[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Możliwe - odparłam.I nachyliwszy się bliżej, dodałam: - Ale to nicnie szkodzi.EpilogZbliża się koniec pazdziernika, jest piękne ciepłe popołudnie.Piątek.Wyprowadziłam Franka na spacer do lasu, pozwalam mu się wybiegać,bo zostawię go samego na ładnych kilka godzin.Wybieram się narandkę.Trzecią z tym samym facetem.Ma na imię Fred.Jestnauczycielem, a poznałam go, gdy opiekowałam się jego matką pooperacji serca.Jest miły i nawet całkiem przystojny.Mamy wielewspólnych upodobań, dobrze nam razem.Idę powoli, rozmyślając o podobnym jesiennym dniu przed wielulaty, kiedy Chip zorganizował w ostatniej klasie wagary.Udało sięprawie w stu procentach - jeden jedyny Thomas Osterhout powiedział,że byłoby rzeczą niemoralną nie pójść do szkoły, i poszedł.Ale my,cała reszta, wsiedliśmy do wynajętego autobusu, na który sięzłożyliśmy, i pojechaliśmy do McDonalda na śniadanie, a potem doszpitala Dana-Farber w Bostonie.Leżał tam nasz kolega DannyChristiansen.Nikt z nas nie wiedział, na co jest chory, wiedzieliśmytylko, że już nie wróci do szkoły.Chip poszedł na piętro, porozmawiał z pielęgniarkami i w końcuwpuszczono nas wszystkich - osiemdziesiąt siedem osób.Wchodziliśmy do pokoju Danny'ego po piętnaścioro, a reszta czekałaspokojnie w poczekalni.Każdy coś dla niego miał: książkę,czekoladowe ciasteczka, maskotkę, magazyn porno.Ja przyniosłammu parę krążków na 45 obrotów z Beatlesami, a Mandy Clark, którysiedział koło mnie w autobusie,przyniósł puszkę pełną fotografii zebranych przez komitetprzygotowujący album roku.Chip dał Danny'emu - który nadaremniepróbował dostać się do drużyny futbolowej - swój sweter zawodnika,żeby Danny mógł się ubrać w coś innego oprócz szpitalnego szlafroka.Danny miał ten sweter na sobie, kiedy przyszła moja kolej naodwiedziny, i pamiętam, że bardzo mi z tego powodu ulżyło, bo ówsweter odciągał moją uwagę od łysej głowy Danny'ego, jegowychudłych rąk i niepojętego dla mnie sprzętu, który go otaczał.Wprawdzie na krótko i nie do końca, ale nasza wizyta tego dniaprzywróciła Danny'go do normalności, wyrwała z izolacji i strachu,pozwoliła odczuć bezmierną ulgę, jaką daje obecność kochającychosób.W liście, który moja klasa dostała potem od pani Christianson,przeczytaliśmy, że ta wizyta podtrzymywała go na duchu aż do dniaśmierci.Wszystko, co mu przynieśliśmy, trzymał rozłożone wokółsiebie.Matka napisała, że umarł w głębokim przekonaniu, że byłbardzo kochany.Mam nadzieję, że to prawda.Dochodzę do drzewa strojnego w złoto i czerwień jesieni.Kładę siępod nim, zamykam oczy i pozwalam myślom błądzić.Leżąc tu, myślęo tym, co dzieje się gdzie indziej.Słyszę w pobliżu odgłosy robótdrogowych.Gdzieś, w innym miejscu, skrzeczą na drzewach małpy.Konik morski zachodzi w ciążę.Tworzy się diament, pszczoła rysujetańcem trasę lotu, pęka przednia szyba auta.Gdzieś matka smarujemasłem orzechowym kanapkę na lunch dla syna, kochanek wzdycha,robiąca na drutach wykańcza brzeg rękawa.Gromadzą się chmuryprzed deszczem, dojrzewa pszenica w polu, dzieli się komórka raka,zespół małej ligi zdobywa punkt.Gdzieś rozwija się kwiat, mężczyznawbija głębiej nóż, malarka przyciemnia błękit.Kasjerka wysypuje nawyciągniętą dłoń nowy bilon, tęcze jaśnieją i gasną, płytykontynentalne przesuwają się i nieruchomieją.Kobieta otwieraaksamitne puzderko, pająki samce delikatnie grają na sieciachsamiczek, jastrzębie atakują z przestworzy.Abstrakcje są realne, a czasjest kłamstwem, nie da się go zmierzyć, jeżeli jedna chwila możepomieścić wszystko.Możesz pragnąć życia, a wybierasz śmierć;możesz pragnąć śmierci, a wybierasz życie.Co nas tu właściwie trzy-ma? Nić, którą rwie podmuch wiatru.Nić, której nie da się zerwać.Otwieram oczy, patrzę na skrawki nieba w ramkach z liści.Mamnadzieję, że Danny wiedział.1 że Chip też wiedział.Jestem teraz pełnanadziei.Wstaję, otrzepuję dżinsy, wołam Franka.Pora wracać do domu iszykować się do wyjścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]