[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tak jest.— W salonie pozostała więc pani, Jacqueline de Bellefort, pan Doyle oraz pan Fanthorp.Co wtedy robiliście?— Pan Fanthorp czytał książkę.Ja haftowałam.Panna de Bellefort… ona…— Dość dużo piła — pospieszył z wyjaśnieniem Fanthorp.— To prawda — potwierdziła Kornelia.— Wiele rozmawiała, głównie ze mną.Wypytywała o moje rodzinne sprawy.Mówiła bez przerwy, niby do mnie, ale ja miałam wrażenie, że to się jednak odnosiło do pana Doyle’a.Widać było, że go tym doprowadza do wściekłości, ale się nie odzywał.Uznał pewnie, że jeśli będzie milczał, to wtedy ona sama się uspokoi.Tak mi się zdaje…— Ale tak się nie stało? Kornelia pokręciła przecząco głową.— Parę razy chciałam już sobie pójść, ale ona mnie nie puszczała i czułam się coraz bardziej zakłopotana.Wtedy to pan Fanthorp podniósł się i wyszedł…— Zrobiło się trochę nieswojo — wyjaśnił Fanthorp.— Postanowiłem więc wynieść się dyskretnie.Panna de Bellefort najwyraźniej chciała wywołać awanturę.— Zaraz potem wyjęła pistolet — mówiła Kornelia — a pan Doyle skoczył, bo chciał ją obezwładnić, ale pistolet wystrzelił i kula zraniła go w nogę.Potem ona zaczęła szlochać i krzyczeć, a ja się okropnie przelękłam i pobiegłam do pana Fanthorpa, który ze mną wrócił, a wtedy pan Doyle poprosił, żeby nie robić zamieszania.Jeden ze służących usłyszał strzał i przybiegł, ale pan Fanthorp powiedział mu, że nic się takiego nie stało, a potem zaprowadziliśmy Jacqueline do kajuty i pan Fanthorp z nią tam został, a ja tymczasem poszłam po pannę Bowers… — tu Kornelia zamilkła, bo jej zabrakło tchu.— O której to było godzinie? — spytał Race.— O Boże, nie wiem — oświadezyła, ale Fanthorp natychmiast pośpieszył z odpowiedzią.— Musiało to być chyba dwadzieścia minut po dwunastej.Wiem, że było wpół do pierwszej, kiedy wreszcie znalazłem się w swojej kajucie.— Chciałbym się teraz upewnić co do paru punktów — rzekł Poirot.— Czy ktoś z was czworga opuszczał salon od momentu, kiedy wyszła pani Doyle?— Nie.— Czy jesteście zupełnie pewni, że panna de Bellefort nie wychodziła w ogóle z salonu?— Najzupełniej — odpowiedział natychmiast Fanthorp.— Doyle, panna de Bellefort, panna Robson ani ja nic wychodziliśmy z salonu.— Doskonale.Zatem możemy ustalić fakt, że panna de Bellefort nie mogła zabić pani Doyle przed godziną dajmy na to, dwadzieścia po dwunastej.Panno Robson, czy Jacqueline została sama wtedy, kiedy pani poszła sprowadzić pielęgniarkę?— Nie.Był z nią pan Fanthorp.— W porządku — odrzekł Poirot.— Jak dotąd, panna de Bellefort ma doskonałe alibi.Następną osobą do przesłuchania jest panna Bowers, ale nim po nią poślę, chciałbym znać pani zdanie co do paru kwestii.Z pani słów wynika, że Simon Doyle bardzo zabiegał o to, by nic zostawiać Jacqueline de Bellefort samej.Czy sądzi pani, że obawiał się, iż knuje ona jakiś następny niecny czyn?— Takie jest moje przekonanie — wtrącił Fanthorp.— Czyżby obawiał się, że mogłaby rzucić się na panią Doyle? — Nie — odrzekł Fanthorp kręcąc głową.— Nie sądzę, aby tak myślał.Moim zdaniem, Doyle bał się, że panna de Bellefort może zrobić coś z tego… sobie.— Samobójstwo?— Tak.Płakała gorzko i rozpaczała nad tym, co zrobiła.Czuła wielki żal do siebie samej.Ciągle powtarzała, że nic chce już, dłużej żyć.— Myślę, że Doyle był nią bardzo przejęty — rzekła Kornelia.— Odezwał się tak jakoś serdecznie.Powiedział, że to jego wina, bo się obszedł podle z Jacqueline.Naprawdę, zachowywał się bardzo wzruszająco.Poirot kiwał głową w zamyśleniu.— A co z pistoletem? — spytał.— Co się z nim stało?— Wypadł jej z ręki — powiedziała Kornelia.— A potem?Fanthorp opowiedział więc, jak poszedł szukać pistoletu i w żaden sposób nie mógł znaleźć.— Aha — rzekł Poirot.— Dochodzimy więc już do sedna sprawy.A teraz, błagam was, bądźmy dokładni! Proszę mi szczegółowo opisać, jak to było.— Wypadł jej z ręki, a potem ona kopnęła go nogą.— Jakby nabrała do pistoletu odrazy.Wyobrażam sobie, co czuła.— Powiada pani.że wpadł pod kanapę? A teraz niech się pani zastanowi: czy Jacqueline de Belletort nie zabrała go przed opuszczeniem salonu?Obydwoje, Kornelia i Fanthorp, zgodnie temu zaprzeczyli.— Précisément!* Staram się być bardzo dokładny.A teraz wracajmy do rzeczy.W chwili kiedy panna de Bellefort wychodzi z salonu, pistolet jest pod kanapą, a ponieważ ani przez chwilę nie jest sama, bo przebywa z nią pan Fanthorp, panna Robson albo panna Bowers, nie ma więc sposobności, aby odzyskać pistolet po wyjściu z salonu.Która to była godzina, panie Fanthorp, kiedy pan wyruszył po pistolet?— Musiało być tuż po wpół do pierwszej.— Ile czasu mogło upłynąć od momentu, kiedy wynieśliście panowie Simona Doyle’a z salonu, a chwilą, kiedy poszedł pan szukać pistoletu?— Około pięciu minut, może trochę dłużej.— Zatem w ciągu pięciu minut ktoś usunął pistolet z miejsca, gdzie leżał ukryty pod kanapą? Ale to nie mogła być panna de Bellefort.Więc kto? Jest całkiem prawdopodobne, że był to morderca pani Doyle.Możemy także przyjąć, że ten ktoś podsłuchał albo widział coś z wydarzeń, które się na krótko przedtem rozegrały.— Skąd to przyszło panu do głowy? — zdumiał się Fanthorp.— Albowiem — wyjaśnił Herkules Poirot — powiedział pan, że pistolet wpadł głęboko pod kanapę.Jest więc prawie niemożliwe, by go odkryto przypadkiem.Wydostał go stamtąd ktoś, kto dobrze wiedział, że tam leży, gdyż zapewne był świadkiem całej tej sceny.Fanthorp pokręcił głową.— Wyszedłem na pokład tuż zanim padł strzał, ale nie widziałem nikogo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]