[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od Ruth Michaelsdowiedziała się, \e nabył gospodarstwo po powrocie z Wietnamu.Być mo\e to wojna nadałajego twarzy nieufny, czujny wyraz, a mo\e samo miejsce, gdzie \ył, plecami zaparty o skałę.Wyciągnęła dłoń ze słowami:- Panie Harding, nazywam się Helen Ross i jestem.- Wiem, kim pani jest.Popatrzył chmurnie na jej rękę i przez krótką, okropną chwilę wydawało się, \e nie podaswojej, ale wreszcie, jakby na przekór sobie, zdecydował się.- Aadny zakątek.Prychnął pogardliwie i trudno było mieć mu to za złe.- Chce pani odkupić?Zaśmiała się odrobinę nazbyt skwapliwie.- Gdyby tylko było mnie stać.- Słyszałem, \e na rządowych posadach dostaje się niezłą forsę.Z podatków, którewyciskacie z takich jak ja.- Sama się zastanawiam, kto na tym wszystkim korzysta.Harding odwrócił głowę i strzyknął ciemną od tytoniu śliną, która z lekkim chlaśnięciemwylądowała w piasku obok schodków.Początek spotkania nie przebiegał dokładnie po myśliHelen.Znowu na nią spojrzał.- Więc co takiego?- Jak pan wie, panie Harding, zatrudniono mnie, abym złapała wilka, który nie tak dawnozabił psa Kathy Hicks, więc pomyślałam sobie, \e wpadnę do pana, jak do innych sąsiadów, \ebysię przedstawić i.Nagle poczuła się potwornie głupio, jakby ogarnęła ją jakaś pijacka maligna.- Znaczy, nie złapała go pani.- Nie, ale niech mi pan wierzy, staram się jak cholera! Zachichotała nerwowo.- Mhm.Z wnętrza dobiegał dzwięk telewizora.Była to jakaś komedia - wnioskując poregularnych salwach podkładanego w studio śmiechu - niebywale zabawna.Helen nagle poczuła,\e ktoś obserwuje ją ze środka.Zza siatkowego ekranu na oknie, najpewniej kuchennym, patrzyłjeden z synów Hardinga.Po chwili dołączył do niego brat.Zignorowała ich i ciągnęła tonemmo\liwie jak najbardziej niefrasobliwym.- Nie tak łatwo ustalić, czy w ogóle jeszcze tutaj jest i co zamierza.- Przypuszczam, \e z\era nam krowy na pastwiskach.Słyszałem, \e dopadł ju\Calderowego cielaka.- Z resztek nie sposób.- Pieprzenie.- Znowu obrócił głowę i splunął.- Rządowcy.Helen przełknęła ślinę.- Niektórzy gospodarze, włącznie z panem Calderem, byli tak uprzejmi, \e udzielili miwstępu na swoje tereny.Wie pan, kiedy szukam śladów, odchodów.- Zaśmiała się, chocia\ niepotrafiłaby powiedzieć, dlaczego.- Oczywiście, zawsze bardzo uwa\am, \eby zamykać za sobąprzejścia i w ogóle.Więc właśnie chciałam spytać, czy.- Pozwolę węszyć na mojej ziemi?- Nie węszyć, ale.- Ni cholery.- O!- Myśli pani, \e pozwolę na to, \eby jakaś cholerna urzędniczka łaziła po moim terenie ipakowała nos w moje sprawy?- No.- Chyba pani z byka spadła.- Przepraszam.- To wynocha.Oba psy wynurzyły się zza rogu, jeden głucho zawarczał, ale Abe kazał mu być cicho.Kącikiem oka Helen zobaczyła rozradowane twarze synów.Dzielnie uśmiechnęła się do ojca.- Przepraszam, \e pana kłopotałam.- Ju\.Obróciła się na pięcie i poszła do pick - upa.Z telewizora gruchnęła następna salwaśmiechu.Nogi dr\ały jej w kolanach; miała nadzieję, \e nie widać tego.Nagle tu\ za nią rozległosię warknięcie i zanim zdą\yła się obejrzeć, jeden z psów zaatakował, a impet cisnął ją w piach.Teraz oba były ju\ przy niej, jeden rzucał się na udo, drugi na kostkę.Warczały wściekle,a zęby targały za spodnie.Z krzykiem starała się je odegnać kopnięciami.Harding biegł w ichkierunku, wrzeszcząc na bestie.Przerwały równie raptownie, jak rozpoczęły, i skulone szerokim łukiem rzuciły się kudomowi.Harding porwał kamień i cisnął za nimi, a po chwili odezwał się skowyt trafionego psa.Helen le\ała chwilę, nie mogąc się otrząsnąć z szoku.Spodnie miała rozdarte, ale nigdzie niebyło widać krwi.Usiadła.- Nic pani nie jest?Stał nad nią.Ton głosu nie był przesadnie współczujący.- Chyba nie.Wstała i zaczęła się otrzepywać.- W domu się pani obmyje.- Tak będzie najlepiej.Cofnęła się, a\ wyczuła za plecami maskę samochodu.Dopiero, kiedy otworzyładrzwiczki, poczuła się bezpieczniej.Ręce jej się trzęsły - teraz nie tylko ze zdenerwowania, ale ize złości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]