[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trafford wzruszył ramionami.Sprzeczności w naukachŚwiątyni było tyle, że dawno już przestał zwracać na nieuwagę.‒ Czysta hipokryzja ‒ mówił Cassius.‒ Jestem przekona-ny, że starszyzna Rady Najwyższej szczepi swoje rodziny,żeby zapewnić im przetrwanie.Nie byliby pierwszymi wdziejach despotami, którzy potajemnie korzystają z dobro-dziejstw, których odmawiają swoim poddanym.‒ Ale szczepienia nie spełniają swojego zadania.Nigdynie spełniały ‒ zaprotestował Trafford.‒ Wiem, bo intereso-wałem się tym tematem.‒ A więc jednak.‒ Czytałem na Googu.Przyznaję.I wyczytałem, że jesz-cze Przed Potopem ludzie zaczęli sobie uświadamiać, żeszczepienia bardziej dzieciom szkodzą, niż pomagają.‒ Przyznaję, tak wtedy uważano.‒ Sporo o tym czytałem.Szczepienia wywoływały niepo-żądane skutki uboczne, od autyzmu poczynając, a na otyłościkończąc.Zaprzestano tych praktyk jeszcze przed nastaniemEry Oświecenia.Kiedy nie było jeszcze Świątyni.‒ Zgadza się.Tamte beztroskie czasy, kiedy śmiertelnośćwśród dzieci była czymś marginalnym, tak uśpiły czujnośćludzi, że w swej krótkowzroczności i głupocie zrezygnowalize szczepień.Jeszcze Przed Potopem i nadejściem tak zwane-go Oświecenia nawet inteligentni z pozoru ludzie dopatrywalisię w nich czegoś podejrzanego.No i, oczywiście, bardzo sięmylili.‒ Skąd wiesz?‒ Intuicja ‒ odparł z uśmiechem Cassius.‒ A ona nigdymnie nie zawiodła.Trafford nie wiedział, co odpowiedzieć.Kierowanie się in-tuicją nie było, jak dotąd, zakazane.I nawet w ogniu takiej jakta, w najwyższym stopniu niebezpiecznej dyskusji, instynktpodpowiadał Traffordowi, że nie wypada robić Cassiusowiprzykrości, podając w wątpliwość jego intuicję.‒ Ja ratuję dzieci, Traffordzie ‒ podjął Cassius zdecydo-wanym tonem.‒ Niemal na pewno mógłbym uratować i twoje.W czasach, kiedy szczepienia były powszechnie akceptowane‒ a szczyt ich popularności przypadł na trzecią ćwiartkę dwu-dziestego wieku Przed Potopem ‒ całe społeczeństwo dostrze-gało ich zbawienny wpływ i w wieku niemowlęcym umierałozaledwie jedno dziecko na tysiąc.‒ To kłamstwo!‒ Teraz umiera ich pięćset.‒ Kłamstwo.Zachowały się dane statystyczne z tamtegookresu.Przeglądałem je.Śmiertelność niemowląt w epoce,gdy uważano, że człowiek pochodzi od małpy, była tak samowysoka jak teraz.‒ Ja też widziałem te statystyki.‒ Chyba nie powiesz, że są sfałszowane?‒ Nie.‒ W całej mojej karierze zawodowej nie zaprogramowa-łem nigdy ani jednej fałszywej statystyki.I nie prosił mnienigdy o to żaden z kierowników działu.‒ Statystyki mają to do siebie, że nie trzeba się wcaleuciekać do fałszerstwa, żeby powiedziały to, co chcesz usły-szeć.Wystarczy je tylko odpowiednio zinterpretować.‒ Topowiedziawszy, Cassius wstał.‒ Chodźmy.Zasiedzieliśmy siętu trochę.Wypada wrócić do pracy.Nawet stary wyga powi-nien od czasu do czasu stwarzać pozory.9Kiedy Trafford z Cassiusem wślizgiwali się do biura, trwa-ła tam kolejna impreza.Zespół działu stat-roz powiększył się onową pracownicę Crestę Fiestę, młodą dziewczynę pocollege'u, i uroczystość weszła właśnie w fazę obściskiwania.Sala rozbrzmiewała pokrzykiwaniami i piskami, każdy pokolei, z rozanieloną miną, porywał w objęcia nowy narybek.Cresta Fiesta ze swej strony szczebiotała, jaka to jest nibywniebowzięta, że będzie pracowała w takim niesamowiciecudownym i zgranym kolektywie, a kolektyw prześcigał się wzapewnieniach, że jest jeszcze bardziej wniebowzięty, pozy-skując tak przesympatyczną nową koleżankę.Gremialniewyrażano przekonanie, że to ogromnie ekscytująca i najszczę-śliwsza z chwil, która bez wątpienia zaowocuje wielomadozgonnymi przyjaźniami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]