyma pełnego uniformu żołnierza.Dwaj przyjaciele wędrowali od jednego bogato zastawionego stołu do drugie-go.Od wspaniałych zapachów unoszących się ponad dziedzińcem Pugowi pocie-kła ślinka.Podeszli do stołu uginającego się pod ciężarem nadziewanych mięsemciast.Chrupiące skórki, wonne sery i gorące bochenki chleba parowały.Przy sto-le stał na posterunku mały kuchcik z packą na muchy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]