[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Panie pułkowniku, przecież tu.- Tak, trochę dymu i huku, a co, pan czołg stracił?- Jeszcze się ten nie urodził, co by mnie złapał na skrzyżowanie nitek pierwszy, panie pułkowniku.- I ja tak myślę.A gdzie pan stoi?-~ Pięddziesiąt metrów stąd, za rogiem kościoła, wraz z moim drugim czołgiem ubezpieczam praweskrzydło wzgórz.- A gdzie pana trzeci czołg?- Przestrzelona chłodnica, panie pułkowniku.- Niech pan siada.Usiedliśmy pod murem.Zapadła chwila milczenia.Wyciągnąłem papierosy:- Pan pułkownik pozwoli? - Z uśmiechem skinął ręką, nie zdążyłem zapalid.- Panie pułkowniku!Idzie!Przylepiliśmy się do muru; huknął przed samą bramą, runęła jedna połowa drzwi, trzask po ścianach iznowu pełno dymu i ostrego zapachu trotylu.- Lepiej niech pan wraca do czołgu i czeka na dalsze instrukcje.- Rozkaz, panie pułkowniku! Wyskoczyłem w dym.W czołgu kooczono robid porządek, w tym czasie Faszczewski dowiózł amunicję, Kobierzyckisprawdzał obroty wieży i zadowolony z rezultatu zatarł ręce.Z dołu dochodziły do nas ciągłe odgłosyuporczywej walki, terkot kaemów i huk naszych armat i sied cała aż gotowała się od krzyżujących sięrozkazów, ale to wszystko było daleko poza nami.Słooce zaczęło cholernie dopiekad, miasteczko jak wymarłe, nawet niemiecka artyleria przestała sięnami interesowad, nic, zupełnie nic.Zaczęło się czekanie.A może by tak skoczyd? Nie dalej jak dwieście metrów do parku, Pirożek stoi na połowie drogi.Możnaby się jakoś zamówid, taka śliczna! Jeszcze jego cholera tam zaniesie.Nie! Z taką gębą na młynarczykapokazad się nie mogę, ta dziewczyna pasuje do fraka.Panie poruczniku, a może by tak obiad? Dochodzi już pierwsza.Zgoda, szanowny panie Stapioski, robimy obiad.W mig wyciągnięto dwa prymusy i zaczęto wyjmowad ze skrzynki osprzęt jedzeniowy; nic się niepotłukło.Osprzęt jedzeniowy był obiektem pewnego rodzaju troskliwości całej załogi.W Piedimonte, z gruzówdomu jakiegoś miejscowego notabla, wyciągnęliśmy trochę dobrej Faenzy i kilka kawałków niezłegosrebra, od tego czasu w tym czołgu jadało się tylko na porcelanie i srebrem, i to pozostało.prawem.Obrus i serwetki, ręcznie haftowane, były prawdopodobnie pozostałością wyprawy czyjejś prababki.Naturalnie, kochane chłopaczki latały z ozorami po innych plutonach, a Kobierzyckiego ja-jaki pantaaki kraam obiegło cały pułk, robiąc niepotrzebnie dużo złej krwi.Pociągnąłem do Pirożka.Tam też z nudów cała załoga przegryzała, popijając świeżym winem, którenalewał im z potężnej fiasci o roześmianej gębie, spod ziemi wykopany contadino.Gorąco było takie, że żar aż kapał z nieba, liście straciły swoją żywą poranną zielonośd i trudno byłosię zdobyd nawet na wysiłek otwarcia gęby.Na widok jedzących i mnie zachciało się jeśd, i powolipowlokłem się z powrotem.Tutaj już wszystko było przygotowane do obiadu.Jodis nalewał zupę i wyrecytował menu: zupagrzybowa, na drugie wieprzowina z zielonym groszkiem, gruszki australijskie, czarna kawa, biskwity iser; niestety, biskwity były słodkie, wino było jeszcze z wczoraj, zostało nam pół jerry-cana, do tegobiałe i ciepłe.Jedliśmy w milczeniu, wolno, jakby z musu, ale już przy kawie zaczęła się awantura.Poszło niby ozmywanie, ale powód był głębszy: wczoraj w nocy Jodis ograł ich wszystkich w pokera, i to na czysto.- Panie poruczniku, nie dośd że zabrał mi ostatniego lira, ale jeszcze zapisał na osiemset - jęczałStapioski.- A mnie zapisał na tysiąc - warknął Rusinek.- On musi coś chachmęcid.- A nieprawda! - odszczeknął się Jodis.- Oni się na mnie od dawna zmawiali i namawiali, a ja im stale staną schvaiya 28, aż zagraliśmy, a teraz się skarżą.Sam pan porucznik mówił, że poker to nie jest gratowarzyska ani dla przyjemności - to jest poker.- Ty się mną nie zasłaniaj.Ty, Jodis, grasz w pokera quiess kateer29, ale ty ogrywaj inne plutony, a nieswoich, teraz oddaj im, i to iggri30, wszystkie feloos31 i wykreśl te zapisy.28Powoli, poczekaj (arab.).29Bardzo dobrze (arab.)30Zaraz, natychmiast (arab.).- To krzywda, panie poruczniku, niech chod po połowie, a zapisy na kredyt to już daruję.- Zgoda, niech chod odda połowę - pośpieszył się Stapioski.- Jak się godzicie, to dobrze, ale żeby mi więcej tego nie było.A teraz zmywad i pakowad.W koocu uliczki, przez drogę nie dalej jak sto kroków, duży szyld: trattoria
[ Pobierz całość w formacie PDF ]