[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiłował wytłumaczyć się jak już wam mówiłem ze swego udziału w wydarzeniach pamiętnej nocy.# Ocaliłbym go, czcigodny panie! Ocaliłbym go za osiemdziesiąt dolarów! mówił słodziutkim1264tonem.# Ocalił się sam odparłem i przebaczył ci!1265 Usłyszałem jakiś chichot, odwróciłem się, a on już gotów był do ucieczki.#1266 Czego się śmiejesz? spytałem, zatrzymując się.#1267 Nie daj się pan oszukiwać, czcigodny panie! zawołał, tracąc widocznie panowanie nad sobą.#1268 On ocalił siebie! On nic nie wie, czcigodny panie! Kto on jest? Czego on chce, ten złodziej? Ciska#1269wszystkim piasek w oczy i panu także, czcigodny panie, ale mnie on piaskiem oczu nie zasypie.To wielkigłupiec, czcigodny panie!Pogardliwie się roześmiałem i poszedłem dalej.Przyskoczył znów do mnie i szepnął:## On tu jest jak małe dziecko małe dziecko nic więcej.12701271 Naturalnie nie zwracałem na niego najmniejszej uwagi, a ponieważ czas naglił, gdyż zbliżaliśmy się do#1272bambusowego ogrodzenia błyszczącego w świetle księżyca od razu przystąpił do interesu.Stał siębardzo płaczliwy.Wielkie nieszczęścia przewróciły mu w głowie.Miał nadzieję, że zapomnę o tym, comówił w napadzie żalu.Nie chciał nic przez to powiedzieć, ale czcigodny pan nie wie, co to jest byćzrujnowanym, zdeptanym.Po tym wstępie zaczął gadać w sposób tak niejasny, podstępny, iż przez długiczas nie mogłem zrozumieć, do czego zmierza.Chciał, bym wybłagał u Jima jakąś łaskę dla niego.Zdajemi się, że chodziło tu o jakieś pieniądze.Powtarzał ciągle te słowa: Skromna pensja odpowiedniepodarunki.Domagał się wynagrodzenia za coś i w końcu powiedział, że przecież życie nic nie warte,jeżeli człowiek ma być ze wszystkiego odarty.Nie pisnąłem słowa naturalnie, ale bacznie sięprzysłuchiwałem.Zrozumiałem w końcu, iż uważał, że należy mu się pewne wynagrodzenie zadziewczynę.Wychował ją.Cudze dziecko! Niemało miał kłopotów i przykrości stary już jest należąmu się odpowiednie podarunki.Jeżeli czcigodny pan powie słówko& Stanąłem, by spojrzeć na niego zciekawością, a bojąc się widocznie, bym jego wymagania nie uważał za nazbyt przesadzone, pośpieszniezrobił koncesję.Za odpowiedni prezent , w tej chwili udzielony, jak oświadczył, gotów zająć siędziewczyną już bez żadnych dodatków gdy pan ten wracać będzie do domu.Jego żółta twarz,pomarszczona, jakby wyciśnięta, zdradzała chciwość i skąpstwo z niczym niezrównane.Skomlałnieustannie. %7ładnych więcej kłopotów naturalny opiekun za małą sumę& # Stałem i podziwiałem go.Widocznie do takich rzeczy miał powołanie.W skurczonej jego postaci1273spostrzegłem jakąś pewność siebie, jak gdyby nigdy nie spotykał go zawód.Przypuszczał zapewne, żerozważam w duchu jego propozycję, gdyż stał się słodki jak miód.# Każdy z panów zostawia coś, gdy nadejdzie czas powrotu do domu zaczął przekonywającym1274tonem.# Zatrzasnąłem za sobą furtkę.1275 W tym wypadku, panie Corneliusie, ten czas nigdy nie nadejdzie rzekłem.#1276 Przez parę sekund nie wiedział, co odpowiedzieć.#1277 Co takiego? krzyknął nareszcie.#1278 Jak to, powiedziałem czyż nie słyszał pan, co mówił? Nigdy nie wróci do domu.#1279 O, tego za wiele! wrzasnął.#1280 Już nie mówił do mnie czcigodny panie.Milczał przez chwilę, po czym bez śladu dawnej pokory#1281mówił cichym głosem:# Nigdy nie odjedzie a! On on on przychodzi tu diabeł wie skąd przychodzi diabeł wie 1282po co aby deptać po mnie, póki nie zdechnę a deptać po mnie tak Przebierał nogami tak, niewiadomo dlaczego póki nie umrę Głos jego stał się ledwie dosłyszalny; męczył go kaszel; zbliżył się do ogrodzenia i szeptem zwierzył mi1283się, że nie będzie deptany dłużej.# Cierpliwości! Cierpliwości! szeptał, bijąc się w piersi.1284 Nie śmiałem się już, za to on wybuchnął dzikim śmiechem:## Ha! Ha! Ha! Zobaczymy! Zobaczymy! Co? Wykraść ode mnie wszystko! Wszystko! Wszystko?12851286 Głowa mu zwisła na jedno ramię, załamał ręce.Zdawałoby się, że kochał dziewczynę niezwykłą#1287miłością, że duch jego został zgnębiony, a serce złamane.Nagle podniósł głowę i rzucił ohydną obelgę.# Podobna do swej matki oszustki.Zupełnie.I z twarzy także! Diablica!1288 Oparł czoło o bambusowe pręty i wylewał cały potok grózb, złorzeczeń w języku portugalskim,#1289jednocześnie wykonując takie ruchy, jak gdyby miał śmiertelny atak choroby.Było to niewypowiedzianiekomiczne i ohydne; co prędzej oddaliłem się.Coś krzyczał za mną.Zapewne jakieś obelgi na Jima, aleniezbyt głośno znajdowaliśmy się za blisko domu.Słyszałem tylko wyraznie:# Jak małe dziecko jak małe dziecko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]