[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po trzeciej setce do Ofiarskiego przysiadł sięniewielki, rachityczny osobnik.Przypominał pożółkłe zdzbło trawy nieustannieprzyginane do ziemi huraganowym wiatrem.Przy czym ów wiatr był w tymporównaniu metaforą życia. ydzbło jestem przedstawił się nieznajomy.Od tej pory pili razem, prześcigającsię we wznoszeniu nonsensownych toastów.Nie trwało to długo.ydzbło okazał sięczłowiekiem niezwykle podatnym na wpływ alkoholu.Już po drugiej wspólnie wypitejkolejce zaśpiewał w rytm Czterech pór roku popularny szlagier Wlazł kotek na płotek, czymwprawił barmana w osłupienie.Po następnych dwóch setkach ydzbło znalazł się podstołem.Już stamtąd nie wyszedł. Pan chyba musi kochać Vivaldiego rzekł Ofiarski do barmana. A kto to? Gość, którego muzykę nieustannie pan puszcza. Muszę to sobie zapamiętać mruknął barman i zaraz zaproponował Możeogóreczka? Nie, dziękuję.Do Ofiarskiego przysiadła się młoda dziwka.Wyglądała jak kwiat, który uwiądłprzed rozkwitnięciem. Założę się, że twój fiut ściąga pioruny podczas burzy powiedziała głosemsłodkim jak landrynka. Na szczęście mamy słoneczną pogodę.Ale podczas burzy, rzeczywiście,piorunochron jest niezbędny.Pewnie go nie masz, co? Chodzmy do mnie.Poszukam w szufladzie. Ale ja jestem zakochany. Mam nadzieję, że nie we mnie.To jak, idziemy? Chodzmy.Jestem ciekaw twojej szuflady.Po drodze dziewczyna wciągnęła Jana do jakiejś bramy i próbowała go okraść,czemu biernie się poddał.Znalazła pistolet. Ja nie wiedziałam.Ja tak tylko.Uciekła.Pogoda się zepsuła; jął kropić deszcz.Ofiarskiemu wydawało się, że kropi w rytmCzterech pór roku.Jesieni.Obudził się nad ranem w tej samej bramie.Było mu zimno i miał kaca.Postanowił, że zaraz po odbiorze pieniędzy raz jeszcze odwiedzi Zuzannę.Wóz alboprzewóz zdecydował.Podły nastrój zawsze skłaniał go do podejmowania decyzjiostatecznych.Ulice zapełniały się spieszącymi do pracy ludzmi. Rodacy! warknął ze złością.W umówionej kawiarni czekał na Jana człowiek w przeciwsłonecznych okularach.Nadal padał deszcz. Zlecenie wykonane powiedział Ofiarski, przysiadając się do stolika. Nie mamy potwierdzenia odparł nieznajomy.Jadł kremówkę. Jak to? A gazety?! zirytował się Jan. Właśnie. Może popołudniówki. Poczekajmy zatem do popołudnia.Obym nie wyszedł na tym, jak Zabłocki na mydle pomyślał Ofiarski, trochęzaniepokojony takim obrotem spraw. Mam nadzieję, że nie sfuszerował pan roboty.Pan Zabłocki byłby niepocieszony. nieznajomy zawiesił głos. Zabłocki? Pański zleceniodawca wyjaśnił nieznajomy.Jan przysiągłby, że zleceniodawca nosił zupełnie inne nazwisko.Nie miało towiększego znaczenia w tym fachu nazwiska to rzecz umowna. Jak się skontaktujemy? Tutaj? spytał Jan. Nie.Nigdy nie powtarza się dwukrotnie tego samego rozwiązania, powinien pano tym wiedzieć.Proszę zadzwonić pod ten numer nieznajomy zapisał cyfry naserwetce. Kiedy ktoś się odezwie, proszę powiedzieć, że chce pan rozmawiać zMydłem. Pan nazywa się Mydło? Powiedzmy.Aha.to również jest rozwiązanie jednorazowe.Jutro nikogo pan jużnie zastanie pod tym numerem.Jutro to my pana poszukamy.Mydło wstał i odszedł pogwizdując pod nosem Cztery pory roku.Przed budynkiem, w którym mieszkała Zuzanna, kłębił się pstrokaty tłumekgapiów.Właśnie odjeżdżała karetka pogotowia.Odjeżdżała bez sygnału.Policyjna sukazostała na miejscu. Co się stało? spytał Jan najbliższego gapia. Jakaś wariatka.Powiesiła się.Podobno napisała coś o samotności i braku miłości.Zebym to ja miał takie problemy. Na którym piętrze mieszkała? Młoda, stara?! dopytywał się Ofiarski.Miał złeprzeczucie. Coś pan?! Oszalał?!!! zirytował się nieznajomy. Zapytaj pan gliniarzy! Z którego piętra?! Młoda?!! Mów, do kurwy nędzy!!! Podobno młoda.Niczego sobie.Tak mówią.Jan dostrzegł stojącą opodal sąsiadkę Zuzanny.Podszedł do niej.Połykała łzy. Panie Janku! krzyknęła. Przecież ona.była taka młoda.Pan ją kochał,prawda? To dlaczego napisała, że nikt jej nie kocha?! Dlaczego?!! Ja.nie wiem.To koszmar.zły sen.Ja śnię. Policja pana poszukuje.Chcą porozmawiać. Koszmar. szepnął Ofiarski.Szedł przed siebie, nie zważając na nic.Nawet mordercy miewają marzenia.Jegowłaśnie zostały zamordowane.Z otwartego okna szarego wieżowca dobywały się płaczliwe dzwięki skrzypiec.Ktośpróbował zagrać Cztery pory roku. Zima rzekł Jan.Noc spędził w hotelu.Po opłaceniu noclegu nie starczyło mu pieniędzy na wódkę.Myślał o Zuzannie.Chyba jednak go nie kochała.Nie potrafił zasnąć.Wreszcie wstał z łóżka i włączył radio, by zagłuszyć myśli.Wiedeńska Orkiestra Symfoniczna wykonywała właśnie Cztery pory roku Vivaldiego.Dopiero wtedy zrozumiał, że coś jest nie tak.Ta muzyka stale go prześladowała.I todokładnie od momentu zamordowania Katowskiego.Postanowił zainkasować pieniądze i wynieść się z miasta.Tak, jakby miasto było tuczemukolwiek winne.Odnalazł zmiętą serwetkę z numerem telefonu i zadzwonił.Sygnał.Nikt nie odbierał.Przypomniał sobie słowa Mydła: Jutro to my pana od-szukamy.Zbiegł na dół i kupił w sklepie całodobowym popołudniówkę.Przewertował wpośpiechu.Nic! Ani słowa o morderstwie, a przecież Katowski był powszechnie znany. To jednak koszmar mruknął.Przypadkowo jego wzrok zatrzymał się naplakietce z personaliami sprzedawczyni.Nazywała się Koszmarska. Ma pani jakąś ulubioną melodię? spytał Jan. Ulubioną melodię? spojrzała na Ofiarskiego ze zdumieniem. Nie wiem.Zaraz, zaraz& właściwie to tak.Lubię Cztery pory roku.Dlaczego pan pyta?Jan uśmiechnął się gorzko.To sen, pomyślał, zły sen.Wystarczy się obudzić.Po prostu obudzić.Bez zwłoki udał się na dworzec kolejowy.Nie miał pieniędzy na bilet. Trudno mruknął.Wsiadł do wagonu. Dokąd jedziemy? spytał pierwszego z brzegu pasażera. Pijany czy co? Ten pociąg jedzie do Szczecina. Trzezwy, niestety.A Szczecin może być.Wszedł do pustego przedziału.Pociąg ruszył z szarpnięciem wagonów.Ofiarskiegonurtowała uporczywie jakaś myśl, szczegół, który tkwił w pamięci jak cierń, lecz zostałprzeoczony.Czyjeś nazwisko.Nazwisko& pisarza? Rosyjski pisarz.Trifonow! I jegoNiecierpliwość! W tym utworze nazwiska bohaterów nabierały szczególnego znaczenia,warunkowały życiorysy, guasi-byt postaci.Podobną technikę pisarską stosowałprzecież Katowski. Nazwiska! krzyknął Ofiarski w nagłym olśnieniu. ydzbło, Mydło, Zabłocki. Oczywiście, mój niedoszły sekretarzu.Nazwiska odezwał się znajomy głos. Ty! krzyknął Jan.Stał przed nim Jerzy Katowski, w niezłej, na pierwszy rzut oka, formie.Czoło miałgładkie i nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek tkwiła w nim kula. Jednak sfuszerowałem mruknął niechętnie Ofiarski. Pocieszę cię trafiłeś bez pudła.Ze mnie jest zimny trup.Z ciebie zresztąrównież.Katowski uśmiechnął się. Nie rozumiem. Pamiętasz chyba eksplozję, która targnęła budynkiem? Twoje zmysły musiały tozarejestrować.To był zamach terrorystyczny.Jakiś muzułmański fanatyk wysadził wpowietrze księgarnię, nad którą mieszkałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]