[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta po częściguwernantka, po części korepetytorka nauczyła mnie czytać ipisać, a także mówić po francusku.Czytała mi klasycznepowieści, dopóki ja nie zaczęłam czytać ich jej.Nauczyłam siętakże grać na wielkim, czarnym fortepianie, a gdy miałamosiemnaście lat, Francesco oparł o jego skrzynię violę dagamba i przylepił do niej liścik.Napisał, że jeśli nauczę sięgrać także na tej małej wiolonczeli, zabierze mnie doMediolanu, abym posłuchała Pabla Casalsa.Gospodyni,majordomus, a nawet ogrodnik i, co najdziwniejsze, matkaFrancesca, wszyscy wspólnie pracowali nad moim wycho-waniem.Wiedliśmy szczęśliwe życie i na swój sposóbokazywaliśmy sobie miłość.Niemal wszystko, co ofiarował mi Francesco, a podarowałmi bardzo dużo, przekazywałam Ugonowi, a on z kolei swojejrodzinie.Mój mąż doskonale wiedział, że kochałam innego,nie protestował więc, gdy wychodziłam na schadzki.Podkoniec życia Ugo-na Francesco zapraszał go do nas na dłuższewizyty, a gdy mój ukochany umarł, mąż płakał wraz ze mną.Kiedyś poznał, czym jest miłość, więc rozumiał, co czułam.Zrozumienie jednak nie przeszkadzało Francesco napoczątku naszego związku pukać wieczorami do moich drzwi.Przyjmowałam go, najpierw z poczucia obowiązku, potem zsympatii, a na koniec, jak mi się wydaje, z pożądania.Zawszemiałam skłonność do ulegania żądzy.Francesco umarł.Spadł z konia i gdyby mógł wybierać,pewnie właśnie tak chciałby opuścić ten świat.Wszystko, comiał, oddał mnie, zupełnie jakbym przez ponad czterdzieści latbyła dobrą i wierną żoną.W pewnym sensie byłam.Tak czyowak ziemię i rzymskie palazzi przekazałam braciom Ugona iich dzieciom, a sama wróciłam do Orneto.Kupiłam w mieściepalazzo, casale w Buon Respiro, powróciłam tu i zostałam,choć orvietanie nazywali mnie La Maddalena.Część z nich nadal tak na mnie woła.Och, ci ludzie na skalebywają niekiedy naprawdę odrażającą bandą, ale to bezznaczenia.Liczy się co innego.Kiedy siadam wieczorem nawerandzie i rozmyślam o życiu, wówczas wznoszę oczy kuniebu.Potrafiłam mieć i dawać, a właśnie to jest w życiunajlepsze.Siły mi nie brakuje i jeśli nawet płaczę, to tylko dlasiebie, na osobności.Azy niekiedy lśnią w moich oczach, alenigdy nie zobaczycie, jak płyną. Wszystkich nas ukształtowało jedno zdarzenie powiedziała mi Tilde. Incydent, który stworzył podwalinypod następne wypadki.Nosimy to zdarzenie tak, jakby to byłkostium, wciągamy je przez głowę, zapinamy na zamekbłyskawiczny aż pod brodę i w nim żyjemy.Funkcjonujemy wnaszym zdarzeniu bez względu na to, czy było bolesne, czyradosne.Jeśli było i takie, i takie, jedno uczucie zawszedominuje.Ból lub radość trzyma nas do.samego końca, pogar-szając bądz poprawiając jakość naszego życia.Wiem, zaraz mipowiesz, że przez twoje życie przewinęło siędotąd pięć albo sto wydarzeń, wszystkie istotne, a ja ciuwierzę.Ale wierzę też w to, że jedno z nich było ważniejszeod pozostałych.Na całym moim życiu najsilniej odbiła sięzaledwie jedna chwila, moment, w którym znalazłam martwąmamę.Ponieważ stało się to, kiedy byłam mała, ta tragediamnie wyzwoliła.Już nic nie mogło mnie bardziej zaboleć, więcrobiłam, co chciałam, nawet to, co zasługiwało na pogardę, inie obawiałam się konsekwencji.Poza tym wszystko jest ustalone, raz na zawsze.Większośćz nas o tym wie, a mimo to nadal tworzymy bandę intrygantów,wiecznie knujących, gotowych gryzć się wzajemnie powyciągniętych dłoniach.Wrzeszczymy do siebie, choć dzielinas morze, krzyczymy: Patrz, tak należy układać sobie życie,skoro jest takie puste i bolesne".To jeden ze sposobów zabi-jania czasu.Wszystko jest ustalone, mówię ci.Zawsze z łatwością godziłam się z prawdą, a przynajmniej ztym, co ja uważałam za prawdę.Nie zdarzało mi się łamaćsobie głowy nad tym, co jest rzeczywistością, co prawdą.Przezostatnich dziesięć lat Edgardo i ja więcej czasu poświęciliśmyna gadanieo mówieniu prawdy niż na sen.Edgardo nie widziabsolutnie żadnego zastosowania dla prawdy.Twierdzi, że zakażdym razem, gdy jej próbował, nic mu z tego nieprzychodziło.A mnie prawda daje poczucie komfortu.Sparzyłam się na niej nie raz i nie dwa, alei tak jest mi z nią wygodnie.Tak czy owak prawda jestniepowtarzalna, jak odcisk palca, a ponieważ to rozumiem,oszczędziłam sobie niepotrzebnego przekazywania mojejprawdy komuś innemu.Ja mam swoją prawdę, ty swoją.Niekiedy spotyka się dwoje ludzi, których łączy ta samaprawda, ale to prawdziwa rzadkość, jak motyl omlecznożółtych skrzydłach.Gdy mimo wszystko dojdzie dotakiego zdarzenia, może się ono okazać albo niebezpieczne,albo cudowne.I nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać.Jesteś osobą, która umrze z nadmiaru entuzjazmu, Chou.Nigdy nie pozwalałam sobie na takie szczęście, jakie dla ciebiejest codziennością.W większości wypadków szczęściewprawiało mnie w ogromny niepokój, bo rozumiałam, żefortuna kołem się toczy.Szczęście jest takim samym ciężaremjak ból.Pomyśl o tym.Zastanów się, ile trzeba energii, żebystrzec szczęścia, trzymać je przy sobie, chronić przedzmiennym losem.Kiedy wezmie się to wszystko pod uwagę,wówczas droga usłana różami staje się kolczasta.Pochłania naswalka z cierpieniem albo batalia o podtrzymanie radości.Zwalczamy ból tą samą pałką, którą chronimy radość.%7łycie topasmo zmagań.Lepiej spraw sobie solidną pałkę.A teraz nie ma już nikogo.Ani Ugona, ani Francesca.Niktna mnie nie czeka, nikt nie dorzuca drew do ognia, nikt niepatrzy, czy wspinam się na wzgórze.Mogę kupić ser, ale niemuszę, mniejsza z chlebem.I kogo to obchodzi? Nikogo.Jestem wolna".Nie zostały mi nawet złudzenia, którerozsiewałam podczasmojej wędrówki, jedno tu, drugie tam, niczym datki natargowisku.Tak, jestem wolnym człowiekiem.O NeddzieSpotkaliśmy się letniego wieczoru, podczas festiwalu bobu,a rok pózniej zobaczyłam Nedda, kiedy szedł z długą gałęziąna ramionach i kołysał żelaznymi kociołkami zawieszonymi nakońcach drąga.Niósł obiad dla synów zajętych pracą na roli, aw wędrówce towarzyszył mu brązowy, nakrapiany spaniel oimieniu Luna.Neddo wspinał się do kamiennego domu, wktórym mieszkali, a po drodze zatrzymywał się raz czy dwa,żeby położyć ładunek i zapalić fajkę.Nie zdarzyło się, żebyktokolwiek inny zaniósł obiad jego chłopcom.Przybywszy na miejsce, stawiał kociołki pod zwalonymmurem i przygotowywał wszystko tak, jak lubił.Odkorkowywał trzylitrową butelkę czerwonego wina, którąjego synowie przydzwigali z rana, i nalewał trunek docynowego kubka, przywiązanego sznurkiem do paska.W tensposób naczynie zawsze pozostawało pod ręką. Buonappetito", wołał, a synowie biegli na posiłek.Wręczał im pokociołku, zdejmował pokrywki i zachwycał się ucztą dnia,intonując hymny maryjne. Oggi abbiamo uno stufatino di vitello eon ipiselli.Ma-donnina, ąuanto buono.Dzisiaj mamy potrawkę z cielęciny igroszku.Mateczko Boska, jakie to dobre.Odtąd oglądaliśmy go wielokrotnie, patrzyliśmy, jakdzwiga na ramionach gałąz z kociołkami.Czasami przynosiłfasolę duszoną z czerwonym winem,ziołami i przyzwoitym kawałkiem pancetta, trzymaną przezcałą noc w gorącym popiele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]