[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwałtownym gestem zażądał, bym oddał mu kartki.Przekazałem je, a on ponownie przejrzał je uważnie.Nagle wydał okrzyk.Wstałem od stołu, podszedłem do okna i zacząłem patrzeć na zewnątrz.Na ten dźwięk odwróciłem się gwałtownie.Poirot dosłownie trząsł się z podniecenia.Oczy mu pozieleniały jak u kota.Wskazywał coś drżącym palcem.— Widzisz, Hastings? Spójrz tutaj, szybko, chodź i spójrz na to.Podbiegłem do jego krzesła.Przed Poirotem leżała jedna ze środkowych stron listu.Nie dostrzegłem w niej nic niezwykłego.— Nie widzisz? Wszystkie pozostałe zostały ucięte równo, to pojedyncze kartki.Lecz ta, popatrz, z jednej strony jest poszarpana, więc została oddarta.Widzisz teraz, o co mi chodzi? To była podwójna kartka i brakuje jej drugiej strony.Gapiłem się niewątpliwie jak idiota.— Ale jak to możliwe? Przecież list jest zrozumiały.— Tak, tak, jest zrozumiały.Na tym polegała mądrość całego pomysłu.Przeczytaj, a sam się przekonasz.— Rozumiesz teraz? — spytał Poirot.— Kartka kończy się w miejscu, w którym Carlotta wspomina o kapitanie Marshu.Współczuje mu, a potem pisze: „Mówi, że wysoko ocenia mój występ”.Od tego zdania zaczyna się nowa strona.Lecz między nimi, mon ami, brakuje jednej kartki.Osoba ze strony następnej niekoniecznie musi oznaczać tę z poprzedniej.Ktoś zupełnie inny zaproponował maskaradę.Zauważ, że nigdzie później nie został już wspomniany.Ah, c’est epatant! W jakiś sposób nasz morderca zdobył ten list, list, który go zdradzał.Niewątpliwie najpierw chciał go zniszczyć, a potem, po przeczytaniu, znalazł inne rozwiązanie.Usunął jedną stronę, a cały list stał się jednoznacznym oskarżeniem innego człowieka, i to takiego, który miał motyw, by zabić lorda Edgware’a.To dopiero szczęście! Podarunek losu, jak ty to mówisz.Oderwał stronę i wysłał list.Spojrzałem na Poirota z podziwem.Nie byłem do końca przekonany, że jego teoria jest słuszna.Wydawało mi się całkiem możliwe, że Carlotta pisała na pojedynczej kartce papieru, którą wcześniej sama oddarła.Lecz Poirot był ogarnięty taką radością, że po prostu nie miałem serca podsuwać mu równie prozaicznej możliwości.Zresztą mógł mieć rację.Jednakże zaryzykowałem i wskazałem kilka komplikacji stojących na drodze jego teorii.— W jaki sposób ten człowiek, kimkolwiek jest, zdobył list? Panna Adams wyjęła go z torebki i sama przekazała pokojówce.Tak powiedziała nam służąca.— Dlatego też musimy przyjąć jedną z dwóch możliwości.Albo pokojówka kłamała, albo tamtego wieczoru Carlotta Adams spotkała się z mordercą.Skinąłem głową.— Wydaje mi się, że druga możliwość jest bardziej prawdopodobna.Nadal nie wiemy, gdzie panna Adams była między godziną, w której opuściła swoje mieszkanie, a dziewiątą, kiedy to zostawiła walizkę na dworcu Euston.Przypuszczam, że spotkała się wówczas z mordercą w umówionym miejscu, prawdopodobnie zjedli coś razem.Przekazał jej ostatnie instrukcje.Co dokładnie stało się z listem, nie wiemy.Możemy jedynie zgadywać.Może trzymała go w ręku, zamierzając wysłać, i położyła na stoliku w restauracji.On mógł zauważyć adres i przewidzieć niebezpieczeństwo, zręcznie pochwycić list, przeprosić i wyjść do toalety, otworzyć go, przeczytać, oderwać stronę i albo odłożyć na stolik, albo podać jej, gdy się żegnali, mówiąc, że nie zauważyła, jak go upuściła.Jak to się stało, nie jest ważne.Dwie rzeczy wydają się wystarczająco oczywiste.Po pierwsze, Carlotta Adams spotkała się tamtego wieczoru z mordercą, albo przed śmiercią lorda Edgware’a, albo później — po wyjściu z Corner House miała czas na krótką rozmowę.Przypuszczam, choć mogę się tu mylić, że to morderca dał jej złote puzderko, być może jako sentymentalną pamiątkę ich pierwszego spotkania.W takim wypadku mordercą jest D.— Nie rozumiem, jakie znaczenie ma złote puzderko.— Carlotta Adams nie była uzależniona od weronalu, Hastings.Tak twierdzi Lucie Adams i ja uważam, że ma rację.Carlotta była rozsądną, zdrową dziewczyną, bez skłonności do nałogów.Ani jej przyjaciele, ani pokojówka nie rozpoznali pudełka.Dlaczego więc znaleziono je wśród jej rzeczy po śmierci? Aby stworzyć wrażenie, że naprawdę brała weronal, i to od dłuższego czasu, co najmniej od sześciu miesięcy.Załóżmy, że spotkała mordercę choćby w kilka minut po zbrodni.Wypili coś razem, by uczcić sukces przedsięwzięcia.A on wsypał do drinka dziewczyny dość weronalu, by mieć pewność, że następnego ranka się nie obudzi.— To okropne — powiedziałem z drżeniem.— Tak, to nie było miłe — zgodził się sucho Poirot.— Zamierzasz powiedzieć o tym Jappowi? — spytałem po chwili.— Nie teraz.Co właściwie mam do powiedzenia? Nasz wspaniały Japp odparłby: „Kolejny wymysł.Dziewczyna użyła oddartej kartki”.C’est tout.Spuściłem wzrok w poczuciu winy.— Co mam na to powiedzieć? Nic.To mogło się wydarzyć.Wiem jedynie, że tak się nie stało, ponieważ tak nie mogło się stać.— Poirot umilkł.Przez chwilę na jego twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia.— Pomyśl tylko, Hastings, gdyby tylko ten mężczyzna był metodyczny, odciąłby stronę zamiast wydzierać.I niczego byśmy nie zauważyli.Absolutnie niczego!— Możemy więc przypuszczać, że z natury jest niedbały — zauważyłem z uśmiechem.— Nie, nie.Prawdopodobnie się śpieszył.Popatrz, jak niestarannie oddarto stronę.Och, na pewno czas go naglił.— Po chwili milczenia dodał: — Mam nadzieję wszakże, że jedną rzecz dostrzegłeś.Ten człowiek, ten D., musi mieć świetne alibi na tamten wieczór.— Nie rozumiem, jak mógłby mieć jakiekolwiek alibi, jeśli spędził wieczór najpierw na Regent Gate, dokonując zbrodni, a potem z Carlottą Adams.— Właśnie — rzekł Poirot.— O to mi chodzi.Ogromnie potrzebował alibi, więc niewątpliwie je sobie zapewnił.Kolejna sprawa: czy jego nazwisko naprawdę zaczyna się na D.? A może D.oznacza przezwisko, pod jakim ona go znała?Po chwili powiedział łagodnie:— Mężczyzna, którego inicjał lub przezwisko zaczyna się na D.Musimy go znaleźć, Hastings.Tak, musimy go znaleźć.XXIVWieści z ParyżaNastępnego dnia złożono nam nieoczekiwaną wizytę.Zaanonsowano Geraldine Marsh.Poirot powitał ją i usadził na krześle.Było mi jej żal.Olbrzymie czarne oczy wydawały się jeszcze większe i ciemniejsze niż zwykle, podkrążone, jakby nie spała.Jej twarz nosiła ślady wyczerpania i znużenia wyjątkowego jak na kogoś tak młodego — niemal dziecko.— Przyszłam do pana, panie Poirot, ponieważ nie wiem, jak sobie dalej radzić.Jestem potwornie zmartwiona i zdenerwowana.— Tak, mademoiselle?Zachowywał się z powagą i współczuciem.— Ronald przekazał mi, co mu pan powiedział tamtego dnia, to znaczy tamtego okropnego dnia, kiedy został aresztowany.— Wzdrygnęła się.— Podobno niespodziewanie podszedł pan do niego, właśnie gdy pojął, że prawdopodobnie żaden z was mu nie wierzy, i powiedział: „Ja panu wierzę”.Czy to prawda, panie Poirot?— To prawda, mademoiselle, tak powiedziałem.— Wiem, ale nie pytam, czy tak pan powiedział, lecz czy pańskie słowa były szczere.To znaczy, czy uwierzył pan w jego historię?Wyglądała na okropnie zdenerwowaną.Pochyliła się, zaciskając dłonie.— Moje słowa były szczere, mademoiselle — odparł cicho Poirot.— Nie wierzę, że pani kuzyn zabił lorda Edgware’a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]