[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kawa? Karty? W Carskim Siole?- Tak jest! A ty twierdzisz, że nie jestem wam równy?To śmie-szne! Ale jak chcesz! Opowiem to wszystkoimperatorowi.Twarz urzędnika przybrała wyraz niezmiernegozdumienia, natomiast pozostali obecni usiłowali spieszniewyrazić minami swoje uszanowanie.- Mój Boże! Czy to prawda Jaśnie Wielmożny Panie?Dlaczego od razu" nam tego nie powiedziałeś?- Dlaczego? Bo tak mi się podobało.A teraz przyświadkach pytam cię jeszcze raz, czy jestem równy tobie itwojemu synowi?- Wybacz nam! Stoisz o wiele wyżej niż my.- A więc dla twojego syna to zaszczyt, że chcę się z nimbić. - Oczywiście! I właśnie dlatego uważam, że niepowinieneś upierać się przy tym pojedynku - przypochlebiałsię naczelnik.- Dlaczego nie?- On jest bardzo odważny i mogłaby z tego wyniknąć dlaciebie jakaś szkoda.- Do diabła z tym! Myślisz, że ja nie jestem odważny?- Ależ nie, przeciwnie! Ale wobec kuli odwaga nie zdasię na nic.- Umiem obchodzić się z kulami.Dowiodłem tegodzisiaj strzelając do jego czapki i robiąc mu w niej dziurę, jeślisię nie mylę.Isprawnikowi zrobiło się nieswojo na skutek szorstkiejpewności siebie Sama.Mimo to uczynił jeszcze jeden wysiłek,żeby go odwieść od pojedynku.- Nie zaszkodzi to twojej pozycji, jeżeli będziesz siępojedynkował?- Nie, ponieważ gdy zabiję twojego syna, to nawetwrona po nim nie zakracze, a kiedy on mnie choćby zrani, toniech się ma na baczności, ponieważ znajduję się podspecjalną carską ochroną.Oficerowie patrzyli w ziemię i żaden nie chciał byćwplątany w tę nieoczekiwanie przykrą sprawę.Marzyli, żebyznalezć się daleko stąd, aby uniknąć prośby o sekundowaniepojedynkowi.Wtedy także rotmistrz uznał za stosowne, żebyposzukać jakiegoś wyjścia z sytuacji.- Mam nadzieję, że mówiłeś to wszystko żartem.- Dlaczego?- Jestem mistrzem w używaniu broni dowolnego rodzaju.- To mi się właśnie podoba, hihihihi! Z niedołęgą się niebiję.A więc wyzywam cię na pojedynek!Rotmistrz nie odpowiadał.- No, jeszcze się wzbraniasz?- Nie.Przyjmuję wyzwanie.- Dobrze.Załatwmy to szybko.Mój przyjaciel będziesekundantem.Kto decyduje o wyborze broni?- Obrażony.- A więc ja! Strzelamy więc z fuzji z odległości pięciusetkroków! Rotmistrz odetchnął z ulgą.Pięćset kroków to byłajuż bądz cobądz jakaś odległość.Sam zauważył to i jego oczyrozbłysły. - Albo powiedzmy: tysiąc kroków? - spytał.- Zodległości pięciuset kroków potrafię bowiem zestrzelić muchęz nosa przeciwnika.- Jak chcesz! - wykrztusił rotmistrz.- No to pozostańmy przy pięciuset! Jutro o szóstej rano,na równinie obok placu targowegp.- Panie, dlaczego tak publicznie?- Każdy przecież lubi popatrzeć na pojedynek, hihihihi!Dobrzy ludzie jeszcze długo będą o nas opowiadać, jeśli sięnie mylę i to mnie bawi.A teraz bawmy się! Niech muzykancizaczną wreszcie grać!Naczelnik dał znak i tańce rozpoczęły się od nowa,jednak w pańskiej" części sali muzyka nie wpłynęła narozweselenie towarzystwa.Isprawnik nie mówił nic, dręczyłygo zakłopotanie i złość.Zachowanie Sama wydało mu siępotworne, ale wierzył małemu traperowi.W tamtych czasachw Rosji, a już szczególnie na dalekiej Syberii nie należało dorzadkości, że jakiś ulubieniec dworu albo jakaś nadzwyczajnaokoliczność wywracali do góry nogami cały dotychczasowyporządek rzeczy.Także rotmistrz milczał zawzięcie i jedynie trójkaprzyjaciół była w dobrym nastroju.Will wrócił z obserwacji,ale dostarczył niewiele informacji.- Umieścili go w takim osobliwym budynku, niedalekostąd.Widać go nawet z mieszkania naczelnika.Wybudowanyjest na sześciu palach i ma dach z sitowia.Nie mogłempodejść bliżej, bo za nim biegło tak wiele ludzi, że zasłanialimi widok.- Czy jest pilnowany?- Tak, przez dwóch strażników.- Mam nadzieję, że będą tam stali, nawet gdy ucieknie.Ze względu na Karpalę i na złość temu rotmistrzowi musimypomóc kozakowi w wydostaniu się na wolność.A może niemacie ochoty? W takim razie sam to zrobię.- Ależ skąd, idziemy z tobą!Jeszcze przez jakiś czas naczelnik przyglądał się tańcom,a potem wyszedł w towarzystwie żony i syna.Podczas zajściaw gospodzie żona milczała wzburzona, a i teraz nic niemówiła.Oficerowie także opuścili bal, tak więc pozostalipoczuli się wreszcie między sobą, jednak także wkrótce sięrozeszli.Tymczasem podoficer kozaków, który aresztował NumerDziesiąty, zdążył powrócić do gospody.Mrugnął dyskretniedo Karpali, jak gdyby miał jej coś do powiedzenia.Kiedyopuściła salę taneczną wraz z rodzicami i trzema myśliwymi,szedł przed nimi w pewnej odległości aż do miejsca, gdziebyło ciemno i pusto, i tam na nich zaczekał.Gdy się zbliżyli ichcieli go ominąć, przemówił:- Wybacz, siostrzyczko, że ci przeszkadzam! Mam ciprzekazać pozdrowienia od Numeru Dziesiątego.Właściwienie wolno mi tego robić, bo jest zesłańcem i więzniem, alewszyscy go lubimy.Mam ci podziękować, że byłaś dla niegotaka dobra.Także tobie, ojczulku, kazał podziękować, leczprosi, żebyście z jego powodu nie narażali się nanieprzyjemności.Byłoby mu bardzo przykro, gdybyściezniżyli się do wstawiennictwa za mm u rotmistrza.- Spotkasz się z nim jeszcze? - spytała Karpala.- Jutro przed południem.Muszę odstawić go do Irkucka.- Wobec tego powiedz mu, że spełnię jego życzenie!- Chcesz mu jeszcze coś przekazać?- Nie.- Bądz zdrowa, siostrzyczko!Podoficer zamierzał się właśnie oddalić, gdy SamHawkens sięgnął do kieszeni, wyjął monetę i podał mu ją:- Masz, napij się wódki!W kraju, gdzie funt najlepszej wołowiny kosztował trzykopiejki, a więc cztery fenigi, gotówka była czymś bardzorzadkim.Dlatego oficer ucieszył się niezmiernie z tegoniezwykłego prezentu.- Ojczulku - powiedział - jesteś bardzo wytwornympanem.Ja jestem żołnierzem już od osiemnastu lat i jeszczenigdy nie dostałem napiwku.A ty spędziłeś tu dopiero półdnia i już dałeś mi na wódkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]