[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przewodnik, który czekał na zewnątrz pomógł mi wstać z błotnistej uliczki i pociągnął dalej,w kierunku katedry.Szliśmy teraz ulicą biskupa Zwirskiego.Daleko, w perspektywie ulicy,zobaczyłem coś niezwykłego.Wysoko ponad miastem, na chmurze, widać było świętego.Ze zło\onymi rękami, w biskupiejszacie wpatrywał się w niebo.Dwie aureole otaczały jego głowę.Podobne przedstawienie świętychwidziałem na obrazie el Greca, ale to wydało mi się znane skądinąd.Nagle mnie olśniło! To byłprzecie\ święty Stanisław ze Szczepanowa, patron Siedlec, tak jak go przedstawił Jan Matejko naobrazie Bitwia pod Grunwaldem.Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos:- Pyśna kebab.Kupujcie ludzie.Pyśna kebab, mięso original, dobra przypraw, super sos!Odwróciłem się w prawo, w kierunku tego głosu.Przed kwadratowym namiotem, z któregosączył się szary dym, stał sprzedawca kebabów z Siedlec, Aziz, u którego niedawno jadłem.Trzymał w ręku porcję kebabu na palmowym liściu, zachwalając swój towar przechodniom.Byłubrany w luzną prą\kowaną szatę, na głowie miał turban.Nad wiecznie uśmiechniętymi ustamiczernił się podkręcony wąs.Wyrwałem się prowadzącemu mnie rycerzowi i podbiegłem do Aziza.Próbowałempowiedzieć mu, \e jestem w niewoli człowieka, który prowadzi mnie na pewną śmierć, alewydałem z siebie tylko donośny ryk.Aziz, z przera\oną twarzą skoczył do środka namiotu i wyskoczył z niego uzbrojony w długisztucer.Wycelował we mnie broń i wykrzyknął niezbyt pewnie, próbując jednocześnie nadaćswojej twarzy grozny wyraz:116- Odsuń się, lew! Nie cieba, \eby Aziz zranił lew!Przewodnik spojrzał na mnie tryumfalnie, a ja powlokłem się dalej za nim.Blisko katedry, po lewej stronie, dostrzegłem kolejną znajomą postać.Pod ścianą budynkuMuzeum Diecezjalnego lekko zgarbiona, w chustce i opończy z frędzlami, stała dyrektorJankowska.Na nosie miała brodawkę, w uszach złote kółka wielkie jak spodki.Spojrzała na mnie izłapała za rękę.- Jaka piękna głowa - powiedziała przymilnie skrzeczącym głosem.- To maska z karnawału?Daj rękę, panie.Powró\ę ci.Prawdę powiem.Przyszłość przed tobą odkryję.Wyrwałem się natrętnej Cygance i krzyknąłem w niebo, rozkładając bezradnie ręce:- Czy ktoś mnie poznaje? Jestem Paweł Daniec! Czy ktoś w tym mieście mnie zna?Gdzieś za mną szczęknął rapier wyciągany z pochwy.- Ja cię znam! - usłyszałem za sobą głos.Odwróciłem się.Ze schodków katedry schodził szermierz w kapturze.Rapier w jego dłoni opadał ku ziemi.Szatę rozwiewał wiatr.Sięgnąłem po broń przypasaną u boku.Przyło\yłem wyprostowane ostrze do twarzy wszermierczym powitaniu.Człowiek w kapturze uczynił to samo i zbli\ył się do mnie.Gwar miasta wokół ucichł.Staliśmy w plamie światła, rzucanego przez lampy wokół katedry.Przyjęliśmy postawę do walki i zrobiliśmy kilka kółek z bronią skierowaną ku ziemi.Ostrzabłyszczały złotym światłem.Słychać było tylko cichy szmer kroków i szuranie szaty szermierzaprzesuwającej się po ziemi.Uderzyliśmy jednocześnie.Jak na komendę.Ostrza starły się z jękiem i zgrzytem.Odskoczyłem w tył, przeciągając rapierem po ostrzuprzeciwnika.Snop iskier zaświecił jasno jak warkocz komety.Zakapturzony rzucił się na mnie uderzając wściekle, prawie na oślep.Ale moje parady byłybezbłędne i po chwili to ja przejąłem inicjatywę.Kilkoma szybkimi sztychami udało mi sięzepchnąć przeciwnika do muru katedry.Miałem go teraz wystawionego jak na tacy.Musiałem go rozbroić!Zrobiłem wypad w przód i po chwili kabłąki naszych rapierów uderzyły o siebie, chrzęszcząc.Zrobiłem pół młynka nadgarstkiem i broń mojego przeciwnika wyskoczyła jak z procy, upadająckilka metrów od nas.Odskoczyłem na dwa kroki i zanim człowiek w kapturze zdołał odskoczyć od muru,wycelowałem w jego gardło szpic klingi.Zatrzymał się.Cię\ki oddech poruszał brzegami kaptura.- Odkryj głowę - powiedziałem.Stał nieruchomo.Jak bryła lodu.- Zdejmuj kaptur - rozkazałem po raz drugi.śadnej odpowiedzi.- Kaptur, bandyto! - wrzasnąłem na niego.Odkleił się od ściany.Powoli uniósł ręce i złapał za brzegi nakrycia głowy.Poczułem przypływ podniecenia, \e nareszcie poznam prawdę.Nareszcie będę pewny, ktostoi na czele spisku!Przeciwnik powoli odkrywał twarz.Ju\ widziałem kępki jego włosów, ju\ ukazywało sięczoło, kiedy dobiegł mnie dziewczęcy głos: - No nie!- No nie! - oburzony głos Agnieszki wyrwał mnie z drzemki.- My harujemy, a pan sięwyleguje!117Ogarnęła mnie fala \alu, \e nie poznałem to\samości tajemniczego napastnika.Otrząsnąłemsię ze snu i otworzyłem oczy.Dobrze, \e miałem na nosie okulary przeciwsłoneczne, które chroniłymoje oczy przed oślepiającym słońcem.Przede mną stali moi pomocnicy.Mru\yli oczy, zmęczenisłońcem i upałem, ale wyglądali na zadowolonych.- Ale się pan zjarał - powiedział Dylan , przyglądając mi się jakbym był fascynującymobrazem, a nie człowiekiem.- Wygląda pan jak oskubany indyk.Zaśmiali się.- No, no! - pogroziłem im palcem, a potem dodałem, trochę lekcewa\ącym tonem: -Przesadzasz.Podniosłem się z karimaty i zrozumiałem, \e Dylan miał rację.Ledwie zacząłem się ruszać,a poczułem straszliwe pieczenie.Jednym ruchem zdjąłem okulary i zobaczyłem, \e z całkowicieczerwonego brzucha zaczyna schodzić skóra.Jakby tego było mało, od długiego le\enia na słońcu pękała mi głowa.- Chodzcie do namiotu - powiedziałem zbolałym głosem.Natarłem się olejkiem do opalania i nało\yłem koszulkę, ale niewiele pomogło.Mniej piekło,ale za to swędziało.- Opowiadajcie - zachęciłem młodych ludzi, podając im kubeczki z wodą.Wypili chętnie, otarli pot z twarzy.Opowieść podjęła jak zwykle Agnieszka:- Czekaliśmy ze trzy godziny.- powiedziała, a ja zrozumiałem, \e musiałem spać na słońcubardzo długo.Spróbowałem podrapać się w swędzące miejsce, gdzieś w okolicach mostka, aleszybko z tego zrezygnowałem, bo było jeszcze gorzej.- Słucha pan? - Agnieszka przyglądała mi się z dezaprobatą.Przestałem się drapać i, walczącze swędzeniem, patrzyłem na dziewczynę.Musiałem mieć minę jak udręczony pies.- Po tych trzech godzinach czekania - podjęła Agnieszka - pojawiła się.- Pojawiła?- Tak, to była dziewczyna.Taka szara niepozorna myszka.Natychmiast skojarzyłem ją z osobą którą spotkałem w Towarzystwie Ziemi Drohiczyńskiej.- No i co zrobiła? - zapytałem zaciekawiony.- Tak jak pan powiedział.- Agnieszka ściszyła głos do szeptu i nadała mu tajemniczą barwę.- Weszła do kaplicy i była tam chyba ze dwadzieścia minut.Potem, bardzo się rozglądając, wyszłastamtąd i poszła w stronę parku.Poszliśmy do środka budynku.Pół godziny szukaliśmy tej skrytki.Bez skutku.W końcu Dylan oparł się niefortunnie o ścianę i upadł.Z poziomu podłogi dojrzałszparę z wetkniętą w nią karteczką zwiniętą w rulonik.- I co tam było napisane? - nie mogłem powstrzymać podniecenia i prawie poderwałem się zpodłogi.- Spoko - powstrzymał mnie gestem Dylan - wszystko zapisaliśmy w telefonie.Agnieszka podała mi swoją komórkę.Informacja przekazana Herrerze była lakoniczna:Poprzedni termin licytacji odwołany.Jest Pan oczekiwany dzisiaj o 23 w kościele w KosowieLackim, około 50 kilometrów od Siedlec.śyczliwy- Spisaliście się wspaniale! - wykrzyknąłem zadowolony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]