[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wychodzi na zewnątrz do pracy i wraca natychmiast po zakończeniu zmiany.Nikt z nią o tym nie rozmawiał.Może nikt nie zauważył, skoro sami nie wracają po pracy zpowrotem do Beebe, tylko rozpraszają się po dnie, przebywając w cudownym, lodowatymodosobnieniu.Wiedziała jednak, że Acton zauważy.Zauważy, zatęskni za nią i wróci do niej, do środka.A może spróbuje z nią porozmawiać i przekonać ją do wyjścia na zewnątrz, pokłóci się z nią,gdy ona odmówi.Ale nie dał nic po sobie poznać.Spędza na zewnątrz tyle samo czasu, cozwykle.Oczywiście, wciąż się widują.W porze posiłków.Przy bibliotece.Raz dla seksu, wczasie którego żadne z nich nie powiedziało niczego ważnego.A potem on znów znikał woceanie.Nie zawierał z nią żadnego układu.A ona nawet nie wspomniała mu o układzie, jakizawarła sama ze sobą.Mimo to jednak czuje się zdradzona.Potrzebuje go.Wie doskonale, co to oznacza, na drodze przed sobą dostrzega liczne śladyswoich stóp, ale widzieć znaki ostrzegawcze a zmienić kurs to dwie różne rzeczy.Aż jąskręca od pragnienia wyjścia na zewnątrz, ale nie potrafi ocenić, czy na zewnątrz do niego,czy po prostu na zewnątrz.Dopóki jednak on jest tam, a ona tutaj, w Beebe, Lenie Clarkemoże wmawiać sobie, że ma wszystko pod kontrolą.Jest to jakiś postęp.Leży teraz zwinięta w kłębek w swojej kajucie za zamkniętym włazem, gdy nagle do jejuszu dociera dochodzące z dołu bulgotanie śluzy.Kobieta schodzi z łóżka jakby była zdalniesterowana.Odgłosy, ciało uderzające o metal, hydraulika i pneumatyka.Głos.Lenie Clarke zmierzado komory odpływowej.Przyniósł ze sobą potwora.To żabnica, długi na prawie dwa metry, galaretowaty worekmięsa z zębami jak połowa przedramienia Clarke.Leży, podrygując na pokładzie.Wnętrzności eksplodowały jej przez pysk ze względu na ciśnienie w Beebe utrzymywane napoziomie powierzchniowym, które dla ryby było niemal jak kontakt z próżnią.Z jej ciaławystają dziesiątki drgających niemrawo, miniaturowych ogonów.Caraco i Lubin, będący w połowie jakiejś czynności, podnoszą wzrok znad śluzytechnicznej.Acton staje obok swej zdobyczy; z jego klatki piersiowej, wciąż jeszczenapełniającej się powietrzem, dobiega ciche syczenie.- Jak udało ci się zmieścić to w śluzie? - zastanawia się Clarke.- A co ważniejsze.- Lubin podchodzi bliżej.- Po co?- Czym są te wszystkie ogony? - pyta Caraco.Acton szczerzy zęby w uśmiechu.- To nie ogony.To partnerzy.Wyraz twarzy Lubina nie zmienia się ani trochę.- Doprawdy.Clarke pochyla się nad rybą.Teraz widzi, że to nie tylko ogony; niektóre mają dodatkowepłetwy na grzbiecie i po bokach.Niektóre mają skrzela.A kilka nawet ma oczy.Wygląda totak, jakby cała ławica maleńkich żabnic wgryzła się w jedną dużą.Niektóre tylko do liniiswych szczęk, ale inne aż po sam ogon.Nagle uderza ją kolejna myśl, jeszcze bardziej odrażająca; wielka ryba nie potrzebuje jużpyska.Po prostu wchłania mniejsze przez skórę, jak jakiś ogromny, degenerujący się mikrob.- Seks grupowy na ryfcie - oznajmia Acton.- Wszystkie te wielkie, na którenatrafialiśmy, to samice.Samce to te małe sukinsyny wielkości palca.Tu, w głębinach, niema zbyt wielu okazji do randkowania, więc po prostu uczepiają się pierwszej samicy, jaka sięnawinie i w pewnym sensie stapiają się z nią - ich głowy zostają wchłonięte, a układykrwionośne ulegają połączeniu.To pasożyty, rozumiecie? Wgryzają się w jej bok i spędzającałe życie, żerując na niej.Jest ich w chuj, ale ona jest od nich większa, silniejsza i mogłabypożreć ich żywcem, gdyby tylko.- Znów siedział przy bibliotece - kwituje Caraco.Acton przygląda jej się przez chwilę, a potem z premedytacją wskazuje naspoczywającego na pokładzie, rozdętego trupa.- To my.- Chwyta w dłoń jednego z pasożytniczych samców i wyrywa go z boku ryby.-A to wszyscy inni.Rozumiecie?- Ach - odpowiada mu Lubin.- Metafora.Sprytne.Acton robi krok w jego stronę.- Lubin, zaczynam mieć ciebie zajebiście dość.- Naprawdę? - Lubin nie wydaje się ani trochę poruszony.Clarke przemieszcza się; nie staje jednak pomiędzy mężczyznami, ale trochę z boku,tworząc tym samym trzeci wierzchołek ludzkiego trójkąta.Nie ma bladego pojęcia, co zrobi,jeśli dojdzie do wymiany ciosów.Nie ma pojęcia, co powiedzieć, by temu zapobiec.Nagle nie jest pewna, czy w ogóle chce to robić.- Dajcie spokój, chłopaki.- Caraco opiera się o stojak suszarki.- Nie możecie załatwićtego jakoś inaczej? Może wyjmiecie linijkę i porównacie sobie fiuty czy coś takiego.Mężczyzni gapią się na nią.- Uważaj, Judy.Robisz się zbyt pewna siebie.Teraz gapią się na Clarke.Czy ja właśnie to powiedziałam?Przez długą, naprawdę długą chwilę nic się nie dzieje.Potem Lubin odchrząkuje i rusza wstronę warsztatu.Acton odprowadza go wzrokiem; potem, pozbawiony bezpośredniegozagrożenia, wraca do śluzy.Najeżona niezliczonymi ciałami samców martwa żabnica podryguje na pokładzie.- Lenie, on robi się naprawdę dziwny - mówi Caraco, gdy śluza napełnia się wodą.-Może powinnaś pozwolić mu odejść.Clarke tylko potrząsa głową.- Odejść dokąd?Nawet udaje jej się uśmiechnąć.Szukała Karla Actona, ale jakimś sposobem zamiast niego udało jej się odnalezć Gerry egoFischera.Mężczyzna przygląda jej się ze smutkiem z drugiego końca długiego tunelu.Wydaje się, jakby dzielił ich cały ocean.Nie odzywa się, lecz kobieta wyczuwa jego smutek,rozczarowanie.Okłamałaś mnie, mówią te uczucia.Powiedziałaś, że będziesz przychodzićmnie odwiedzać, a skłamałaś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]