[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego dlugi plaszcz falowal za nim w powietrzu jak skrzydla wielkiego nietoperza, ale trwalo to krotko, bo zaczepil sie o jakis krzew i zerwal z cichym odglosem prutego materialu.Pokryta rosa trawa byla niebezpiecznie sliska i Wessex dziekowal losowi, ze jego przebranie umozliwilo mu wlozenie wysokich butow do konnej jazdy.Wsrod donic z ozdobnymi roslinami stracil na moment orientacje i zle skrecajac trafil w slepy zaulek.Rozejrzal sie wokol, nie widzac sladu sciganej postaci.ale zorientowal sie przynajmniej, ktoredy mogla pojsc.Stapajac ostroznie pomiedzy zascielajacymi ziemie nasionami, aby ich trzask pod butem nie zdradzil przedwczesnie jego obecnosci, Wessex skradal sie do swojej ofiary, powoli wysuwajac pistolet ze schowka pod napiersnikiem.Pistolety to dosc niepewne urzadzenie i Wessex niespecjalnie lubil nosic pod ubraniem podsypana i nabita bron.Rownie dobrze moglby miec tam armatnia kule.Dzisiaj jednak nie mial wyboru i musial przygotowac bron przed wlozeniem kostiumu.Cichy trzask odciaganego kurka wydal mu sie przerazliwie glosny.Jesli zabezpieczenie zawiodlo, to pistolet zaraz wypali, moze miec niezbyt przyjemne skutki.Widzial przed soba szczupla postac stojaca bez ruchu w blasku ksiezyca.Natychmiast tez ja poznal - to Sara, markiza Roxbury.Pamiec ostatnio ja zawodzila, ale ten dzwiek - odwodzonej go kurka - Sara Cunningham znala doskonale i cale jej cialo zareagowalo odruchowo.Zastygla w bezruchu.-Jeszcze moment, mam'selle, bez ruchu, a zaraz nie niepokoic dluzej - uslyszala glos z dziwnym akcentem; chrapliwa wymowa zupelnie nie przypominala jezyka, jakim przemawial kulturalny Saint-Lazarre.Sara spojrzala w strone domu i ku swojemu przerazeniu dostrzegla tego ostatniego stojacego w drzwiach prowadzacych z palarni na taras, dokladnie oswietlonego blaskiem swiec.Jasny, blekitno-bialy kostium czynil go wrecz idealnym celem.Za moment wraz z towarzyszacymi mu ludzmi wyjdzie na taras.a wtedy zabojca strzeli.-Prosze tego nie robic - powiedziala zdesperowana Sara.Gdzie sie podziewa Wessex?-Nie martw nic, mam'selle - odparl zabojca.- To nie na twoje klejnoty ani czesc nastawam.Moment jeden i odejde z twego zycia.-Nie mozesz zabic niewinnego czlowieka - jeknela Sara.Zdawala sobie sprawe, ze mowi bzdury.Oczywiscie, ze mogl zabic Saint-Lazarre'a.Niewinni ludzie umierali kazdego dnia.-Ale musze - odparl po prostu zabojca.- Zaplacone.I musze tez spytac, jak to ty wiesz tak wiele o mnie, ha?Saint-Lazarre zawahal sie.Jeszcze nie wyszedl z cienia, wiec nie bylby to najczystszy strzal, ale zabojca najwyrazniej nie dbal o to.Podszedl do Sary i polozyl jej na ramieniu ciezka dlon.-Masz ty mi powiedziec - zazadal.Sara mogla teraz przyjrzec mu sie lepiej.Byl niechlujny i nieogolony; nosil mocno zniszczone ubranie, a wlosy mial brudne i rozczochrane.Najwazniejsze bylo jednak to, ze w prawej rece trzymal polyskujacy w blasku ksiezyca sztucer Bakera.Ta bron, marzenie wielu strzelcow, byla niezwykle grozna dla potencjalnych ofiar i chociaz mocno kopala przy odrzucie, miala zasieg trzykrotnie wiekszy niz standardowe muszkiety armii.Jesli ten czlowiek wiedzial, jak jej uzywac, nie mogl chybic.-Ty i Gambit, ma chere belle, musza pogadac.Wciaz usmiechniety, przytknal kolbe do ramienia patrzac w oczy Sary.Za moment strzeli.Sara juz chciala podjac desperacka probe i przeszkodzic mu w tym, ale ktos inny byl szybszy.-Nie mam takiej wprawy jak ty, ale z pistoletu trafiam w asa pik na dziesiec metrow, a ty jestes blizej.- Slowom Wessexa towarzyszyl szczek broni.Mimo to zabojca sprobowal strzelic.Kolo glowy Sary huknelo cos przerazliwie glosno.Nie mial jednak czasu wymierzyc i kula poszla bokiem.Sara w tym momencie chwycila za jego sztucer i.poleciala z nim na plecy, bo szarpnawszy nie napotkala zadnego oporu.Doswiadczony strzelec moglby odpalic z tego sztucera ze trzy razy na minuta, ale zabojca i tak nie mial czasu, by go przeladowac, wiec bron byla teraz bezuzyteczna.Sara zerwala sie na nogi i w tym momencie przebiegl kolo niej Wessex - nierealna figura w szkarlacie i zlocie.Pognal za znikajacym w krzakach zabojca.Zerknela na taras, na ktorym nagle pojawilo sie mnostwo ludzi.Wszyscy wskazywali palcami na ogrod i krzyczeli.Sara odrzucila sztucer i nie myslac wiele przylaczyla sie i poscigu.Cala nadzieja w tym, ze Kosciuszko slyszal strzal.Wessex nie wiedzial nawet, czy Saint-Lazarre jest ranny.Zabojca - Wessex slyszal, jak sam nazwal sie Gambit - nie mial czasu, by wymierzyc, ale kule z muszkietu potrafia czasem platac brzydkie figle.Teraz jednak najwazniejsze bylo wziac go zywcem.Blyskawicznie przebiegli przez ozdobna czesc ogrodu, oswietlona pochodniami, i wpadli w ciemnosc.Gambit wciaz uciekal, chociaz chyba musial zdawac sobie sprawe, ze zlapia go nieuchronnie.Roxbury na pewno podniesie wrzask.Lokalny sedzia pokoju byl jej gosciem, wiec teraz cala marchia konno i pieszo bedzie polowac na zabojce! Gambit nie mogl uciec.chyba ze mial w tej okolicy sojusznikow, ktorzy go ukryja.Wessex zaczynal tracic oddech, a Gambit smigal miedzy drzewami chyzo jak sama.Na szczescie dystans miedzy nimi na razie sie nie zwiekszal.Wessex wciaz mial w rekach pistolety, ale w tej chwili na pewno strzasnal juz z panewki caly proch i rownie dobrze moglby trzymac w reku palke.Palke!Wessex przystanal na moment.Gambit oddalal sie w szybkim tempie.Diuk chwycil pistolet za kolbe i cisnal nim przed siebie z calych sil.Pocisk trafil uciekajacego pomiedzy lopatki posylajac go na kolana.Kiedy Gambit w chwile pozniej porwal sie na nogi siegajac po noz, zza poteznego debu obok niego wysunal sie jezdziec.Wygladal jak duch; zza glowy wystawaly mu wielkie skrzydla, ktore otarlszy sie o konary zachrzescily jak kosci szkieletu.Gambit wrzasnal przerazony.Illia Kosciuszko zas, nie tracac ani chwili, przytknal mu do gardla ostrze szabli.-Gdzie, u diabla, byles? - sapnal z wysilkiem Wessex.Osunal sie na kolana dyszac ciezko.Brzegi zbroi w tym przekletym kostiumie centuriona bolesnie ocieraly mu skore.-Szukalem jego konia - odparl Kosciuszko wskazujac wzrokiem mezczyzne lezacego obok kopyt wierzchowca.- Otoz i mamy towarzystwo! - dodal wesolo.Wessex zerwal sie na nogi i odwrocil, ale zobaczyl tylko Sare, ktora biegla ku nim ze spodnica uniesiona ponad kolana.Dostrzeglszy jezdzca opuscila ja do bardziej stosownej wysokosci.Jej kostium takze nieco ucierpial w tej gonitwie - perly i piora z wlosow gdzies przepadly, tak samo jak wachlarz i jeden z pantofli.-A co ty tutaj robisz? - zapytal obcesowo Wessex.-Ja tu mieszkam! - odparla rownie nieuprzejmie Sara.- A ten czlowiek probowal zastrzelic jednego z moich gosci!-Zostawmy go jej! - zaproponowal Kosciuszko.Usta Wessexa drgnely lekko.Sytuacja byla dosc niezwykla, a ta absurdalna uwaga tylko go rozbawila.Zerknal na Gambita.Ten zdawal sie brac powaznie wybuch gniewu markizy.-Kto wie? - odparl Wessex nasladujac ton Kosciuszki.- Znajdziemy tu chyba jakas line, a potem sad na pewno to uprawomocni.-O nie, kapitan.Nie zrobi tego dla Gambit - powiedzial przestraszony zabojca.Zrenice Wessexa zwezily sie.Tylko w pewnych kregach byl znany jak kapitan Dyer.Czy Gambit uzyl tego tytulu przypadkowo, czy moze jednak to on byl prawdziwym celem tej pulapki?-A ty kim jestes? - spytala Sara, patrzac na fantazyjnie odziana postac na konskim grzbiecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]