[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opończa była nowa ijaskrawa, niemal tak świetlista jak klinga miecza, która skierowała się teraz ku niemu.Ostrzedotarło na odległość dłoni od jego gardła, po czym nagle zastygło w bezruchu.Jezdziec,siedzący z wyprostowanymi nogami w siodle na grzbiecie swego bojowego rumaka, spojrzałuważnie na Nicka.Przez łęk siodła przewieszoną miał zabitą niedawno sarnę, której krewpoplamiła folgowy trzewik osłaniający stopę rycerza, którym był Ghillebert, Seigneur deLanferelle, czyli Pan Piekieł we własnej osobie.Był to wielki pan w całej okazałości, dosiadający wspaniałego ogiera i zakuty wpłytową zbroję, która świeciła jak słońce.On jeden spośród wszystkich konnych miałodsłoniętą głowę, więc jego długie, czarne włosy opadały swobodnie niemal do pasa.Jegoopalona na brąz twarz przypominała wypolerowany metal o ostrych krawędziach, zjastrzębim nosem i głęboko osadzonymi oczyma, w których pojawił się wyraz rozbawienia,gdy spojrzał najpierw na Hooka, którego unieruchomiło ostrze jego miecza, a potem naMelisandę, która uniosła groznie napiętą kuszę.Jeśli nawet Lanferelle był zaskoczony, żenapotkał swoją córkę wysoko w normandzkim lesie, w ogóle nie dał tego po sobie poznać.Obdarzył ją przelotnym, wymuszonym uśmiechem, a potem rzekł coś po francusku idziewczyna sięgnęła do torby i wyjęła z niej bełt, który umieściła w rowku łoża kuszy.Ghillebert, pan de Lanferelle, z łatwością mógłby ją powstrzymać, lecz on tylko zaśmiał sięznowu, gdy dziewczyna ponownie uniosła naładowaną już broń, celując mu prosto w twarz.Powiedział coś, zdecydowanie za szybko, by Hook mógł go zrozumieć, a Melisandaodpowiedziała równie gwałtownie, lecz żarliwie.Gdzieś daleko za plecami Hooka, zapewne tam, gdzie droga zaczynała opadać wstronę angielskiego obozu, rozległ się krzyk.Pan de Lanferelle skinął na swych ludzi, wydałjakiś rozkaz i jezdzcy ruszyli w tamtym kierunku.Połowa konnych, których było osiemnastu,nosiła herb ze słońcem i jastrzębiem, a reszta miała takie same niebiesko-zielone opończe jakczłowiek trzymający Mata Scarleta.Ten właśnie jezdziec, wraz z giermkiem w barwachLanferelle'a, został teraz z Panem Piekieł. Trzech angielskich łuczników! przemówił nagle po angielsku ojciec Melisandy, aHook przypomniał sobie, że Francuz nauczył się tego języka, gdy jako jeniec Anglikówczekał na zapłacenie okupu. Trzech przeklętych łuczników, a ja płacę moim ludziom złotemza to, że przynoszą mi palce takich jak wy rzekł Lanferelle i nagle uśmiechnął się szeroko,ukazując śnieżnobiałe zęby, odcinające się wyraznie od jego spalonej słońcem twarzy. Wcałej Normandii i Pikardii spotkać można chłopów z obciętymi palcami, gdyż moi ludzieoszukują dodał.Wydawał się być z tego dumny, gdyż nagle ryknął śmiechem. Wiesz, żeto moja córka? spytał po chwili. Wiem odparł Hook. Najładniejsza ze wszystkich! O ile wiem, mam ich dziewięć, ale tylko jedną z mojążoną.Ale tę jedną spojrzał na Melisandę, która nadal mierzyła doń z kuszy właśnie tęjedną chciałem chronić przed całym światem. Wiem rzekł znowu Nick. Miała się modlić za moją duszę stwierdził Lanferelle ale wygląda na to, żemuszę spłodzić więcej córek, jeśli moja dusza ma dostąpić zbawienia.Melisanda rzuciła pospiesznie kilka słów, które sprawiły jedynie, że Lanferelleuśmiechnął się jeszcze szerzej. Umieściłem cię w klasztorze rzekł, nadal mówiąc po angielsku ponieważ byłaśzbyt piękna, żeby chędożył cię jakiś spocony wieśniak, i miałaś zbyt niskie pochodzenie, żebywydać cię za szlachcica.Lecz teraz, jak się zdaje, sama sobie znalazłaś jakiegoś wieśniaka rzekł, spoglądając szyderczo na Hooka i wianek pewnie został już zerwany, co? Ale tak czyinaczej dodał jesteś wciąż moją własnością. Ona jest teraz moja! rzekł Nick, lecz Francuz go zignorował. Cóż zatem powinienem teraz zrobić? Zabrać cię z powrotem do klasztoru? zapytałLanferelle, po czym uśmiechnął się promiennie, kiedy Melisanda uniosła kuszę o cal wyżej.I tak nie strzelisz stwierdził. Ale ja to zrobię! krzyknął Hook, lecz była to jedynie czcza pogróżka, gdyż nawetnie miał strzały na cięciwie i dobrze wiedział, że nie będzie miał czasu, aby sięgnąć dokołczanu. U kogo służysz? spytał go Lanferelle. U sir Johna Cornewaille'a odparł z dumą Nick.Lanferelle wyglądał na zadowolonego. U sir Johna! Och, to ci dopiero wojownik! Jego matka musiała się przespać zFrancuzem! Sir John! Lubię go rzekł z uśmiechem. Ale co z Melisandą? Co z moją małąnowicjuszką? Nie znosiłam klasztoru! rzuciła mu prosto w oczy dziewczyna, tym razem poangielsku.Lanferelle zmarszczył brwi, jakby ten jej nagły wybuch nieco zbił go z tropu. Ale byłaś tam bezpieczna powiedział. Ty i twoja dusza. Bezpieczna?! prychnęła Melisanda. Bezpieczna, w Soissons? Wszystkiezakonnice zgwałcono lub zamordowano! Ciebie też zgwałcili? spytał groznym tonem Lanferelle. Nicholas mnie ocalił odparła, wskazując na Hooka. Zabił człowieka, który chciałto zrobić.Spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na moment na Nicku, po czym powróciło doMelisandy. Więc czego ty chcesz? wykrzyknął Lanferelle niemal gniewnym tonem. Chceszmieć męża? Kogoś, kto będzie o ciebie dbał? A co powiesz o nim? spytał, wskazującruchem głowy swego giermka. Może to jego powinnaś poślubić? Jest z urodzeniaszlachcicem, ale niezbyt wysokiego stanu.Jego matka była córką siodlarza rzekł.Giermek,który ewidentnie nie rozumiał teraz ani słowa, gapił się niemo na Melisandę.Nie miał nagłowie hełmu, a jedynie kaptur kolczy, czepiec z kolczej plecionki, który okalał spoconątwarz naznaczoną przebytą w dzieciństwie ospą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]