[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porucznik nie krzyczał.Nie odmówił modlitwy aninie przeżegnał się.Ale zamknął oczy.W myślach ujrzał twarze matki i ojca.Robili coś,czego nigdy u nich nie widział.Namiętnie się całowali.Wokół nich rozlegał się jakiś łomot,wielkie, przetaczające się werble tysiąca bębnów.Porucznik otwarł oczy i znalazł się wkrajobrazie jak ze snu, w dolinie pełnej gigantycznych brązowych i czarnych głazówturlających się w jednym tylko kierunku.Pędził razem ze stadem.Straszliwy grzmot dziesiątków tysięcy rozszczepionych racic niósł ze sobą dziwnąciszę potopu i przez parę chwil Dunbar beztrosko dał się unosić szalonemu milczeniudzikiego pędu.Przywarłszy całym ciałem do Cisca, rzucił okiem na kolosalny, ruchomy dywan,którego był teraz cząstką, i wyobraził sobie, że gdyby zechciał, mógłby zsunąć się zkońskiego grzbietu i dojść aż do bezpiecznego, wolnego miejsca, przeskakując z garbu nagarb, jak chłopiec przekraczający strumień po kamieniach.Strzelba wyślizgnęła mu się i nieomal wypadła ze spoconej ręki, a gdy to się działo,bawół pędzący z lewej strony, nie dalej niż stopę lub dwie, gwałtownie skręcił.Podrzutemkosmatego łba usiłował przeszyć Cisca.Lecz bułanek był na to zbyt zwinny.Uskoczył i rógjedynie drasnął go w szyję.Ten ruch nieomal zrzucił porucznika Dunbara.Właściwiepowinno się to skończyć śmiertelnym upadkiem.Ale bizony były tak ciasno wokół niegostłoczone, że zamiast tego odbił się od grzbietu pędzącego po drugiej stronie bawołu i jakośzdołał się wyprostować.W panice porucznik złożył się i strzelił do bizona, który próbował ubóść Cisca.To byłkiepski strzał, ale kula strzaskała jedną z przednich nóg zwierzęcia.Kolana się pod nimugięły, a gdy bawół koziołkował, Dunbar usłyszał trzask łamanego karku.Nagle wokół niego zrobiło się luzno.Bizony rozpierzchły się na huk jego strzelby.Mocno ściągnął Ciskowi wodze i tym razem bułanek usłuchał.Za chwilę już stali w miejscu.Aoskot stada oddalał się.Przyglądając się, jak stado przed nim coraz bardziej się oddala, zobaczył, że dopadligo towarzysze polowania.Widok obnażonych mężczyzn na wierzchowcach, pędzącychrazem z tymi zwierzętami jak korki miotane pełno morską falą, na kilka minut odebrał mumowę.Widział, jak naciągają się ich łuki i jak podnoszą się obłoczki kurzu, gdy bizony,jeden za drugim, padają na ziemię.Ale nie upłynęło wiele minut, gdy zawrócił.Chciał zobaczyć na własne oczy swojąofiarę.Chciał potwierdzenia tego, co wydawało się zbyt fantastyczne, by miało byćprawdziwe.Wszystko trwało krócej niż poranne golenie.7Od samego początku był to wielki zwierz, lecz po śmierci, leżąc nieruchomo isamotnie w niskiej trawie, wydawał się jeszcze większy.Porucznik Dunbar, jakby zwiedzał wystawę, okrążył powoli ciało.Zatrzymał się przymonstrualnym łbie bizona, wziął do ręki jeden róg i pociągnął.Aeb był bardzo ciężki.Przejechał dłonią po ciele: przez wełnistą strzechę na garbie, w dół ostro wciętych boków ipo delikatnie owłosionym zadzie.Zcisnął w palcach pędzlowaty ogon.Wydawał sięśmiesznie mały.Wracając po swoich śladach, porucznik przykucnął przy łbie bizona i ścisnąłzwisającą z dolnej szczęki czarną brodę.Przypominała mu szpicbródkę generała izastanawiał się, czy ta sztuka była także wysoko postawionym członkiem stada.Wstał i cofnął się dwa kroki, wciąż poruszony widokiem martwego bizona.Byłofascynującą tajemnicą, jak mogło istnieć choćby jedno z tych pysznych stworzeń.A były ichprzecież tysiące.A może miliony, pomyślał.Nie odczuwał dumy z pozbawienia bawołu życia, ale nie miał także żadnychwyrzutów sumienia.Poza mocnym poczuciem szacunku nie doznawał żadnych wzruszeń.Fizycznie jednak coś odczuwał.Czuł, że skręca mu się żołądek.Słyszał, jak burczy.Zlinkanapłynęła mu do ust.Przez wiele dni żywił się skąpo i teraz, gapiąc się na wielką kupęmięsa, głód dotkliwie dawał mu się we znaki.Nie minęło nawet dziesięć minut od wściekłej szarży, gdy było już po polowaniu.Stado zniknęło, pozostawiając za sobą zabite sztuki.Aowcy szwendali się wokół swoichofiar, czekając, aż na równinę wysypią się kobiety, dzieci i starcy obarczeni rzeznickimsprzętem.W ich głosach dzwięczało podniecenie i Dunbara uderzyła myśl, że oto zaczynasię rodzaj świętowania.Nagle przygalopował Wiatr W Jego Włosach z dwoma kamratami.Rozpromieniony zpowodu sukcesu, uśmiechając się szeroko, zeskoczył z robiącego bokami kuca.Porucznikzauważył brzydkie rozcięcie tuż pod kolanem wojownika.Ale Wiatr W Jego Włosach tego nie widział.Wciąż wielce rozradowany, przysunął siędo porucznika i palnął go w plecy z dobrodusznym powinszowaniem, które skończyło siętym, że Dunbar rozłożył się jak długi na ziemi.Zmiejąc się szczerze, Wiatr W Jego Włosach jednym szarpnięciem postawiłogłuszonego porucznika na nogi i wetknął mu w dłoń nóż o szerokim ostrzu.Powiedział cośw języku Komanczów i pokazał na martwego bizona.Dunbar stał zrezygnowany, gapiąc się jak baran na nóż w swojej ręce.Uśmiechnął siębezradnie i potrząsnął głową.Nie wiedział, co robić.Wiatr W Jego Włosach wymamrotał jakąś uwagę, która rozśmieszyła jegokompanów, palnął porucznika po ramieniu i odebrał mu nóż.Potem przykląkł na jednokolano przy brzuchu Dunbarowego bizona.Z namaszczeniem doświadczonego kelnera wbił nóż głęboko w pierś bizona i oburączprzeciągnął ostrze, rozkrawając ją na oścież.Gdy wysypały się wnętrzności, Wiatr W JegoWłosach wsadził rękę do otrzewnej, grzebiąc jak ktoś, kto szuka czegoś po omacku wciemnościach.Znalazł to, czego chciał, kilka razy szarpnął za to mocno i wstał, trzymającoburącz wątrobę tak wielką, że zwisała po bokach.Naśladując znany już ukłon białegożołnierza, ofiarował ten łup oniemiałemu porucznikowi.Przezornie Dunbar przyjąłdymiący organ, ale nie mając pojęcia, co robić, uciekł się do niezawodnego ukłonu inajgrzeczniej jak potrafił wręczył wątrobę z powrotem.Normalnie Wiatr W Jego Włosach mógłby się poczuć znieważony, ale przypomniałsobie, że Jan jest białym, a przez to ignorantem.Złożył zatem jeszcze jeden ukłon,wepchnął sobie do ust koniec ciepłej jeszcze wątroby i odgryzł solidny kęs.Porucznik Dunbar patrzył z niedowierzaniem, jak wojownik podaje wątrobęprzyjaciołom.Oni również poodgryzali po kawałku surowego mięsa.Jedli je łapczywie,jakby to była świeżutka szarlotka.Teraz wokół Dunbarowego bawołu zgromadził się mały tłumek, po części konnych,po części pieszych.Był tam Wierzgający Ptak, a także Ta Która Stoi Z Pięścią.Ona, wraz zjedną jeszcze kobietą, zaczęła już oprawiać martwego bizona.Raz jeszcze Wiatr W Jego Włosach ofiarował mu na wpół zjedzone mięso i razjeszcze Dunbar wziął je.Trzymał je w osłupieniu, szukając wzrokiem w tłumie, czy niewyczyta z czyjejś twarzy lub gestu, jak mógłby się z tego wyplątać.Nikt nie przyszedł mu z pomocą.Patrzyli na niego w milczeniu z niecierpliwymoczekiwaniem i zdał sobie sprawę, że jeśli spróbuje oddać je komu innemu, będzie to zbytgrubymi nićmi szyte.Czekał nawet Wierzgający Ptak.Więc biorąc do ust wątrobę, Dunbar wmawiał sobie, że to bardzo łatwe, że to nietrudniejsze niż zmusić się do łyżki czegoś, czego się nie cierpi, na przykład czarnej fasoli.Mając nadzieję, że się nie zadławi, wgryzł się w wątrobę.Mięso było niewiarygodniedelikatne.Rozpływało się w ustach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]