[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niecospokojniejszy zatrzymałem się, dopiero gdy zanurzyłem się po pierś.Stałem w bezruchu jakpomnik zimna, uosobienie dyskomfortu, wsłuchiwałem się w bębnienie deszczu opowierzchnię wody i wpatrywałem w coraz głębsze cienie na przeciwległym brzegu.O świcie zacząłem się zastanawiać, jak się ma dziewczyna, przez którą wszystko to sięzaczęło.Miałem nadzieję, że równie zle co ja.Deszcz ustąpił mżawce, ta zaś gęstej mgle.Powierzchnia wody była niczym matowe lustro, wokół panował mrozny chłód, jakby chmurazstąpiła z wysokości, niosąc ze sobą temperaturę górnych warstw atmosfery.Nie chciałemwychodzić na zewnątrz, byłem już tak przemoczony, że nie czułem zimna.A może miałeminne powody.Oko przebudziło się trochę pózniej, czułem, jak szarpie od wewnątrz mojągłową, żeby rozejrzeć się dookoła.Przestawiłem je na widok panoramiczny, ale bezporuszania całym ciałem.Przeskanowało mgłę, ukazując pięć kształtów, wszystkie po tejsamej stronie zapory.Aowcy czekający na ofiarę.Pomału, nieskończenie pomału, pochyliłemlufy Margaret i Greysona, tak żeby zostało w nich powietrze, i pomału zacząłem klękać.Woda sięgała coraz wyżej i wyżej, matowego lustra wody nie zmąciła żadna, najmniejszanawet fala aż do tej ostatniej, która powstała, gdy moje ciemię zniknęło pod powierzchnią.Klęczałem na dnie, Oko niespokojnie zmieniało pole widzenia całej okolicy, ażtrzeszczały mi kręgi szyjne.Automatyczny stoper zainstalowany w głowie odmierzał czas.Podziesięciu minutach poczułem, że muszę zaczerpnąć powietrza, po piętnastu walczyłem zchęcią odbicia się od dna i wyskoku ponad lustro wody jak pstrągi w czasie tarła.Podwudziestu wynurzyłem się równie cicho, jak się zanurzyłem.Nie było już mgły, chmurytrochę się rozrzedziły, przypominając, że gdzieś za nimi jest być może słońce.Nawet bezmoich komend Oko pokazywało każdy detal brzegu, prześwietlało każdą kryjówkę, każdykąt, w którym można by się schować.Ono też chciało uniknąć konfrontacji ze zgrają upiorów.Nigdzie nikogo.Zacząłem pomału wychodzić z wody.Dostrzegłem go, kiedy pod podeszwą chlupnęło mi błoto.Nie używał magii, umiałwtopić się w tło, zamknąć w sobie tak, żeby czas spływał po nim jak krople wody poimpregnowanej tkaninie.Przykucnął zgarbiony przed krzakiem malin, aż do kostek zakrywałgo płaszcz, który w pierwszej chwili wydawał się zielony, teraz jednak zbrązowiał iprzypominał kawałek odzienia z krowiej skóry.Twarz obcego zakrywało rondo kapelusza.Kiedy podniósł głowę, żeby na mnie spojrzeć, zobaczyłem najpierw arystokratyczną brodę,nieukrwione, wąskie usta, potem doskonale wyprofilowany nos i w końcu oczy.Błysnęło wnich rozbawienie z odcieniem uznania.Czekałem na atak woli, jadowe ostrze, które zarazrozetnie najniższe piętra duszy, ale nic się nie działo.Wyszedłem na brzeg i stanąłem, zGreysona i Margaret głośno kapała woda. Pewnie służy pan lordowi Xariusowi odezwałem się cicho. Raczej milady, ale w sumie wychodzi na jedno odpowiedział spokojnie i ułożył ustaw uśmiechu.Na razie nic nie wskazywało na to, że jest upiorem.Ale jako jedyny zdołał mniewyśledzić i postanowił stawić mi czoła w pojedynkę po tym, jak zabiłem dwóch jego ludzi.Możliwe, że była to zupełnie inna istota. I raczej nie pozwoli mi pan tak po prostu odejść.Pokręcił głową, kosmyk włosów zsunął mu się spod kapelusza na czoło.Greyson szczęknął, Margaret huknęła potrójną dawką ognia.Trafiłem go tylko zapierwszym razem, potem już ciągle stał obok linii strzału.Oko jak nigdy współpracowało zRęką.Wiedziałem, gdzie dokładnie trafi go granat.Tuż przy obojczyku.Okręcił się na pięciejak baletnica, machnął ręką i dokończył obrót.Głowa odskoczyła mi do tyłu.Intensywnypowiew wiatru i świst trafiłem go w locie.Bez przerwy szarpałem spust, póki niewywaliłem całego magazynka.Już nawet nie celowałem, strzelałem mu pod nogi, żebydosięgały go eksplozje i odłamki, w razie gdyby jakimś cudem zdołał uciec przed granatami.Pustego Greysona cisnąłem na trawę, załadowałem do Margaret ostatni trójpak amunicjinafaszerowanej srebrem i rozejrzałem się uważnie.Stał dziesięć metrów dalej, przed sobątrzymał róg płaszcza.Materiał rozwinął się na kształt parabolicznego lustra i powstrzymał siłęeksplozji niczym tarcza.Z trudem oparłem się pokusie ponownego użycia Margaret.Nieudało mi się go zaskoczyć, a teraz był już przygotowany.Pewnie posługiwał się translokacjąalbo czymś w tym rodzaju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]