[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A po tygodniu dostała faks.Dom został sprzedany za cenę, jaką za niegozapłaciła.Odtąd już nie była właścicielką Blaxton House.Ostatnia nitka, jakałączyła ją z Irlandią i Finnem CNeillem, została przecięta.Była wolna.Została w aśramie do końca czerwca.Nadciągały monsuny.Ostatnimi dniamiswojego pobytu rozkoszowała się jak wspaniałym podarunkiem.Razem z innymigośćmi aśramy była na małej wycieczce i zwiedziła kilka pięknych miejsc.Płynęła małym stateczkiem po Gangesie.Kąpała się w rzece wiele razy, by sięoczyścić.Zrobiła kolejne zdjęcia rzeki i różowopomarańczowych budynkówaśramy.Przez ostatnie miesiące nosiła sari.Było jej w nim ładnie, pasowało do jejkruczoczarnych włosów.Wyglądała jak rodowita Hinduska.Jej nauczycielpozwolił jej malować czerwone kółko między brwiami.Czuła się tu jak u siebie.Ale była smutna, że odjeżdża.Ostatniego dnia spędziła wiele godzin z ulubionymnauczycielem, jakby chciała wszystkie jego mądrości zabrać ze sobą.- Wrócisz do nas, Hope - powiedział jej.Miała nadzieję, że tak właśnie będzie.To miejsce uleczyło ją z bólu i rozpaczy.Sześć miesięcy minęło w mgnieniu oka.Ostatniego ranka wstała długo przed świtem.Medytowała przed podróżą.Wiedziała, że zostawia w aśramie cząstkę duszy.Ale też zabierała ze sobą to, cotutaj dostała.Jej nauczyciel miał rację, rany się zablizniły, i to szybciej, niż sięspodziewała.Znowu była sobą.I czuła się silniejsza, mądrzejsza i lepsza.Nabrałapokory wobec życia.Pobyt w aśramie ją oczyścił.Aż dziwne, że wraca doNowego Jorku.Ale zanim we wrześniu przybędzie do Nowego Jorku, żeby zabraćsię do pracy, zamierzała jeszcze spędzić dwa miesiące w swoim domu na CapeCod.Opuściwszy aśramę, jechała śpiącymi ulicami Rishikesh.Chciała każdą chwilę przeżyć do głębi, do dna.Miała przy sobie aparatfotograficzny, ale go nie wyjęła.Patrzyła tylko, jak za oknem samochoduprzesuwają się kolejne obrazy.Prawie nie miała bagażu.Nosiła ciemnoczerwonesari, które kupiła, żeby je nosić wieczorem w domu.Nigdy nie miała piękniejszejrzeczy.Robert przysłał jej aparaty fotograficzne, które zostawiła w BlaxtonHouse.Pozostałe przedmioty, które do niej należały, zgodnie z jej instrukcjąwysłał do Nowego Jorku.W aśramie nie potrzebowała niczego.Byłanajszczęśliwsza, gdy nie obciążała się posiadaniem przedmiotów.Wsiadała do samolotu w New Delhi, czując w sobie lekkość prawdziwejswobody.Był to lot z przesiadką w Londynie.Tam na lotnisku kupiła kilkadrobiazgów.Nie jechała do Indii w pogoni za dobrami materialnymi, tylko po to,żeby odnalezć siebie.I to jej się udało.Kiedy wróciła do domu, znowu była cała izdrowa.Może bardziej, niż kiedykolwiek przedtem.Rozdział dwudziesty trzeciHope poleciała do Bostonu.Nie była jeszcze gotowa na powrót do NowegoJorku.Byłby to zbyt wielki wstrząs dla jej organizmu.Wszyscy tam bylibezbarwni, nie było widać sari, kolorowych strojów, pięknych hinduskich kobiet.Ani rosnących wszędzie różowych i pomarańczowych kwiatów.Ludzie nosilidżinsy i T-shirty, kobiety miały krótkie włosy.Hope w Bostonie miała ochotęwłożyć swoje sari i namalować między brwiami czerwone kółko.Tęskniła za NewDelhi.Na lotnisku wynajęła samochód.Pojechała na Cape Cod, pogrążona w spokojnych myślach, ale kiedy dotarła namiejsce, przypomniało jej się, jak ostatnio była tu z Finnem.Otworzyła okiennicei przepędziła wspomnienia.Pod wieczór poszła do sklepu, żeby kupić trochę prowiantu i kwiaty.Kwiatywstawiła do wazonów i umieściła je przed domem.Potem wybrała się na długispacer po plaży.Poczuła się szczęśliwa w swojej samotności.To Finn był dla niejnajwiększym zagrożeniem.Gdyby dostał od niej to, czego żądał, i tak by jąopuścił.Zostałaby sama na zawsze.Wolała przyjąć samotność jak dar od losu.Zabrała ze sobą aparat fotograficzny.Na plaży nie czuła się samotna.Byłaspokojna i pogodna.W następnych dniach spotykała się ze starymi znajomymi i poszła na piknik zokazji Czwartego Lipca.Nadal co rano medytowała i ćwiczyła jogę.W drugimtygodniu lipca zadzwonił Robert Bartlett.Hope była na Cape Cod już od czterechtygodni.Szok kulturowy, jaki przeżyła po powrocie z Indii, miała już za sobą.Lecz nadal chętnie nosiła sari, zwłaszcza wieczorem, kiedy była sama.Sariprzypominało jej o aśramie.Gdy je wkładała, od razu spływał na nią spokój ipogoda ducha.A rano ćwiczyła jogę na plaży.- Jak ci się żyje po powrocie? - spytał Robert.- Dziwnie - przyznała, i roześmieli się oboje.- Tak, znam to.Mnie też się żyje dziwnie.Gdy w sklepie nie słyszę dialektuirlandzkiego, wydaje mi się, że mówią do mnie w obcym języku.- Na ulicy wciąż wypatruję kobiet w sari i mnichów.Lubiła z nim rozmawiać.Teraz już jego głos nie przypominał jej złych chwil.Był po prostu jednym z jej przyjaciół, więc zaprosiła go w niedzielę na obiadrazem z dziewczętami.Zamierzali przypłynąć żaglówką z Martha's Vineyard.Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła jego córki, schodzące boso z pokładu na keję.Sandały trzymały w rękach.Robert prowadził je jak kwoka kurczęta, corozśmieszyło ją jeszcze bardziej.Przypominał im, że mają się wysmarowaćkremem z filtrem i włożyć sandały, żeby jakaś drzazga nie weszła im w podeszwystóp
[ Pobierz całość w formacie PDF ]