[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pana Józefa toaż po sercu.Z dzisiejszych małokto starym szacunekpotrafi okazać.-No co z panem- uśmiecha się iwstaje - muszę sięchyba o ten adres postarać.Młody ćmileniwiepapierosa.Jestzadowolony.W końcuprzecież zagrało.Szło jak z kamienia, ale wyszło.Papierossię skończył.Przydusza go podeszwą, zapala następny.Cośjakoś przydługo.Już i ten się dopala.Cholera.Że dozorca poszedł, tojeszczenie wszystko.Wreszcie wraca.Jakby gopodmienili.Ani śladu uśmiechu, zgarbiony, wstydzi się czegoś?Aledobrzesię to niezapowiada.135.- Pewno szanowny pan niezastał pani profesorowej?Pan Józef macha smętnie ręką.Bardzo chciał się temuchłopakowi przysłużyć.- Żebyto.Mówi,że nie zna jej adresu.Na wieś- powiada - do swojej rodziny.Ale na jaką wieś?- Notojak teraz?-bąka bezradnie młody.Iminęmaprzy tymtaką, że panJózef do reszty posępnieje.- Boże, ja.Chciałbym z duszy, serca.Niech panwpadnie wprzyszłym tygodniu- dorzuca po chwili - może jakiś list albo znak życia.Wie przecież, żektoś może onią.- Pozwolę sobie, skoro szanowny pan taki łaskaw.-Jeszczeodchodząc, ogląda się.Widać bardzo mu natymadresie zależy.- Beznadziejne -relacjonuje później.-Czy pani profesorowa wie, czy nie wie, wychodzi na jedno.Itaknie chcepowiedzieć.A kto mógłby jeszcze opróczniej?Wsąsiednich sklepachosoba w oko niewpadła.W ogóle niewiedzą,o kogo chodzi.Ani przyjaciółki, ani podrywacza.Jakby coś,dozorcamusiałby wiedzieć.W te sprawy zawsze najlepiejwprowadzeni.Można powiedzieć: z urzędu.W przyszłymtygodniuspróbuje się jeszcze raz.Więcej dla czystości sumienia.On osobiście nie wierzy, aby comogło wyjść.Zieliński kiwa afirmującogłową.On też nie wierzy.Alewyraża się dopiero po wyjściu wywiadowcy.Większośćkontekstów nieprzeszłoby przez cenzurę.- No, ja już z niejwyciągnę.-Taak- przeciąga sceptycznie Barcik.- Ewidentne.Mywszystko ze wszystkich wyciągamy.- Wciąż jestwpodłym nastroju.Sprawa wleczesię szaro i bez sukcesów.Nielubi takich.-Ja jużz niej wyciągnę- powtarza Zieliński.- To jestbisowanie - konstatuje Pirek.-Agdzie byłyoklaski?Coś się nie słyszało.-Jak jednego oklaskali, kompresy musiał sobie przy-136kładać - mówi Zieliński.- Ceterum censeo: żałobną trzebawezwać.-Jak trzeba, to cosobie żałować?- Barcik dorysowujena bloku nóżki, przez coniewidziany kwiatprzekształcasię wniewidzialne zwierzę.-Ja tylko dla porządku koncepcji: istnieje problem Steinerowejjako Steinerowej?- Dla mnienie- zaprzecza Zieliński.-Dla mnietymczasem nie -uzupełnia.-Steinerowa to problemRoleńskiego.- Czyli na mojewyszło - triumfuje Pirek.-Pamiętacie,jak mówiłem.- Och, któż by był w stanie - obcina go Barcik - typrzecież bez przerwy gaworzysz.-O czym mówiłeś?-zainteresował sięZieliński.Cośsobie akurat rozważał.- O alibi.Jedyny numer pierwszy z porządnym alibi, toz niego nie chcemy zejść zażadne tysiące.Zieliński ziewa, co jestraczej demonstracją niż naturalnym odruchem.- Za porządne.On oświadkach nic.Jegoświadkowieświadczą o nim.Owszem, słowa się nie dapowiedzieć pozytywnie.Tylko czy tenciągjestaby rzeczywiście jednolity?Któreto już z kolei wcielenie Steinerowej?Jakby miaładoczynienia z natrętnym petentem.Czy oni przypadkiem nie zdają sobie sprawy, że te ustawicznewezwaniastają się już zbyt kłopotliwe?Niechciałaby posuwać się dojakichś skarg czy zażaleń, nie jest pieniaczką,ale ostatecznie wszystko musi mieć swoje granice.Złożyła przecież oświadczenie, że nie będziezeznawaćotym,co dotyczy jej byłego męża i to chyba powinno zamykać sprawę.Zieliński nie stawia sprawy naostrzu noża, woli unikaćzbytecznych zadrażnień, wszystkotorazem i tak nie cieszy.137.- Zaszła konieczność sprawdzenia pewnych okoliczności.Nachodzenie pani wjej mieszkaniu wydawało się namgorszym złem z dwóch, Jakie były do dyspozycji.I tym razemnie będziepodstawy doodmowy zeznań.Zastrzegła się,że sama to oceni.Na pierwszy ogieńidziesprawa gosposi.Steinerowazmiejsca przybieranieprzyjemny ton.Prosi o podanieprzepisu zakazującego rozwiązywania umów o pracęz pracownicą domową.Na jakiej podstawie milicja ingerujew tę sprawę?- Kwestiameldunkowa- wyjaśnia szorstko Zieliński.-Mieszkała przez dłuższy czasbez zameldowania.- Te sprawyzałatwiał mójmąż.Możerzeczywiście zaniedbał.Ale przy ciężarzegatunkowym obowiązków, jakiena nim ciążyły.- Gdy gosposia odchodziła, pani mąż jużnie żył.Panibyła główną lokatorką.- Nie znam się na tych sprawach.Ale jak mogłamjąwymeldować, skoronie byłazameldowana?Zieliński rezygnuje z dalszego roztrząsania.Pyta o adres.Steinerowa adresu niezna.- Nie był mi potrzebny.Wszystkozałatwiłyśmy, miałazresztą do mnie napisać.Wróciła na wieś do swojej rodziny.Nie potrafię powiedzieć, w jakim województwie.Na imię miałaHanna.Nazwisko, zdaje się, Dzierżgoń.-Nawet brzmienia nazwiska nie jest zupełnie pewna.Niewidziała jej dowodu osobistego.Wszystkie domowe formalności to już tylko mąż.Krótko mówiąc: kamień w wodę- myśliZieliński.I coztego wynika?-Może jednak ktoś znajej adres?-Chybaże naszdozorca.Nie, prawda, on nie.Przychodził pytać, ktoś goo to prosił.Czy ten ktoś byłzmilicji?Nie?Wprost zdumiewające.Milicja toprzecież138tyle najrozmaitszych komórek, a tu od razu wiadomo, żena pewno żadna z nich nie.Zieliński gładzi długopis.Tylko beznerw.Decydujeforma.Nie ma podstaw do zareagowania.- Czy powody odprawienia gosposi zdnia nadzień stanowiąwpanipojęciu w jakimśsensietajemnicę?-Ach,nie.Oczywiście,że nie.Sprawa jest zupełnieprosta.Jej obecność przypomina mi tę.tę katastrofę.Niebyłam już w stanie tegodłużejznieść.Zgrabnie- konstatuje w duchu Zieliński - przyszedłtaki moment, a że akurat zbiegł się z przesłuchaniem.-Jak byłoz roztrzaskaniem kryształowejpopielniczki?- Złożyłamprzecież oświadczenie o skorzystaniu z prawaodmowyzeznań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]