[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała dobre życie, jak na krowę.Jeszcze raz poklepałam ją po łbie.- Uciekaj - szepnęłam.- Teraz.Uciekaj.Spojrzała na mnie zdziwiona tak, jak to u krowymożliwe, bo wprowadziłam do jej umysłu obraz niebezpieczeństwa - krążących wokoło wilków napolowaniu.Odsunęła się nerwowo, po czym z wdziękiem błyskawicznie się odwróciła i potruchtałaprzed siebie, coraz szybciej i szybciej, aż natknęła się na kierowcę ciężarówki, który machając rękami,chciał ją wystraszyć i zagonić do prowizorycznej zagrody.Biegła dalej.Mężczyzna gwałtownie odskoczył, a krowie udało się dobiec do trawy na poboczu szosy,po czym zniknęła w lesie.Podeszłam do następnego rannego zwierzęcia.Uciekaj.W tym jedynym momencie mogły poczuć wolność.A to być może choć trochę wynagrodziłokrzywdy, które wyrządziłam na tym świecie.i choć trochę mi ulżyło, bo czułam się uwięziona wewłasnym życiu.Uciekaj.Przez chwilę żałowałam, że sama nie mogę tego zrobić.Ciągle jeszcze nie rozstrzygnęłamwewnętrznego sporu: biec za Perłą.czy wrócić do Luisa.Wiedziałam, co nakazuje logika,konieczność, ale wciąż prześladował mnie obraz Raszida.W szkole znajdował się dżinn kontrolowany przez człowieka, którego motywów postępowania nieznałam.I Raszid miał rację.mogło się zdarzyć wszystko.Istocie tak potężnej jak Raszid niełatwo sięsprzeciwić lub ją kontrolować, byłoby to trudne nawet dla Marion.Jeżeli nie zdawała sobie sprawy zproblemu.Nie.To nie był mój problem.Przekazałam informację na komórkę Luisa, co więcej, Raszid obiecałpowiedzieć mu o tym.Zrobiłam, co mogłam.Miałam już odjechać z miejsca wypadku, kiedy usłyszałam wrzask przerażenia i bólu - nie głoscierpiącego rannego zwierzęcia, lecz człowieka.Krzyk kobiety.Kuśtykając, wydostała się z jednego z rozbitych samochodów, z zakrwawionym dzieckiem na rękach.Isabel.Natychmiast uświadomiłam sobie, że to nie moja Ibby - to było niemożliwe - ale przerażeniewywołało instynktowną reakcję.Zanim prawda dotarła do mojego umysłu, już biegłam w stronękobiety.Opadła na kolana, ciągle trzymając w ramionach bezwładne cia-ło dziewczynki w wieku Ibby; podobnie jak Ibby miała ciemne, lśniące włosy i skórę omiedzianobrązowym odcieniu.Była ubrana w niebieską koszulkę z nadrukiem Księżniczka", zmotylkami i tęczą.Coś takiego podobałoby się Ibby.- Niech mi ją pani da! - zażądałam.Kobieta, młoda, zszokowana, nie zareagowała.Miała złamanąnogę i, jak mi się zdawało, wstrząśnienie mózgu.- Proszę mi pozwolić ją wziąć!Czas naglił; dziecko wykrwawiało się bardzo szybko - krew tryskała z przeciętej tętnicy udowej; byłto jedyny uraz, jakiego doznało, lecz śmiertelny, i trwało to już stanowczo zbyt długo.Złapałamdziewczynkę i położyłam ją na jezdni, koncentrując całą swoją wolę i siłę na jej chudym, słabnącymciele.Ktoś mnie chwycił i odciągnął.Policja; chcieli dobrze, nie rozumieli jednak, co robią.Krzyknęłam,przywołałam moc Ziemi i wprawiłam jezdnię w falowanie; stracili równowagę, a ja rzuciłam się zpowrotem do dziewczynki.Ratownicy medyczni ustawiali wokół nieruchomego dziecka swojeskrzynki i sprzęt.Daremnie; na ich pomoc było za pózno, dużo za pózno.Zostało jej kilka chwil, w najlepszym razie.Jedyna jej nadzieja we mnie, pomyślałam.Coś mnie uderzyło w plecy, wbiło się ostro i całe moje ciało drgnęło gwałtownie, kiedy poraził mnieprąd elektryczny.Mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam twarzą na gorącą, poplamioną krwiąszosę.Usłyszałam metaliczne tykanie paralizatora, a kiedy się skończyło, dokładnie pośrodku plecówpoczułam kolano przyciskające mnie do ziemi, gdy tymczasem moje mięśnie skręcały się wmilczącym bólu.Ale gorsze, dużo gorsze, było to, na co patrzyłam.Ratownicy uklękli przy dziewczynce, zbadali jejpuls i wymienili spojrzenia - jasno mówiły, że ich wysiłkipójdą na marne.Stwarzali pozory, lecz z miejsca, gdzie leżałam unieruchomiona przez policję,czułam, że.dziewczynka umiera.Ciągle jeszcze mogłam ją ocalić.A potem wydała ostatnie tchnienie i odeszła.Nie stawiałam dłużej oporu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]