[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy wy, darwiniści,wynalezliście już ogień?-Wypchaj się - rzekł Dylan.- Używamy lamp naftowych,ale dopóki cerują powłokę statku, jest to bardzoniebezpieczne.A na zeppelinach czego używają, świec?- Nie gadaj bzdur.Myślę, że mają światło elektryczne.Dylan parsknął.- Niepotrzebna strata energii.Robaki bioluminescencyjnewytwarzają światło z każdego pożywienia.Potrafią nawet jeśćglebę, jak dżdżownice.Alek spojrzał niespokojnie na grupę owadów.-I ty na nie gwiżdżesz?-Tak.- Kadet machnął gwizdkiem.- Potrafię za pomocątego rozkazywać większości zwierząt na statku.- Tak, pamiętam, jak gwizdałeś na te.psie pająki?Dylan zaśmiał się.-Wąchacze wodoru.Patrolują powłokę, szukając wycie-ków.i potrafią od czasu do czasu przegonić intruza.Przepraszam, jeśli cię wystraszyły.-Nie wystraszyły.- zaczął Alek, ale zauważył ułożone napodłodze chlebaki.Były to apteczki, które przyniósł.Klęknął i otworzył jedną z nich.Była pełna.- No jasne.Dylan wrócił do jajek z pokorną miną.-Jeszcze nie zanieśliśmy ich do ambulatorium.-Widzę.-Doktor Barlow musiała je najpierw sprawdzić! - Kadetodchrząknął.- A potem od razu chciała się z tobązobaczyć.Alek westchnął, zamykając chlebak.-Przynoszenie lekarstw prawdopodobnie było bezsensow-nym posunięciem.Bez wątpienia wy, darwiniści, leczycieludzi.pijawkami czy czymś takim.-Nic nie wiem na ten temat.- Dylan wybuchnął śmie-chem.- Oczywiście wykorzystujemy pleśń z chleba, żeby po-wstrzymać infekcje.-Mam szczerą nadzieję, że żartujesz.-Nigdy nie kłamię! - powiedział chłopak i wstał.- Posłu-chaj, Alek, te jajka są ciepłe jak grzanka.Zanieśmy teraz teapteczki do ambulatorium.Jestem pewny, że się na cośprzydadzą.Alek uniósł brew.-Nie mówisz tego, żeby zrobić mi przyjemność?-Cóż, chciałbym też odnalezć mojego bosmana.Dostałkulkę tuż przed katastrofą i nie wiem, czy jeszcze żyje.Wraz z moim kumplem wisieli na linie, kiedy poszliśmy wdół.Alek pokiwał głową.-Dobra.-A przyjście tutaj wcale nie było bezsensownym posunię-ciem - powiedział Dylan.- W końcu uratowałeś mój tyłekprzed odmrożeniem.Kiedy szli do ambulatorium, Alek zauważył, że korytarze ischody nie są już tak bardzo przekrzywione.-Statek się prostuje, mam rację? - zapytał.-Dopasowują uprząż - odpowiedział Dylan.- Po trosze cogodzinę, żeby nie denerwować wieloryba.Słyszałem, że doświtu powinno być już prosto.-Zwit - mruknął Alek.Wtedy Volger będzie już wprowa-dzał w życie plan, który opracuje.- Ile czasu mamy doświtu?Dylan wyjął zegarek z kieszeni.- Pół godziny? Może trochę potrwać, nim słońce wyłonisię zza gór.- Tylko pół godziny? - prychnął Alek.- Myślisz, że kapitanposłucha doktor Barlow?Dylan wzruszył ramionami.-Gruba z niej ryba, nawet jak na specjalistę.-A co dokładnie znaczy to, co powiedziałeś?-Znaczy, że ważna z niej figura.Lądowaliśmy w Regent'sPark, żeby ją zabrać.Jej się stary słucha.-W porządku.- Mijali rząd bulajów i Alek spojrzał najaśniejące niebo.- Moja rodzina wkrótce tu będzie.Dylan przewrócił oczami.-Strasznie się sadzisz, co?-Słucham?-Mówię, że masz się za nie wiadomo kogo - wyjaśnił Dy-lan wolno, tak jak się mówi do idioty.- Jakbyś był kimśszczególnym.Alek spojrzał na chłopaka, zastanawiając się, copowiedzieć.Bezsensownie byłoby wyjaśniać, że jest kimśszczególnym: dziedzicem cesarstwa pięćdziesięciu milionówdusz.Dylan nie wiedziałby, co to oznacza.-Chyba tak.Wychowywano mnie w ten sposób.-Jak podejrzewam, jesteś jedynakiem?-No.tak.-Ha! Wiedziałem.- Dylan triumfował.- Więc myślisz, żetwoja rodzina rzuci się do ataku na setkę ludzi w okręcietylko po to, by cię o d b i ć?Alek pokiwał głową.-Tak - rzekł po prostu.-Niech to pająk pokąsa! - Dylan pokręcił głową i zaśmiałsię.- Rodzice rozpuścili cię jak dziadowski bicz!Alek odwrócił się i znów ruszył korytarzem.- Chyba tak było.-Było?- Dylan podbiegł kilka kroków, żeby go dogonić.-Zaczekaj.Twoi rodzice nie żyją?Odpowiedz uwięzła Alkowi w gardle i uświadomił sobiedziwną rzecz.Jego matka i ojciec nie żyli od ponad miesiąca,ale to - mówienie komuś o ich śmierci - było nowe doświad-czenie.Załoga pożogi wiedziała o tym wcześniej niż on.Nie odważył się odezwać.Nawet po tak długim czasie wy-powiedzenie tych słów wiązało się z ryzykiem utraty kontrolinad pustką w środku.Mógł tylko skinąć głową.Co dziwne, Dylan uśmiechnął się do niego.-Mój tato też odszedł! To po prostu straszne, prawda?-Tak, straszne.Przykro mi.-Przynajmniej mama jeszcze żyje.- Chłopak wzruszył ra-mionami.- Musiałem się jej jednak wymknąć.Nierozumiała, że chcę zostać żołnierzem.Alek zmarszczył brwi.- Która matka nie chciałaby, żeby jej syn został żołnierzem?Dylan zagryzł usta, po czym znów wzruszył ramionami.- To nieco skomplikowane.Mój tato jednak by to zrozumiał.Ucichł, kiedy weszli do szerokiego pomieszczenia z dłu-gim stołem pośrodku; zimny wicher wpadał przez potrzaskaneokno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]