[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Właściwie powinienem być w Nowym Jorku, ale wiecie, jakion jest.Trudno muodmówić.W każdym razie.Stu,przywiozłem książki.Jak zrobimy?Podpisać wszystkim tuna miejscu,czy ustawimy gdzieśstół?Stuart starał się nie pokazywać po sobie, jakbardzo jestzaskoczony- Przyniesiemy stół.Sterling się uśmiechnął.- Ach, więc to tak!Stuart niepisnął ani słowa, żezałatwiłnam prywatnywieczór autorski.No, Stu, muszę przyznać, żeprzeszedłeś sam siebie.Jestem pod wrażeniem.- Dziękuję.-Stu, książki są w holu, a w samochodzie mam jeszczejedno pudło.- Wydobyłem z kieszeni kluczyki.-Wiesz,który mój?- No pewnie.Wtymmomencie do salonu wszedł Mark Platt, trzymając za rękęswoją żonę.Rozpromienił się na mój widok.- Rób, mistrzu!Nie wierzę własnym oczom!Padliśmy sobie w objęcia.- Stary,tradycjato tradycja - odparłem.-Pamiętasz Beccę?- Jakże mógłbym zapomnieć.- Uściskałem ją.-Cudownie wyglądasz.Jesteś stanowczo zbyt pięknadla tego łachudryUśmiechnęła się na tesłowa.262- Cały czas mu topowtarzam.-Chłopie - wtrącił się Mark.- Mam tu kogoś, kto marzy, żebycię poznać.Zaczekaj.- Podszedł do korpulentnejkobiety o twarzy okrągłej jak księżycw pełni.- Pani Gifford, jest tu pani ulubiony pisarz.Na mójwidok kobieciedosłownie opadła szczęka.Błyskawicznie przemierzyła dzielącenas kilka metrów.- To naprawdę pan!Jakże się cieszę, że mogę pana poznać.Dzięki pańskiej książce będą to dla mnie niezapomniane święta.Szkoda, że nie mam jej ze sobą,poprosiłabymo dedykację.- Sprezentuję pani egzemplarz.-Och, to wspaniale!- klasnęła w dłonie.Stuart zorganizował dla mnie stanowisko i zacząłem podpisywać książkidla wszystkich obecnych tam pracownikówi klientów stacji KBOX.Sterling zdominował całe towydarzenie,z rozkoszą eksponując rozległośćswoich wpływów.Pózniej posiedziałemchwilę w towarzystwie kolegówz radia, wspominającstare dzieje.W sumie na imprezie spędziłem dwie i półgodziny.Nie planowałem tego, ale świetniesiębawiłem.Fajnie było znowu wszystkich zobaczyć.TylkoStacey, która, jak słyszałem, została usunięta z kierowniczegostanowiska, zdawała się czućniezręcznie wmojej obecności.W przeciwieństwie do mnie.Ja czułem się cudowniewyzwolony odprzeszłości.Toefekt przebaczenia.Była mniej więcej dziewiąta, kiedy podziękowałem Sterlingowi zazaproszenie i zacząłem się zbierać do wyjścia.Stuart i Mark odprowadzili mnie dodrzwi.Mark położyłmi rękę na ramieniu.- Fajnie cię było znowuzobaczyć.-Nawzajem - odparłem.- Musimysię kiedyś wybraćrazem do kina.- Jasne.Mój numer telefonusię nie zmienił.Uściskaliśmy się, po czym Mark wrócił do swoich klientów, zostawiającmnie sam na sam ze Stuartem.263.- Zostały ci jakieś książki?- zapytał.- Nie.Zdaje się, że Sterling porwał ostatnie egzemplarze.- Dzięki, że je przyniosłeś.Ile jestem ci winien?- Nic.To prezent.- Nie wiem, jak ci dziękować.Rób.Sterling jest w siódmym niebie.Wiesz, jak onlubi się pokazywać w otoczeniusławnych ludzi.Kiwnąłem głową.- Zawszetaki był.To choroba.- Od lat nie widziałemgo tak zadowolonego.- Naglespoważniał.-Ale powiedz serio, Rób, dlaczego to zrobiłeś?Przecież cięzdradziłem.Popatrzyłem na niego z sympatią w sercu.- Bo teraz rozumiem,coskłania człowieka do takich kroków.I to lepiej, niż myślisz, Stu.Mam nadzieję, żemoja wizyta ci pomoże.- Już pomogła.Nawet nie wiesz, jakbardzo.Strasznieci dziękuję.- Nie ma sprawy Wesołych świąt.-Dzięki.Nawzajem.Pożegnaliśmy się.Wróciłem dohotelu jako zupełnie innyczłowiek.Włączyłem komputer i zanotowałem dzisiejszydzieńw pamiętniku.A potem napisałem list.Długi list doAllyson.Została mido zrobienia jeszcze jedna rzecz.Jutrozapowiada się trudny dzień.^/^\.Rozdział 62/^ WTOREK, 24 GRUDNIA - OSIEMDNIDO NOWEGO ROKUGdy wstawałem ranoz łóżka, akurat zaczął sypać śnieg.Szybko się ubrałem i pojechałem do domu.W kieszeni płaszczachowałem list napisany poprzedniego wieczoru.Stwierdziłem, że muszę wyznać Allyson prawdę.Zastanawiałemsiętylko,czy i kiedy będzie ku temu okazja, jak Allyzareaguje, a nawet, czy mi uwierzy.W końcu to nie to samo, cousłyszeć wyrokod lekarza.Zjawiłemsiępod domem z naręczem pudeł i paczek.Z pewnym trudem nacisnąłem dzwonek, apotem otworzyłem sobiekluczem drzwi.W środku - istna uczta dla zmysłów.Zkuchennejminiwieży nacałydom rozlegały się kojącedzwięki starychświątecznychstandardów.Równie silnie oddziaływał zapach - słodka woń cynamonowych świec ipieczonego ciasta.Carson podbiegła do drzwi,wołając:- Ja otworzę!- Kiedy mnie zobaczyła, krzyknęła: - Tatuś!- Cześć,siostrzyczko.-A mama piecze kruche ciasteczka!-Spojrzała napaczki.- To dla mnie?- Niektóre tak.Oczka jeszcze bardziej jej się zaświeciły Do pokoju weszłaAllyson.Uśmiechnęła się do mnie ito było bardzo przyjemne.Pierwszy raz, odkąd wróciłem, powitała mnie uśmiechem.- Cześć.265.- Cześć.Fajnie być znowu w domu.- Co to, przywiozłeś prezenty?-Takie tam drobiazgi.Ale jedenCarson może rozpakować od razu.Dziewczynka spojrzałana mamę.- Mamusiu, mogę?-Skoro tatuś tak mówi.- Chodz, kochanie.Rozłożymy to na stole w kuchni.Mamy czas, Al?- Iletylko chcesz - odparła.Potem, już niecociszej, dodała: - Od samego rana plącze mi się podnogami.No i jakposzła wizyta wNowym Jorku?- Anichwili wytchnienia.-Bardzo podobał nam się twój występ wtelewizji.- Oglądałyście?-Oczywiście.Co jest w tej paczce?Uśmiechnąłem się.- Musisz chwilę poczekać.Resztę prezentów położyłem pod choinką.Allyson z powrotem zajęłasię pieczeniem ciastek.Przygotowała trzy rodzaje: kruche z lukrem, owsiane i pierniczki.Hałas mikserakonkurował z tęsknymgłosem Binga Crosby'ego,śpiewającego White Chństmas.Jakośdziwnie dobrze sięrazem komponowały.Usiadłem z Carson przy stolei postawiłem nanim pudło.- To dla ciebie.-Co tam jest?- spytała.- Możesz się dowiedziećtylko wjeden sposób.Zajrzałado środka i wyjęła opakowanie flamastrów, rolkę taśmy klejącejoraz tubkę kleju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]