[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arachne i Orion wcale nie zwracali naniego uwagi. Wiadomość od króla? warknął Glyrenden, podnosząc się z krzesła. Opuściłem goparę dni temu i mówił wtedy, \e nie będzie mnie potrzebował przez następne dwa tygodnie. To niespodziewana i pilna sprawa odparł sztywno Royel.Dobrze to ukrył, ale Aubreypodejrzewał, \e zesztywniał pod wpływem szoku.Nadzwyczajnym wysiłkiem woli chłopaknie odrywał oczu od Glyrendena i nawet nie zerknął w kierunku Lilith. Mam tu pergamin zjego pieczęcią. Daj mi go rzekł Glyrenden i wyrwał zwój z wyciągniętej dłoni Royela.To, co przeczytał, wyraznie zadowoliło go a nawet sprawiło mu przyjemność bozaśmiał się krótko i zło\ył pergamin na pół. Wrócę do ciebie za dziesięć minut rzekł. Muszę wziąć kilka magicznychprzedmiotów.Czarodziej opuścił kuchnię.Spojrzenie Royela natychmiast pobiegło ku twarzy Lilith. Zastanawiałem się.chciałem sprawdzić.chciałem wiedzieć, czy dobrze się czujesz wyjąkał młodzieniec, chocia\ w rozmowie z magiem zachował zimną krew. Cieszyłem się.mając szansę przybyć tutaj.znów cię zobaczyć, chocia\ przez chwilę. Mam się dobrze odparła Lilith.Ich spojrzenia spotkały się na moment; potem odwróciławzrok. Kawy? Zjesz coś? pytał rzeczowo Aubrey. Musiałeś jechać całą noc. Zeszłego wieczoru przerwałem podró\ w pobliskiej wiosce wyjaśnił Royel. Niechciałem zjawiać się tu w środku nocy. Skoro ju\ tu jesteś, mo\esz coś zjeść stwierdził Aubrey, popychając go w kierunkustołu.Jednak Royel, podobnie jak pozostali domownicy, nie miał apetytu.Wybrał krzesłostojące obok Lilith i powiedział do niej cichym, napiętym głosem: Wyglądasz na smutną, nieszczęśliwą.Jak mogę ci pomóc? Kim jest ta dziewczyna? Lilithzerknęła na Ewę. Bratanicą mojego mę\a. Bratanicą! Royelu. rzekł ostrzegawczo Aubrey.Royel spojrzał na niego z niedowierzaniem. To nie jest jego bratanica! zawołał. Jest lepiej dla wszystkich zainteresowanych, jeśli tak ją nazywamy stwierdził Aubrey. Jedz i szykuj się na długą drogę powrotną w towarzystwie maga.Zamiast tego, Royel przysunął się jeszcze bli\ej do \ony czarodzieja i wziął ją za rękę.Spoglądała na niego uwa\nie, z twarzą pozbawioną wyrazu. Jeśli wrócę po ciebie rzekł młodzieniec odjedziesz ze mną? Mógłbym zabrać cię wbezpieczne miejsce, mógłbym uwolnić cię. Nie przerwała mu. Ale ja cię kocham!Szybko uwolniła rękę i chwyciła kubek z mlekiem.W drzwiach wiodących z kuchnido przedsionka pojawił się Glyrenden. Ach, widzę, \e moja czarująca mał\onka nakarmiła cię rzekł wesoło czarodziej.Trudnobyło powiedzieć, co zauwa\ył, podsłuchał czy podejrzewał. Chodzmy, młody Stephanisie.Król wysłał tę wiadomość w pośpiechu.Nie mamy czasu do stracenia.Royel niechętnie wstał z krzesła i zło\ył formalny ukłon wszystkim obecnym. Jeśli los pozwoli, wkrótce zobaczymy się znowu rzekł.Czarodziej pochylił się i pocałował Lilith w usta.Kiedy się wyprostował, przezmoment trzymał jej brodę w swojej dłoni. Kolejny raz przypomniałem sobie, jaka jesteś piękna mruknął. Nie zapomnij, \eniebawem wracam.Potem mocno uściskał Ewę, podnosząc ją z krzesła, \eby przycisnąć do piersi jejdrobne, dr\ące ciało. Najdro\sza wymamrotał w jej ciemne włosy. Przysięgam, \e następnym razempojedziesz ze mną.Skończywszy po\egnania, czarodziej ze śmiechem odwrócił się do młodego lorda,który czekał na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Mo\emy jechać? spytał mag i wyprowadził chłopca z kuchni.Royel zaryzykowałostatnie, zrozpaczone spojrzenie w kierunku Lilith.Po chwili stukot kopyt ucichł w oddali. Oto jedzie bardzo niemądry młodzieniec rzucił gniewnie Aubrey. I bardzo okrutny starzec odparła Lilith.13Cztery dni pózniej Glyrenden wrócił.Jechał na swym narowistym czarnym ogierze,wiodąc zapasowego konia, który był bardzo podobny do tego, na jakim jezdził Royel.Zanimi, biegnąc, jakby bolały go nogi, a mięśnie nie nawykły do takiego wysiłku, truchtałkundelek, jeszcze prawie szczenię.Gdy ta mała kawalkada dotarła do drzwi domuczarodzieja, pies z głośnym westchnieniem legł na brzuchu, zamknął oczy i natychmiastzasnął.Lilith i Aubrey, wracający właśnie z popołudniowej przechadzki, odwrócili się, by wmilczeniu obserwować nowo przybyłych.Ewa, siedząca wśród kwiatów w ogrodzie,niepewnie podniosła się z ziemi na widok czarodzieja.Konie nerwowo szarpały się w rękachGlyrendena, robiąc tyle zamieszania, \e w końcu Aubrey podszedł do nich i wziął obazwierzęta za wodze.Przywiązał je do słupka i zdjął sakwy Glyrendena z grzbietu ogiera.Potem odwrócił się i spojrzał na śpiącego na progu psa. Czy to nie dziwne? rzekł Glyrenden, chocia\ nikt go nie pytał. Jeszcze nieprzejechaliśmy połowy drogi do pałacu, kiedy nagle, tu\ przed nami, wyskoczył spodkamienia grzechotnik i ten narowisty wierzchowiec stanął dęba, zrzucając swego pana.MłodyStephanis zginął na miejscu, chocia\ robiłem, co mogłem, \eby go uratować.Kiedyzaniosłem tę smutną wieść królowi, wyraził ogromny \al i podziękował mi za moje wysiłkiratowania go.W nagrodę podarował mi rumaka chłopca, a tak\e jego ulubionego psa.Lubiępsa, ale koń jest zbyt dziki.Jeśli nie zdołam go obłaskawić, trzeba będzie się go pozbyć.Teraz z domu wyszli Orion i Arachne, zwabieni nerwowym parskaniem koni, a mo\ewyczuwając panujące wokół napięcie.Orion podszedł do wierzchowców i natychmiast obauspokoiły się; Arachne przystanęła przed psem i spojrzała na niego, groznie marszcząc brwi.Włosy na ka\dym meblu i nie wiadomo, czy nie będzie sikał po domu? pomyślała, sądzącz wyrazu jej twarzy.Najwyrazniej przerwała sporządzanie wieczerzy, gdy\ w ręku trzymaładrugi kuchenny nó\, który bezwiednie wycierała rąbkiem brudnego fartucha.Ewa skuliła sięw mały, dr\ący kłębek na ganku.Lilith, nieporuszona jak zawsze, spokojnie obserwowałaAubreya.Ten stał z pochyloną głową, czując przera\enie \rące go jak kwas.Nie umiałbypowiedzieć, dlaczego to było najgorsze ze wszystkiego, lecz było.Tak straszne, \e nie mógłdłu\ej z rym \yć.Nagle wydarzenia zadecydowały za niego w sprawie, w której dotychczasnie potrafił podjąć decyzji. Przemień go z powrotem powiedział do Glyrendena, nawet nie podnosząc głowy.Glyrenden właśnie przetrząsał juki w poszukiwaniu czegoś przywiezionego z dworu,więc kiedy obejrzał się na Aubreya, przez chwilę jego spojrzenie było puste i nieobecne. Słucham? rzekł.Aubrey podniósł wzrok.Spojrzał spokojnie na Glyrendena i powiedział trochęgłośniej: Przemień go z powrotem.Czarodziej upuścił juki i wyprostował się, mierząc Aubreya nieprzyjaznymspojrzeniem. Nie wiem, o czym mówisz.Aubrey wskazał ręką. Ten pies.Kiedyś był człowiekiem.W dodatku królewskim posłańcem.Przywróć mu jegopostać.Przez chwilę Aubrey sądził, \e czarodziej ponownie zaprzeczy, ale nagle starzecroześmiał się.Ten dzwięk zabrzmiał ra\ącym dysonansem wśród wesołych barw jesiennegopopołudnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]