[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Długo patrzyła przezszklaną ścianę, w nadziei, że zamajaczy jej sylwetka wysokiego, ciem-nowłosego mężczyzny o oczach koloru morza.Chciała, żeby przyszedłpożegnać się z nią, ale nie miała pojęcia, jak by na to zareagowała.Takjest lepiej.Ostre cięcie, szybka ucieczka.Jednak patrzyła na hol aż do ostatniego wezwania do samolotu.Odeszła.Max stał za sterówką Lady Million" i patrzył na stertę rybna pokładzie.Nie zwracał uwagi na krzyki mew, trzepotanie się ryb napokładzie ani na miarowe dudnienie silnika.W głowie miał tylko tojedno: odeszła.Mógłby być na lądzie, mógłby spróbować ją powstrzymać, gdyby tyl-ko Jerry nie musiał iść na operację usunięcia wyrostka robaczkowego.Nie, to niezupełnie prawda.Ari określiła to dokładnie już pierwszegodnia: żadnych zobowiązań, żadnych rybaków.Dokonała wyboru.Onteż.To koniec.Dym z silnika gryzł w oczy.Max wszedł do sterówki.Wcisnął ręce wkieszenie nieprzemakalnej kurtki i modlił się, by ból szybko minął.Różnica dwóch godzin wymagała przystosowania.Ari wstawaławcześniej, nabierała ochoty na lunch o dziesiątej, a wieczorem zaczyna-ła ziewać przed wpół do dziewiątej.Jej dni były długie, wypełnionezebraniami na wydziale, papierkową robotą, zapinaniem planów zajęćna ostatni guzik i nadrabianiem zaległości w spotkaniach z przyjaciół-mi.Przez całą jesień nie powiedziała nikomu o Maximilianie Cole'u.My-ślała, że tak będzie łatwiej.Bez widowni, bez współczucia zakłócające-go niełatwy proces leczenia złamanego serca.Nie miała czasu na po-dziwianie odległych Gór Skalistych.Przejrzyste, wietrzne porankiMontany wywoływały gęsią skórkę na rękach, kiedy szła na uczelnię, abezkresne rozgwieżdżone niebo nie pozwalało zasnąć, kiedy wreszciewieczorem kładła się do łóżka.W najgorszych snach nie wyobrażałasobie, że okaże się to tak bolesne.Telefon zadzwonił, kiedy Ari skończyła rozdawać przebierańcom po-częstunki z okazji Halloween.Dzieci zaczęły dzwonić do drzwi, jaktylko zapadł zmrok.- Miło było was widzieć! - zawołała jeszcze raz, po czym podeszła dotelefonu.- Halo?- Ari - odezwała się Peggy.- Dzięki Bogu.- Co się stało? - Poczuła skurcz w żołądku, czekając na odpowiedz mat-ki.- Chodzi o Maxa, kochanie.Pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.- Co wiedzieć?Matka rzuciła pospiesznie w słuchawkę:- Była burza i Lady Million" zaginęła.- A Max?- Był na pokładzie.Z Jerrym.- Kiedy?- Dwa dni temu - włączył się ojciec.- Wciąż jest nadzieja.Obaj są do-brymi żeglarzami i wiedzą, co robią.Ari wiedziała, że to nie zawsze gwarantuje przeżycie.Jednak uczepiłasię słabej nadziei w słowach ojca.- Tak - powiedziała, padając na kanapę.- Max zawsze wie, co robi.- Pomyśleliśmy, że powinnaś wiedzieć.- Znaczyło to: Pomyśleliśmy,że powinnaś się przygotować.Głos Peggy był taki odległy.Ari wiedzia-ła, że matka próbuje stłumić łzy.- Oni potrzebują wszystkich możli-wych modlitw.- Czuję się taka bezradna.- Jak my wszyscy, kochanie - mruknął Rusty załamującym się głosem.-Nie pozostało nic innego, tylko, jak powiedziała mama, modlić się zaich bezpieczny powrót do domu.- Zadzwońcie do mnie, jak tylko będą jakieś.wiadomości.- Oczywiście - obiecał Rusty.- Cały czas mamy włączone radio. Kiedy ponownie rozległ się dzwonek do drzwi, Ari właśnie odkładałasłuchawkę.Z trudem podniosła się z kanapy.Jej nogi były tak ciężkie,jakby przywiązano do nich worki z piaskiem.Przez następne półtorej godziny rozdawała słodycze, mając nadzieję, żepodekscytowane dzieci z sąsiedztwa nie zauważą jej wymuszonegouśmiechu i drżących rąk.Gdy dzieci zakończyły wreszcie świętowanie, Ari zwinęła się w łóżkuz nie poprawionymi pracami z angielskiego i telefonem pod ręką.Nie była w stanie wyobrazić sobie martwego Maxa.Nie mogła dopu-ścić do siebie myśli, że Max, Jerry i załoga Lady Million" znalezliśmierć gdzieś w mrocznym oceanie.Nie płakała, nie jadła, z łóżka wy-chodziła tylko do łazienki.Nie przeglądała się w lustrze, w obawie żeujrzy tam prawdę i będzie musiała zmierzyć się z bolesną rzeczywisto-ścią kolejnej utraty.Nie mógł zginąć.Nie Max.Nie Maximilian Cole z kurzymi łapkami wkącikach oczu, liniami śmiechu wokół warg, mocnym ciałem, które takcudownie dopasowywało się do jej ciała, kiedy się kochali.Pełen życiamężczyzna, który uwielbiał lody czekoladowe, na wpół surowy stek ispacery po plaży, nie mógł być martwy.Wreszcie otworzyła szufladę komody i rozwinęła bawełnianą szmatkęwciśniętą w pudełko na biżuterię.Popatrzyło na nią szkiełko z plaży.Zacisnęła je mocno w dłoni.Kocham cię, Max.Wiesz o tym? Bądzbezpieczny i zdrowy.Wróć do domu.Te słowa były jedyną modlitwą,która przychodziła jej do głowy.Ari bezlitośnie oceniała prace do świtu, potem napiła się kawy, ażnadszedł czas wyjścia z domu.Wcisnęła szkiełko w kieszeń sztrukso-wego żakietu.Z niechęcią odchodziła od telefonu, ale wiedziała, żematka ma numer na uczelnię.Wsiadła do samochodu i przejechała pięćkilometrów dzielących ją od uniwersytetu, modląc się o bezpieczeństwozałogi Lady Million" i ich powrót.Dzień wlókł się w nieskończoność.Czwartkowe spotkanie wykładow-ców przeciągnęło się do siedemnastej, po czym zebrani poszli na drinkado pobliskiej restauracji.Odrętwiała ze zmartwienia i wyczerpania Ariwymówiła się bólem głowy i wróciła do swego cichego mieszkania.Na automatycznej sekretarce mrugało światełko, ale zanim Ari była wstanie wysłuchać informacji, naszykowała sobie rum z colą, podkręciłatermostat na 23 stopnie i zmieniła buty na zniszczone klapki.Usiadła nasofie i wypiła drinka, po czym wcisnęła guzik.- Kochanie, tu mama.Jesteś tam? Nie ma jeszcze żadnych wiadomości,ale straż przybrzeżna wciąż czuwa.Zadzwonię do ciebie pózniej.Ari wysłuchała pozostałych informacji - wszystkie miejscowe, nie-ważne - ale nie miała odwagi sama zadzwonić do rodziców.Nie mogła znieść myśli, że znów się to zdarzy.Chciała wrócić do do-mu.Być może jej obecność mogłaby wszystko zmienić.Tak jakby sa-mą siłą woli mogła sprowadzić kuter bezpiecznie do portu.Jak to po-wiedziała matka? Był sztorm.Już kiedyś to słyszała.Tego ranka kupiła gazetę i przeczytała o wiatrach na wschodnim wy-brzeżu od Nowego Jorku do Maine.Zbadała mapę pogody.Pewnie wtelewizji mogłaby zobaczyć zdjęcia kolejnego huraganu na Atlantyku,ale nie chciała włączać wiadomości.Telefon dzwonił długo i przenikliwie, zanim Ari podniosła słuchawkę.- Halo?- Witaj, kochanie.Ari zacisnęła telefon w dłoniach i przycisnęła go do ucha.- Mama?- Wszystko dobrze.Są bezpieczni.Azy ulgi wypełniły jej oczy i popłynęły po policzkach.- Są.w domu?- Jeszcze nie.Zwiało ich z kursu na kanadyjskie wody.Tamtejszymwładzom trochę czasu zajęło skontaktowanie się z pracownikami strażyprzybrzeżnej, ponieważ burza też ich dopadła.Nie mogła powstrzymać głośnego szlochu.- Przepraszam - zdołała wy-krztusić.- W porządku, Ari, wyrzuć to z siebie.Tylko Bóg jeden wie, przez jakiepiekło dziś przeszłaś.- Miałam zamiar przyjechać do domu.- Wciąż możesz - zauważyła Peggy radośnie.- Nie.- Ari zaczerpnęła tchu.- To nie byłby dobry pomysł.- W przyszły weekend przeprowadzamy się do nowego domu - włączyłsię ojciec.- W sam raz na święta.- I - wtrąciła się Peggy - kupiłam no-wą brązową kanapę, o której ci mówiłam.- To wspaniale.- Max jest bezpieczny, powtarzała w myśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]