[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógłsobie nato pozwolić; miał wyjątkowo bogatą patronkę.Lekko skinąłem głową.- Tak, masz rację.- Wracam do Rzymu - oznajmiła wyniośle Francesca.- Muszę ukończyć operę.- Doskonale.Mo\e się przyło\ysz i naprawdę ją skończysz.- No wiesz! - zbulwersowała się.- Ruszać, wszyscy - powtórzyłem, wypędzając ich za drzwi.- Precz!Wstrząśnięci, zdumieni moim niegrzecznym wybuchem, rządkiem opuścili mój dom.Nadal gotując się ze złości, patrzyłem za nimi z okna pokoju rekreacyjnego.Kawalkadaekstrawaganckich jaskrawych automobili, napędzanych prawie bezgłośnymi silnikamielektrycznymi, sunęła krętą ceglaną drogą, która zakosami schodziła ze wzgórza iłączyła sięz autostradą.- Pojechali.Odwróciłem się od okna.Gwyneth stała przy mnie.Nie odeszła, a ja byłem z tegorad.Na myśl o niej zawsze jedno słowo przychodzi mi do głowy: urzekająca.Rzucanespod drugich rzęs spojrzenia mówiły mi, \e pragnie mnie równie mocno, jak jajej.Kiedyśzwano by ją kurtyzaną, utrzymanką albo jeszcze gorzej.Dla mnie była kompanem,przyjaciółką dzielącą się ciałem i umysłem.Powa\na, cicha, opanowana Gwynethbyławymarzonym towarzyszem.Miała złośliwe poczucie humoru, z którym nieczęsto sięzdradzała.Była szczupła, drobna, niemal elfia, z długimi, kasztanowymi włosami,któreburzyły się pięknie na wietrze, gdy razem \eglowaliśmy.Miała klasyczne kościpoliczkowe,zmysłowo pełne usta i migdałowe oczy, złociste, płowo brązowe.Za jej twarzczłowiek dałbysię zabić.- Na mnie nie jesteś zły, prawda? - zapytała z nieśmiałym uśmiechem.Poczułem, jak mój gniew przygasa.- Jak mógłbym?Obrzuciła mnie dziwnym, zagadkowym spojrzeniem.- Kazałeś im się wynosić.zaczynasz pokazywać, jaki naprawdę jesteś silny.Zaskoczony, zapytałem:- Silny? Ja?- Naprawdę silny - powiedziała, wpatrując się w moją twarz.- Nie jak Quenton wczasie swoich głupich napadów.Głęboko w tobie, Van, tkwi stal.- Tak sądzisz?- Wiedziałam to od chwili, gdy się poznaliśmy.Ale skrywasz ją, nawet przedsobą.-Szeptem dodała: - Zwłaszcza przed sobą.Nagle opadło mnie zakłopotanie.Odwróciłem się od niej i popatrzyłem nasamochodyniknące w dole drogi.- Pomyślałby kto, \e zabiorą się razem - powiedziała, znowu stając tu\ przymnie.-Nikt nie zaproponował, \e kogoś podwiezie.Nie myślałem o tym, dopóki nie zwróciła na to uwagi.Mogliby jechać razem, gdybychcieli; zautomatyzowane samochody same wróciłyby na parking wypo\yczalni przylotnisku.Wróciliśmy do przestronnego salonu.Roboty ju\ sprzątnęły potłuczone szkło.- Chyba ju\ nigdy się z nimi nie spotkam - powiedziałem.Uśmiechnęła sięchłodno.- Zapomną o twoim napadzie złego humoru.dopóki masz pieniądze.- Nie bądz okrutna.- Nie lubiłem myśleć, \e tolerują mnie tylko dlatego, \epomogłem im w ró\nych sprawach.To prawda, byłem głównym sponsorem nieukończonejopery Franceski i - gdy się nad tym zastanowić - Quenton prosił mnie o po\yczkęnautrzymanie swojej dru\yny.Było to ponad rok temu i od tej pory nie usłyszałemani słowa natemat zwrotu pieniędzy.Co by zrobili, gdyby wiedzieli, \e jestem bankrutem? Nie miałem odwagi wyznać,\ewyschło zródło moich dochodów.śyłem z po\yczek niechętnie udzielanych przezbanki napoczet dziesięciu miliardów nagrody.Bankierzy, choć wielu z nich było dawnymiznajomymimoimi albo rodziny, z ka\dym miesiącem robili się coraz bardziej nerwowi.Jakbyw gręwchodziły ich własne pieniądze! Nie powiedziałem \adnemu z nich o LarsieFuchsie, anajwidoczniej nie byli tak dobrze poinformowani jak mój ojciec.Wyszliśmy w milczeniu na taras, by obejrzeć ostatnie chwile zachodu słońca:niebostaio w płomieniach, chmury jarzyły się szkarłatem, morze połyskiwałoczerwienią.Szumłagodnych fal bijących o niegdyś suche tarasy brzmiał jak płynące z daliwestchnienie.Gwyneth wyglądała prześlicznie w eleganckiej, długiej do ziemi sukni ze złotejlamy.Wsparła głowę na moim ramieniu.Objąłem ją w talii.- Ja te\ jestem zale\na od twoich pieniędzy - wyznała niemal szeptem.- Niezapominaj.Dwa lata temu, kiedy ją poznałem, uczęszczała do szkoły baletowej w Londynie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]