[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mieści ci się to w tej małej czaszce?Mnie też nie.Też mam do tego za małą głowę.Nie umiemsobie z tym poradzić, wiesz? Pierwszy raz spotkałem kogośtakiego.Można zabijać dla jedzenia, dla pieniędzy, ze stra-chu, z nienawiści.ale bez powodu? Bez żadnego powodu?Jak tak może być?Jok przerwał posiłek, stanął słupka, sięgając wrażliwymnoskiem do twarzy chłopca. Pachniesz okruchami mruknął Winograd. Nawetprzyjemnie.Nagle zdał sobie sprawę, zaskoczony, że po raz pierwszyod wielu dni zapach jedzenia nie wywołał u niego zwykłychmdłości.Ba, nawet miał coś w ustach, choć w rezultacie ni-czego nie przełknął.Był to jednak bardzo widoczny postęp.Niepewnie spojrzał na garnek.Naprawdę chciało mu się pić.Może spróbować? Wahał się.Post sprawił, że czuł się wśrodku jak wydrążony.Wyskrobany do czysta ze wszystkichtrzewi, sił i uczuć, prócz tej głuchej beznadziei.Na początku,na prośby przyjaciół, próbował zmuszać się do jedzenia, aleciągłe ataki torsji tak go wyczerpywały, że bał się już podej-mowania następnych prób.A co tam, pomyślał, najwyżej będą mieli trochę sprząta-nia.Powąchał mleko, nieufnie wypatrując niepożądanychreakcji ze strony żołądka.Nic się nie działo, więc pociągnąłłyk, omal się nie krztusząc.Napój był świeży, niedawnoschłodzony.Winograd nie czuł niczego, prócz zimna w brzu-chu.Coś załaskotało go w rękę to jok najspokojniej wświecie wlazł mu do rękawa koszuli nocnej i wyraznie szy-kował się do drzemki. Hej! Nie bądz bezczelny.Wynocha! wysapał Bestiar,potrząsając słabo ramieniem.Zyskał tyle, że zwierzaczekzainstalował się głębiej. Nie mam zamiaru cię oswajać! Asio!Najmniejszej reakcji. Ale ty chcesz oswoić mnie, spryciarzu?Winograd zmarzł w cienkim okryciu.Nie pozostawało nicinnego, jak wrócić do łóżka.Podróż powrotna przez niezmie-rzone połacie podłogi była jakby mniej męcząca.Bestiarpołożył się ostrożnie, by nie przygnieść joka.Powiekiopadały mu same.Zasnął, czując na ramieniu leciutki,szybki oddech nowego żywotnika.* * *Z jakichś powodów poprawa zdrowia Winograda zostałauznana przez ela za kolejny dowód potęgi lengorchiańskichprzybyszów.Pewnego ranka pojawił się niespodzianie w ichprogach razem z żoną, Liją, która wiodła za rękę dziew-czynkę.Dziecko miało dziesięć, a może jedenaście lat.Posa-dzone troskliwie na stołku, siedziało tam grzecznie, niekręcąc się ani nawet nie rozglądając na boki. To Messil powiedział Koret miękkim tonem. Mojabratanica. Przyszliśmy po pomoc dodała el-len niepewnie.Jeżeli tylko zechcecie.Znacie zaklęcia.Kamyk przechylił się do dziewczynki, pomachał jej rękąprzed twarzą.Wciąż patrzyła w ten sam nieokreślony punktprzestrzeni jej oczy nie poruszyły się.Drobne palce bawiłysię frędzlą przy ubraniu, splatając i rozplatając cienkiewarkoczyki z rzemyczków.Ona jest ślepa wypisał Kamyk w powietrzu widmowympismem to, czego natychmiast domyślili się inni.Było to jakpieczęć postawiona na dokumencie. Czego on oczekuje?Czego chce? Cudu?Koret i jego żona z fascynacją patrzyli na iluzyjne znaki,pojawiające się, obracające, a potem rozpływające jak dym. Chcecie, żebyśmy przywrócili jej wzrok? zapytałwprost Promień.Kiwnęli głowami jednocześnie, jak marionetki szarpniętesznurkiem.W ich spojrzeniach nadzieja brała górę nad re-zerwą.El wskazał palcem na Stalowego.Zaczął mówićokropnym, łamanym lengore: Ty.Ty wiedzieć, co robić.Ty zrobić.naprawić kościWinograd.Ty umieć, to twoja praca.Ty nam pomóc!Stalowy z przestrachem uniósł ręce, jakby chciał się za-słonić przed jakąś grozbą. Ja nie jestem lekarzem! wybełkotał. Powiedzciemu! Ja się na tym nie znam!Koret tymczasem wpił w niego przenikliwy wzrok, jakbychciał przybić biednego Stworzyciela spojrzeniem do ściany. On nie jest lekarzem powtórzył Promień w nor-thlanie. Nikt z nas nim nie jest.Nie możemy nic zrobić. Chłopak umierał, a teraz jest zdrowy upierał się el. Miał połamane kości, a następnego dnia były całe.Dla-czego mnie oszukujesz?!Dziewczynka szukała po omacku ręki ciotki.Podniesionegłosy obecnych zaniepokoiły ją i przestraszyły.Nie byłanawet pewna, o co się kłócą w dwóch językach. Spojenie kości to najprostsza rzecz, jaką można zrobić tłumaczył Promień. Nawet łatwiejsze niż wyleczeniesińca.Zupełnie jak klejenie kawałków drewna.Każdy toumie.A teraz chcesz, żeby Stalowy zabrał się do jej oczu.Onnigdy nie uczył się na chirurga.Boi się, że zrobi jej większąkrzywdę.Przecież to ogromna odpowiedzialność. No cóż.może zbyt wiele się spodziewałem. Myśleliśmy, że coś da się zrobić.Ona czasem widziświatło dodała Lija.Niespodziewanie odezwała się sama Messil, obracająctwarz w kierunku, z którego dobiegał ją głos Iskry: Nie szkodzi.Nic nie szkodzi.Ja już.się.przy-zwy-czaiłam.Ostatnie słowa wyjąkała z trudem.Próbowała byćdzielna, ale broda zaczęła jej drżeć, a po policzku spłynęłałza.Rozczarowanie było tak wielkie.Ciotka przytuliła jąszybko. Czy ona nie widzi od dawna? zapytał Promień podłuższej chwili milczenia, a potem, gdy el zaczął opowiadaćhistorię bratanicy, dokładnie tłumaczył każde zdanie towa-rzyszom.Dziewczynka straciła wzrok ponad dwa lata temu.Byładzieckiem nadprzeciętnie ruchliwym.Jak wszystkie małeWiewióreczki czas spędzała głównie wysoko nad ziemią wkoronach drzew.Ktoś przeoczył, że jedna z lin przetarła się iMessil, przerzucając się z konaru na konar, spadła.Miałamocno rozbitą głowę, przez kilka dni nie odzyskiwała świa-domości i obawiano się, że nie przeżyje.Kiedy się ocknęła,okazało się, że straciła wzrok.Z wesołego, żywego dzieckastała się milcząca i niepewna.Odmawiała mieszkania naplatformach w koronach drzew przerażała ją myśl, iż mapod sobą przestrzeń, której nie jest w stanie ocenić.Ciem-ność ślepoty stała się niezmierzoną otchłanią, gdzie możnabyło spadać i spadać bez końca.Kamyk wychowanek lekarza, miał największą z nichwszystkich wiedzę o urazach głowy.Gdyby to była zaćma, można by ją było operowaćmetodą igły, nawet nie mając pod ręką Stworzyciela.Ale tosprawa głowy.Jeżeli ma uszkodzony sam mózg niewielezrobiłby z tym i doświadczony medyk.A jeśli to zakrzep,można by spróbować. Wolałbym nie.Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, co to jestoperacja na tkance mózgowej? zaoponował wprostStalowy. Przynajmniej można obejrzeć to dziecko.Od razu ją wy-mazujesz?Kamyk wziął dziewczynkę pod brodę, przysunął lampę dojej twarzy.Tak jak się spodziewał, zrenice zareagowały naświatło.Przesunął ręką po jej głowie, szukając blizn po wy-padku.Znalazł ślady na potylicy i aż się wzdrygnął, gdy jegopalce natrafiły na głęboki dół w czaszce dziecka.To byłowręcz zadziwiające, że tak ciężkie obrażenia nie wyprawiłyMessil na drugą stronę Bramy.Musiała spaść z dużej wyso-kości na coś twardego, a rozhuśtana lina dodała upadkowiimpetu.Wszyscy westchnęli z niedowierzaniem, gdy rozgar-nął jasne włosy dziecka, pokazując przyczynę nieszczęścia. Niewiarygodne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]