[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystarczy iść z tym do Cywii.Nazajutrz po wizycie Janka powiedziałem rodzicom, że zostanę na noc u Natana.Niechciałem, żeby umierali ze strachu o mnie.Trochę pogmerali a po co, a gdzie, a jak, alew końcu ich przekonałem, że nic mi nie grozi.Po pracy odłączyłem się dyskretnie od grupy i przemknąłem na dzikie terenyna Glinianej.Tak jak powiedziałem, po zmierzchu Niemcy rzadko wchodzą teraz do getta, alemógł przecież dopaść mnie jakiś nadgorliwy werkshutz czy Służba Porządkowa.Nie zdążyłem nawet wejść do mieszkania, gdzie znajdowała się kryjówka oddziału Cywii,kiedy ktoś przystawił mi do karku zimną lufę pistoletu.Był to jeden z chłopaków, którzyuratowali mi skórę ostatnim razem.Ucieszyłem się na jego widok. Berek! To ja, nie poznajesz mnie? Co tu robisz? Przyszedłem zobaczyć się z Cywią. Miałeś tu nigdy nie wracać. Musiałem.Potrzebuję waszej pomocy. Idz do Gminy.Od czego masz tam tatusia?Przyzwyczaiłem się już do podobnych żartów.Nie wszystkim podoba się, że tata pracujew Urzędzie Gminy.Niektórzy uważają, że to mniej więcej to samo co pracować w SłużbiePorządkowej. Muszę zobaczyć się z Cywią powtórzyłem spokojnie.Berek zaprowadził mnie pod pistoletem do mieszkania, odsunął piec i kazał mi włazićdo kryjówki.W środku było znacznie tłoczniej niż ostatnio.Oprócz Cywii siedziało tu jeszcze sześćosób dwie dziewczyny i czterech chłopaków.Jedli jakieś konserwy.Zapach był tak apetyczny,że usta od razu wypełniły mi się śliną. A on co tu robi? Cywia spojrzała na mnie surowo. Mówi, że ma do ciebie sprawę wyjaśnił Berek. Czego chcesz? Miałeś zapomnieć o tym miejscu. Mówiłem, żeby go kropnąć powiedział Herszel, drugi z chłopaków, którzy ocalili miżycie. Nic straconego skwitował Berek. Niech Cywia zadecyduje. Jaką masz sprawę? spytała ostro Cywia.Prawdę mówiąc, spodziewałem się po niejwięcej sympatii. Powiem ci na osobności. Ja przed moimi ludzmi nie mam tajemnic.Mów teraz albo wcale.Przełknąłem ślinę, odrywając wzrok od otwartej konserwy, którą trzymała w ręku.Powiedziałem o Moslerze i o tym, że zamierzam go zabić. A co my mamy z tym wspólnego? zapytała Cywia.Patrzyli na mnie obojętnie.Było jasne, że nie zamierzają kiwnąć palcem, żeby mi pomóc. Dajcie mi pistolet powiedziałem.Wszyscy gruchnęli śmiechem, jakbym powiedział jakiś dobry żart.Nie rozumiałem,o co im chodzi. Czy ty wiesz, ile teraz kosztuje pistolet? zapytała Cywia. Piętnaście tysięcy złotych! Zwrócę wam po akcji. Chłopcze, idz do domu powiedziała lekceważąco Cywia.Bardziej nie mogła mnieupokorzyć.W gruncie rzeczy nie zmieniła się zbytnio od czasów gimnazjum.Wtedy też nigdynie traktowała mnie poważnie.Zaczerwieniłem się ze wstydu i wściekłości. Nic nie rozumiecie! krzyknąłem. To nie jest jakaś moja prywatna zemsta, ale akcjaArmii Krajowej!Chciałem zrobić na nich wrażenie.Chyba mi się udało, bo żarty ustały.Nareszcie mniesłuchali. Masz kontakty z AK? spytała Cywia, tym razem naprawdę zaskoczona. Oczywiście odparłem nonszalancko.Agałem jak najęty.O Janku, o szajce szmalcowników, którą AK likwiduje po aryjskiejstronie, o moim zadaniu.Z każdym słowem szło mi coraz lepiej.Kiedy skończyłem, w kryjówcezaległa cisza. Dobra odezwała się wreszcie Cywia. Pomożemy ci, ale w zamian załatwisz namdwie skrzynki granatów od Armii Krajowej.Zgodziłem się.Co to dla mnie dwie skrzynki granatów.Zgodziłbym się nawet załatwićim czołg, żeby tylko pomogli mi kropnąć Moslera.Nie zamierzałem teraz się tym martwić.Liczyłem na to, że kiedy przyjdzie czas, Janek coś wymyśli.Cywia i jej ludzie od razu zabrali się do rzeczy.Już następnego dnia ustalili adresMoslera.Drań mieszkał w kamienicy, której połowa została zburzona na początku wojny przezbombę.Wracał do domu około szóstej i przeważnie nie wychodził już nigdzie aż do rana.Domator, psia jego mać.W każdym razie była to dobra wiadomość, bo mogliśmy go załatwićdokładnie w tym czasie, który podał mi Janek.Niestety, była też zła wiadomość.Na tej samejulicy, dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, mieścił się posterunek żandarmerii, gdzie staleprzebywało co najmniej dwóch Szwabów z automatami.Cywia i jej ludzie nie chcieli nawet słyszeć o tym, żeby zaatakować posterunek.Wedługnich gra była niewarta świeczki.Mieli rację też nie rzucałbym się na lufy automatów, gdybynie chodziło o życie moich najbliższych.Wyglądało więc na to, że nasza wojskowa współpracadobiegła końca.Nagle przyszedł mi do głowy pewien zupełnie idiotyczny pomysł. Zaczekajcie powiedziałem. A w tej zburzonej połowie kamienicy kto mieszka?Berek wzruszył ramionami. Jak ma mieszkać? To jest zupełna rudera, bez drzwi, bez okien. To znaczy, że stoi pusta? Mów, o co ci chodzi zniecierpliwiła się Cywia.Przedstawiłem im mój idiotyczny plan.Mówiłem pewnym głosem, jakbym był jakimśurodzonym generałem.Nie ma takiej głupoty, której nie można ludziom wcisnąć, jeśliodpowiednio się im ją przedstawi.Popatrz na Hitlera.Zadziałało.Nie tylko nie popukali się w głowy, ale w dodatku spojrzeli na mnie z jeszczewiększym szacunkiem, a Cywia wręcz z zachwytem, choć może mi się tylko wydawało. To może się udać skwitowała.W dzień wyznaczony przez Janka pobiegłem do mieszkania Bernsteinów, żeby znowuskorzystać z telefonu.Pamiętasz ich, taka duża rodzina naprzeciwko mieszkali tam z trzemacórkami i dziadkiem.Dziś został już tylko sam Bernstein.W ogóle nie pytał mnie, z kimi dlaczego chcę rozmawiać.Janek potwierdził, że spotyka się z Kwapiszem i że jest gotowy.Rozmawialiśmyumówionym szyfrem, ale słyszałem w jego głosie radość, że nie zawiodłem.Odłożyłemsłuchawkę i podziękowałem panu Bernsteinowi, który chyba domyślił się, o co chodzi.Pobiegłem na umówione miejsce zbiórki.Cywia, Berek i Herszel czekali już na mnie. Macie sprzęt? zapytałem.Herszel skinął głową, pokazując na wielką płócienną torbę.Poszliśmy.Herszel i Berek dzwigali razem torbę, w której szczękało ciężkie żelazo.Cywia prowadziła nas bocznymi uliczkami, dając czasem znak, żeby się ukryć.W końcudotarliśmy pod adres Moslera.Połowa kamienicy rzeczywiście była oberwana i nadawała siętylko do rozbiórki.W drugim końcu ulicy ktoś właśnie wszedł na posterunek żandarmerii, skądbuchnęło na chwilę światło i rozległ się beztroski śmiech.Cywia spojrzała na zegarek i dała nam znak.Przebiegliśmy przez ulicę i wpadliśmydo rudery.Na drugim piętrze Berek bez słowa pokazał ścianę.Herszel skinął głową.Wyjęliz płóciennej torby ciężki młot do robót drogowych i gruby pręt.Cywia zaczęła macać ścianę w poszukiwaniu słabszego miejsca. Tutaj szepnęła. Tylko cicho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]