[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokręciłam głową przecząco. Muszę iść przygotować kolację dla dziadunia Jacka, Paul. Cofnęłam się o krok. Masz jeszcze dużo czasu, zresztą dobrze wiesz, że kiedy przyjdzie, będzie zbyt pijany, byzauważyć, czy coś dla niego przyszykowałaś.Wejdz, proszę cię, Ruby. błagał. Paul, nie chcę, żeby zdarzyło się coś takiego, jak wtedy. powiedziałam stanowczo. Nic się nie zdarzy.Nie zbliżę się do ciebie.Chcę ci tylko coś pokazać i zaraz odwiozę ciędo domu obiecywał.Podniósł dwa palce w górę. Przysięgam! %7łe nie zbliżysz się do mnie i zaraz odwieziesz? Właśnie tak odrzekł.Pochylił się i przytrzymał mnie za rękę, żebym się nie przewróciła, wsiadając do łodzi. Usiądz z tyłu polecił.Ponownie zapalił silnik.Obrócił łódz zadzierżystym ruchem i przyspieszył z pewnościąsiebie godną starego, cajuńskiegp poławiacza krewetek i ryb.Krzyknęłam przerażona.Nawetnajlepsi rybacy często wpadali na aligatory albo na mielizny.Paul roześmiał się i zwolnił. Dokąd mnie zabierasz, Paulu Tatę?Prowadził łódz wśród cieni rzucanych przez wierzby płaczące.Zagłębiał się w moczarycoraz bardziej i bardziej.Wreszcie przeprowadził łódz przez wąski przesmyk i skierował ją w stronę brzegu, zaktórym rozciągały się łąki i torfowiska.Zgasił silnik pozwalając łodzi swobodnie dryfować nafali. Gdzie jesteśmy? Na mojej ziemi. odrzekł. Nie na ziemi mojego ojca, lecz na mojej! podkreślił. Na twojej ziemi?! Tak jest stwierdził dumnie i oparł się o burtę. Wszystko, co widzisz, jest moje:sześćdziesiąt akrów.Wszystko moje.To ziemia, którą odziedziczyłem. Nigdy mi nie mówiłeś, że masz ziemię. odezwałam się, widząc przed sobą coś, cowyglądało jak najlepszej klasy grunty na rozlewiskach. Zostawił mi to mój dziadek Tatę.Na razie jest pod kontrolą spółki, ale stanie się mojąwłasnością, gdy tylko skończę osiemnaście lat.To jeszcze nie wszystko. dorzucił,uśmiechając się. Co jeszcze chcesz mi pokazać? zapytałam. Przestań uśmiechać się niczym przebiegłylis i powiedz mi, o co ci chodzi, Paulu Tatę! Co będę mówił, pokażę ci! oświadczył.Wziął wiosło i pchnął łódz powoli przez bagna, aż dotarliśmy do zacienionych rejonów.Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam wypływające z wody bąbelki. Co to? Pęcherzyki gazu wyszeptał. Czy wiesz, co to oznacza? Zaprzeczyłam. To znaczy, że gdzieś tu, pod nami, jest ropa.Na mojej ziemi jest ropa! Będę bogaty, Ruby,bardzo bogaty! wołał. Och Paul, to wspaniale. Nie ma w tym nic wspaniałego, jeśli nie będzie ciebie przy mnie.Musimy dzielić tęwłasność! dodał pospiesznie. Przywiozłem cię tu, bo pragnąłem, byś poznała moje marzenia.Zamierzam zbudować wielki dom na tej ziemi.To będzie potężna plantacja, Ruby.Twojaplantacja. Paul, proszę cię.Przestań torturować mnie i siebie błagałam. Ani mi w głowie tortury.Pomyśl tylko o ropie.Pieniądze i władza uczynią wszystkomożliwym.Kupię milczenie i błogosławieństwo dziadunia Jacka.Staniemy się jedną z bardziejszanowanych i zamożnych par na rozlewiskach, a nasza rodzina. Nie możemy mieć dzieci, Paul. Zaadoptujemy dziecko w tajemnicy przed światem.Możesz nawet zrobić to, co zrobiłamoja matka: udawać, że dziecko jest twoje, a potem. Ależ, Paul, nasze życie stanie się koszmarem.Kłamstwa nie opuszczą nas nigdy i będąstraszyć do końca dni naszych. rzekłam. Nie będą, jeśli im na to nie pozwolimy.Jeżeli będziemy się kochać i szanować wzajemnietak, jak zawsze o tym marzyliśmy. przekonywał mnie.Odwróciłam od niego wzrok i zobaczyłam ogromną bagienną żabę, która zeskakiwała zkłody.Na powierzchni pojawiły się niewielkie kręgi fal, które zniknęły mniej więcej tak szybko,jak powstały.W zakolu stawu ujrzałam leszcza polującego wśród lilii wodnych i żółcieni naowady i małe rybki.Wzmagał się wiatr, a hiszpański mech powiewał, zwisając z gałęzi cyprysu.Ponad głowami przeleciało stado gęsi i znikło ponad wierzchołkami drzew, zupełnie jakbyrozpłynęło się w chmurach. Pięknie tu, Paul.Szkoda, że to miejsce nie może stać się kiedyś naszym domem.Niestety,nic na to nie poradzimy.Zadajesz mi wielki ból, przywożąc mnie tutaj i pokazując to wszystko powiedziałam, starając się delikatnie ostudzić jego zapał. Ale, Ruby. Nie myśl, że nie pragnęłabym, by to wszystko się spełniło.Marzę o tym tak samo jak ty. usiłowałam go przekonać, ale ogarniała mnie coraz większa złość. Te same uczucia, któretargają tobą, rozdzierają i moje serce.A my jedynie wzmagamy to cierpienie, nurzając się wtakich mrzonkach. To nie są żadne mrzonki.To plan! oświadczył zdecydowanie. Myślałem o tym przezcały weekend.Kiedy skończę osiemnaście lat.Machnęłam ręką. Odwiez mnie, Paul.Proszę cię.Przyglądał mi się przez chwilę. Może przynajmniej przemyślisz to, co ci powiedziałem powiedział błagalnie. Zrób todla mnie. Postaram się obiecałam. To dobrze. Zapalił silnik i odwiózł mnie prosto do przystani przy moim domu.Zobaczymy się jutro w szkole. rzekł, pomagając mi wydostać się z łodzi. Będziemyrozmawiać o tym codziennie i dokładnie sobie wszystko zaplanujemy, dobrze? Dobrze, Paul zgodziłam się.Wierzyłam, iż pewnego ranka obudzi się i stwierdzi, że cały ten jego plan to jedna wielkafantazja, która nie ma najmniejszych szans, by stać się rzeczywistością. Ruby! zawołał, kiedy ruszyłam w stronę domu. Nie potrafię przestać cię kochać! Niemożesz mnie za to nienawidzić!Przygryzłam dolną wargę.Serce tonęło mi we łzach, które nie wypłynęły spod powiek.Przyglądałam się, jak odpływa, czekając, aż jego motorówka zniknie w oddali.Potemwestchnęłam głęboko i weszłam do domu.Powitał mnie hałas i śmiech dziadunia Jacka, po którym nastąpił głośny rechot jakiegośgościa.Weszłam do kuchni i zobaczyłam, że dziadunio Jack siedzi przy stole razem zmężczyzną, w którym rozpoznałam Bustera Trahawa, syna bogatego właściciela plantacji trzcinycukrowej.Gawędzili nad wielką michą krewetek.Na stole walało się przynajmniej pół tuzinapustych butelek po piwie, którego cała skrzynka stała u ich stóp.Buster Trahaw był facetem po trzydziestce, wysokim i otyłym, z pokazną podkładką sadła nabrzuchu i na biodrach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]