[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie stanowiło problemuznalezć kapitana łasego na pieniądze i chętnego, by wrócić doFrancji.Może już jej tu nawet nie było.August wyprostował się i raz jeszcze przejrzał w lustrze.Zewstydem stwierdził, że wygląda jak wieśniak przebrany w strójswego pana.Z trudem pohamował się, by nie uciec; nie miałpojęcia, co tu robi.Przeszłość nie odeszła, człowiek nie możezrzucić skóry jak wąż.Nie był gotowy.277Z domu dało się jednak słyszeć stukot obcasów i wybijającysię ponad inne, niecierpliwy męski głos.August odwrócił się,wygładzając załamania na połach płaszcza. Panie zarządco odezwał się i skłonił.De Bienville zatrzymał się w progu, mrużąc oczy, by móc cośzobaczyć w półmroku korytarza.Za nim stał le Pinteux, młodszyurzędnik w biurze zarządcy, kiedy August był chłopcem.Perukaprzekrzywiła mu się na głowie, a rzadkie brwi cały czas drgałynerwowo na czerwonym od słońca czole. Guichard? Czegóż, u diabła, skradasz się tak? Właśnie przybyłem, panie. Więc się spózniłeś.No, no, patrzcie tylko.Pan Guichardwystroił się jak paw, nieprawdaż, le Pinteux?Urzędnik się nachmurzył.Z czubka jego łuszczącego się nosazwisała mała kropelka. Rzecz jasna, na takim bywalcu salonów, jak pan le Pinteux,trudno wywrzeć wrażenie westchnął de Bienville. Wszyscy chcielibyśmy mieć jego paryski szyk i swobodę obejścia.Słuchaj, mam sprawę do komisarza, ale zaraz wracam.Wejdz,powinieneś być w miarę bezpieczny.Jest z nią Barrot i ta stara, zasuszona nauczycielka, ustrzegą cię przed wszelkim uszczerbkiem. Pocieszył mnie pan.De Bienville się roześmiał. Będę się musiał jutro z tobą zobaczyć.Znów jest niespokojnie między Czoktawami a Czikasawami.Słyszałeś?August potrząsnął głową. Jak tylko pojawią się statki, wodzowie zaczną węszyć powiedział Bienville. Oba plemiona na pewno wyślą delegacje.Musimy być przygotowani. Tak, proszę pana. Zatem do jutra.I nie myśl, że się wyślizgniesz ukradkiemza moimi plecami.Ja tu wrócę.278 Proszę się nie śpieszyć z mojego powodu. Wierz mi, wolałbym tu być, niż użerać się z komisarzem0 jakieś banialuki.Co tam, nawet bym wolał się ożenić. No, nie! Naprawdę.Z każdą, nawet z tą starą nauczycielką, słowodaję. Ale nie z panną le Vannes?De Bienville znów się roześmiał. Guichard, jesteś bardzo nieufny.Zobaczysz, czarującaz niej niemal wdowa.Niebieskie oczy, pulchna jak brzoskwinka1 prawna właścicielka niezłej plantacji indygo.Poważnie, przyjacielu, zazdrość mnie zżera.Ale teraz, wybacz.Auguste skłonił się ponownie.Dowódca pośpiesznie wyszedł wraz z różowonosym urzędnikiem.Zwiece dopalały się,malując w ciemności złote wzory.Auguste ścisnął kapelusz podpachą i wszedł do pokoju. Panno le Vannes, proszę pozwolić przedstawić sobiepana Guicharda.Jest jednym z mężczyzn najdłużej służącychkolonii, prawda? Możliwe.Zapadła cisza.Guichard niezgrabnie ujął jej palce i rozejrzałsię, jakby szukając miejsca, gdzie mógłby je odłożyć.Jego nieśmiałość napełniła ją rozpaczą.Chciała, by zmiażdżył jej dłońw swojej, zwrócił się do niej z energią i wigorem, bez wahania.%7łeby zażądał, by podniosła głowę, bo chce się jej lepiej przyjrzeć,i żeby mogła go rozczarować.Tymczasem stała z dłonią uniesioną do góry i przyglądała się kryształowym guzikom na jegopłaszczu.Zwieciły jak kawałki lodu.Wyobraziła sobie, że bierzejeden do ust. No tak.Proszę. Medyk, którego nazwiska już nie pamiętała, chrząknął znacząco. Panno le Vannes, proszę usiąść. Dziękuję.279Niezręcznie wyjęła dłoń z jego ręki i usiadła, poświęcając całąuwagę ułożeniu spódnicy.Kiedy Guichard odwrócił się, by położyć kapelusz na stole, Vincente zauważyła, że kokarda wieńczącajego warkocz była krzywo zawiązana.Nie spojrzał na nią.Niepodobam mu się, pomyślała Vincente i przełknęła ślinę.Miałsmukłą, opaloną szyję i ramiona rysujące się ostro pod drogimpłaszczem.Jedna ręka odstawała pod dziwnym kątem.Płaszczjest brzydki, zdawała się myśleć, absurdalny z tymi pretensjamido elegancji, a poza tym nie pasuje na niego.Mankiety opadająna nadgarstki, jakby dziecko włożyło płaszcz ojca do zabawy. Pan Guichard wie wszystko na temat Luizjany rzekłmężczyzna. Rośliny, zwierzęta i temu podobne, jeśli to paniąinteresuje.Miał niezwykły ogród, pełen ziół i wszystkiego, aledawno temu oczywiście, w starym Mobile.Tylko proszę nie słuchać, jeśli zacznie mówić, że dzicy wiedzą więcej o medycynie niżfrancuscy medycy.Nie chciałbym być w razie czego wzywany dopani, by naprawić to, co oni zepsuli.Vincente zmusiła się do bladego uśmiechu.Guichard sprawiał wrażenie, jakby w ogóle niczego nie słyszał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]