[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *W czwartek włączyli ogrzewanie.W sąsiednim pokoju od razu przebiłokaloryfer i ogrzewanie wyłączono.Po korytarzu snuli się hydraulicy, klęli i straszniehałasowali.Pod wieczór w pokoju zapotniały szyby.Zrobiło się ciepło i harmonijkękaloryfera ozdobiły świeżo wyprane skarpetki, rajstopy i majtki.Saszka poszła dokuchni, zalała wrzątkiem w emaliowanym kubku kostkę bulionu i popijając gozasiadła do ćwiczeń.Miała takie uczucie, jakby uniknęła poważnej tragedii.W rzeczywistościwówczas, tamtego lata, kiedy zobaczyła roztrzęsioną mamę obok noszy, na którychleżał zupełnie Saszce nieznany Walentyn, czuła coś podobnego.Niemal radość z faktu,że zamiast czegoś poważnego wydarzyło się względnie lekkie nieszczęście, które łatwobyło przeżyć.- Po co on to robi? - pytał Kostia, siedząc nad filiżanką herbaty z rozmoczonymw niej sucharkiem.- Nie pytasz, jak to robi?Milczeli.I Saszka była niemal szczęśliwa, gdyż strumień wydarzeń ostateczniewymył z ich relacji ten wieczór, tego szprota, pogniecione prześcieradło i monety napodłodze.Które potem zresztą zebrała co do jednej.Schowała je do walizki,przeczuwając, że Korzennikow-senior wcześniej czy pózniej wystawi rachunek.- Kostia? - spytała cicho.- A ty.Jeśli zechcesz rzucić instytut.Po prostuwyjechać.Czy naprawdę cię stąd nie wypuszczą?Chłopak sposępniał.- Rozmawiałem z nim o tym - odparł, próbując wyłowić rozmoczone kawałkisuchara aluminiową łyżeczką.- I, krótko mówiąc, nie będę nawet próbował.Mojamama jest nienajlepszego zdrowia, babcia jest już stareńka.Będę się uczył.- Aha - odparła Saszka z westchnieniem.Zapadła noc.Liza włóczyła się nie wiadomo gdzie.Oksana długo wierciła się zabiurkiem, próbując nauczyć się paragrafu, po czym odrzuciła książkę, napiła się wsamotności samogonu z gumowego termoforu i położyła spać.Saszka siedziała nadksiążką i robiła ćwiczenie za ćwiczeniem, jakby wspinała się po oblodzonej, niemalpionowej ścianie.Przeczytać ćwiczenie numer dziewięć, posiedzieć w rozpaczy jakieśdwie minuty: Czegoś takiego człowiek nie jest w stanie zrobić.a nawet sobiewyobrazić.Przetrzeć oczy, wrócić do ćwiczenia ósmego, powtórzyć go na siłę, jeszczeraz przeczytać ćwiczenie dziewiąte.Spróbować.Zcisnąć dłońmi skronie.Znów kilkarazy powtórzyć ćwiczenie ósme, po raz kolejny zabrać się za dziewiąte i zrozumieć, żekontur istnieje, można go dotknąć, trzeba być tylko bardzo ostrożnym, skupionym.Doprowadzić ćwiczenie do połowy i potknąć się.Jeszcze raz się potknąć zaraz porozpoczęciu.I znowu prawie doprowadzić je do końca.I znowu - doprowadzić dokońca, wiedząc, że nie uda ci się tego powtórzyć.Powrócić do ósmego, przerobić je wmyślach, powtórzyć dziewiąte, marszcząc się z napięcia.I jeszcze raz powtórzyć.Ijeszcze raz.Odetchnąć, wytrzeć załzawione oczy, pozwolić sobie na minutęodpoczynku, siorbnąć wystygłej herbaty.Przeczytać ćwiczenie dziesiąte.I znów wpaśćw rozpacz.Tak minął jej piątek.Oraz noc z piątku na sobotę.Dziesięć po jedenastej,dokładnie o wyznaczonym czasie, weszła do sali trzydzieści osiem.Nie odczuwała jużstrachu ani złości.Otaczający ją świat był ciemny, jej pole widzenia zwęziło się dorozmiarów okrągłego okienka wielkości samochodowego koła.Nie zauważyła twarzy Portnowa, a tylko jego dłoń z pierścieniem.- Czekam, Samochina, na całą serię ćwiczeń od pierwszego do dwunastego.Jeśli się pani pomyli, proszę zaczynać od początku.Ustawiła na środku sali krzesło, oparła obiema rękami o wysokie oparcie izaczęła:.Wyobraz sobie sferę.w myślach przekształć ją w taki sposób, byzewnętrzna powierzchnia znalazła się w środku, wewnętrzna zaś na zewnątrz..Dwa razy Saszka się pomyliła.Podczas przechodzenia z ćwiczenia siódmego doósmego, a potem przy dwunastym, najtrudniejszym.Za każdym razem przerywała izaczynała od początku.I podczas trzeciej próby doprowadziła serię do końca bezjednej pauzy - jak piosenkę albo taniec.Jak karabin maszynowy.Albo niczym długągimnastyczną sekwencję na równoważni.Okienko światła przed jej oczami zwęziło się jeszcze bardziej.Nie dostrzegałatwarzy Portnowa.Widziała stół, brzeg notesu i dłoń z pierścieniem, nerwowozaciśniętą w pięść.- Dobrze - rzekł bezbarwnym głosem.- Na wtorek paragrafy osiemnasty idziewiętnasty.Na najbliższą sobotę ćwiczenia od trzynastego do siedemnastego.- Do widzenia - powiedziała Saszka.Wyszła z sali i kiwnęła na Kostię.Do akademika dotarła nie widząc niczegowokół.Położyła się do łóżka i wyłączyła świadomość.* * *- Samochina, wstawaj! Na pierwszych zajęciach mamy specjalizację.Wstawaj,słyszysz?Liza miała drogie, lecz zbyt ostre i egzotyczne perfumy.Saszka otwarła oczy.- Co?!- Jest poniedziałek.Zwit! Wstawaj, pół godziny do dzwonka! Jeśli cię jeszczeraz nie będzie, Portnow eksploduje!- Była sobota - rzekła Saszka.- Była i się zmyła! Przespałaś całą niedzielę!A mama, pomyślała Saszka.Obiecałam jej, że będę dzwonić w weekendy.Niezadzwoniłam.A Kostia? Co z nim?Półnaga Liza miotała się po pokoju, naciągała cienkie rajstopy, wkładała na niedżinsy.- Ksana! Nie brałaś moich podpasek?- Brałam, pudełko leży na stole.- I po cholerę kradniesz, idiotko?!- I jeszcze zostały, nie krzycz.Potem ci oddam.- Ty oddasz.Jeszcze raz zobaczę.włożę ci te podpaski w dupę!Saszka narzuciła szlafrok i poczłapała się umyć.Z lustra spojrzała na nią szara,wychudła, lecz spokojna, wręcz atrakcyjna twarz.Mrugnęła, zrenice rozszerzyły się izwęziły jak czarne przesłony aparatów fotograficznych, po czym odzyskały zwyczajnyrozmiar.Wzięła prysznic i umyła głowę; dopiero wtedy okazało się, że jej suszarka sięprzepaliła.- Kto ją przepalił?- To nie ja - Liza już stała w drzwiach.- Za dziesięć minut dzwonek, nie mamzamiaru z twojego powodu wysłuchiwać ataku histerii Portnowa!- Wysłuchasz jej z powodu kogoś innego.Oksana, daj suszarkę.- Dałam Aubce z dwunastki, nie oddała.Owiń ręcznikiem i tak idz!Saszka wytarła włosy ręcznikiem.Nałożyła zrobioną na drutach czapeczkę,narzuciła kurtkę, wrzuciła do torby zeszyty i książki i pobiegła przez podwórze dobudynku.Wpadła do pierwszej sali, klapnęła na swoje miejsce obok Kostii i w tymmomencie zabrzmiał dzwonek.Minęła minuta.Portnow się nie pojawiał.Studenci zaczęli po sobie pytającospoglądać.Rozpoczęły się ciche rozmowy.- Może zachorował? - zasugerował ktoś z nadzieją.- Akurat.- Marzyciel.Drzwi otwarły się gwałtownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]