[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zoba-czyłem go po raz pierwszy od czasu, gdy uszczelniał w pokładzie dymiące szpary.Czeladnik przekazał mu jakąś wiadomość, po czym obaj znikli w kajucie.Myśląc oich powiązaniu (porozumiewali się na migi), wróciłem do swej kolejki.Pod gabinetem Nguyena czekał na mnie Clifson.Jednoręki inwalida przyszedłz dwoma Indianami, których zaraz poznałem, bo to oni huśtali się na linie w dniumego przybycia na statek.Przedstawił mi ich jako młodych marynarzy, zwerbo-wanych dziś do służby pod moimi rozkazami.Oświadczył, że po namyśle przyjmu-je funkcję drugiego oficera i razem z Raytem gotów, jest zaprowadzić tu nowyporządek.Zaskoczony tak nagłą zmianą sytuacji, popatrzyłem krytycznie na czerwono-skórych chłopców: obaj byli muskularni, ale też zbyt niespokojni.Tak jak wtedyna pokładzie nadmiar energii zmuszał ich do wymiany szturchańców.- Na skinienie pójdą w ogień - zapewnił z powagą mój nowy oficer.Pod jego surowym spojrzeniem z widocznym trudem trzymali się wryzach, tłumiąc w sobie chęć do dalszej zabawy w berka.- Proszę o bilety do kontroli! - powiedział ktoś za moimi plecami.Znałem ten głos.Mężczyzna w kolejarskiej czapce zasalutował i wyciągnął kunam rękę uzbrojoną w przepisowy kasownik.Gdy Clifson bez słowa podał mujakiś kartonik, wariat zatrzymał na mnie badawczy wzrok.- A pański bilet?- Nie mam - odparłem w zamyśleniu.Zastanawiałem się raz jeszcze, co wynika z faktu, że Rayt tak długo nie dałznaku życia.- Więc wsiadł pan do pociągu bez ważnego biletu? - naciskał dalej, konduktorz urojenia.- Co?Odwróciłem się od niego, ale zaraz podszedł bliżej i trącił mnie swoim dziur-kaczem.- Za taki przejazd należy się opłata specjalna.- Sięgnął do raportówki.- Płacipan?- Odczep się od nas, poczciwy człowieku! syknąłem u kresu wytrzymałości.82- Omawiamy tu niezwykle pilne sprawy i ani mi w głowie śmiać się teraz z twoichkolejarskich dowcipów.- Niech pan pokaże byle jaki świstek - poradziła mi na ucho studentka Nguy-ena.Wręczyła mu kartkę wyrwaną z notesu i dodała głośno: - Ja mam jego bilet!Ale tym razem wariat nie dał się już nabrać.- Ten pan oświadczył, że jedzie bez biletu, a ponieważ nie ma też zamiaru za-płacić kary.- odszedł i z odległości kilkunastu kroków dokończył groznie: - Ma-my sposoby na gapowiczów!Po chwili zniknął w końcu korytarza.Studentka przybrała minę dezaprobaty.- I co pan zrobił?- Jak to co?- Głupstwo! Zawoła tu zaraz innych konduktorów i zmusi pana do zapłaceniakary w realnej gotówce.- Nikt mnie do niczego nie zmusi!- Nie zapłaci pan?- Wykluczone!- Nie moja sprawa, ale w ten sposób straci pan jeszcze więcej.Upartego ga-powicza zamyka się zwykle w przedziale konduktorskim, by go zwolnić dopiero poprzybyciu policjantów, czyli teoretycznie na najbliższej stacji.Musi się jednakkiedyś okazać, że do tej stacji jest nieskończenie daleko.- I tak dotarliśmy do granic absurdu! Uśmiechnęła się tryumfalnie.- Sam pan to wreszcie zrozumiał! A czy nie prościej było wyjąć jakikolwiekpapierek, stary kwit czy choćby skrawek gazety (bo on nie wnika w takie szczegó-ły!) i pokazać mu równie lekko, jak inni?- Aby go wprowadzić w błąd!- Nie w błąd, lecz w nastrój bezpieczeństwa! Bo jeśli ten człowiek wyobrażasobie, że jest konduktorem, choć dla nas nim nie jest, to widocznie wykonywanietej funkcji zmniejsza jego poczucie zagrożenia.Pewnie rola jakiegoś kontrolerajest dlań ważnym stymulatorem życia.W odgrywaniu jej znajduje antidotum nasamotność.Więc dlaczego bez żadnej korzyści dla siebie sprawił mu pan przy-krość? Przecież chodziło tu jedynie o zwyczajny gest życzliwości.Czyż wszelkiestosunki towarzyskie nie polegają właśnie na permanentnej wymianie takich ge-stów? Zaślepieni manią rozpraszania każdego złudzenia, znalezlibyśmy się szybkow całkowitej izolacji: nikt by też nie dbał o podtrzymywanie naszych nadziei.Dla-czego w drobiazgach nic wybiera pan najprostszej drogi? Należało po prostu ominąćten przypadkowy opór w celu koncentracji sił na istotnym kierunku.Nie pojmuję,83jaki ma pan w tym interes, aby tego skromnego człowieka - który dotąd nie krzy-żował pańskich planów i nawet nie miał zamiaru stawać nikomu na drodze, aktóry teraz w obronie swej wizji będzie pana prześladował (bo on musi się upie-rać!) - gwałtem wyprowadzać z błędu.Ale jest jeszcze czas na refleksję i możliwośćrezygnacji z fałszywego stanowiska.Czy tak bardzo zależy panu na tych kilkudzie-sięciu dolarach?- Mówi pani o geście przyjaznej tolerancji, lecz co by się z nami stało, gdybymten uprzejmy gest powtórzył kilkadziesiąt razy, utwierdzając wszystkich w ichślepym obłędzie? Wcale nie chodzi mi o pieniaczy upór, podtrzymywany dla czy-stej zasady sprzeciwu, tylko o pierwszy wyłom w murze otaczającego mnie szaleń-stwa!Zaprzeczyła ruchem głowy.Nic już do niej nie dotarło, jakby zamknęła się wjakimś odizolowanym świecie.W tej dopiero chwili - z ostrym wstrząsem rozpo-znania rzeczywistej sytuacji - uświadomiłem sobie wyraznie, gdzie jestem i o czymtu przez cały czas mówimy.Ta kobieta próbowała doprowadzić mnie do furii!- Idziemy! - powiedziałem do Clifsona.Zerwałem się z ławki i ruszyłem w boczny korytarz na oślep przed siebie - by-leby dalej od miejsca, gdzie metodycznie usiłowano mnie przekonać, że poczuciebezpieczeństwa znajdę w kształtowaniu swej towarzyskiej ogłady, a nie w walce obyt Arki.Po kilkunastu krokach chciałem zawrócić, aby poszukać byłego kapitana stat-ku i rozmówić się z nim w podstawowych sprawach, ale zaraz - na myśl o bezcelo-wości naszego spotkania - poczułem silne znużenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]