[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał na wpółprzymknięte oczy, pomięty podkoszulek.Ale był.- Obudziłam cię? - spytała Louise. - Missy mnie obudziła.Dziś wieczór gra kapelaRicky'ego, ale ja wcześnie padłem.Byłem zmęczony.- Przykro mi - powiedziała Louise.- Dlaczego? - zdziwił się F.Scott.- %7łe cię obudziłam.- To ona mnie obudziła, Louise, już ci mówiłem.Zerknąłw dół, na swoje stopy.Był boso.- Nie włożyłeś butów - stwierdziła Louise.- Wiem - przyznał F.Scott.- Wejdziemy?- Nie.Wolę tutaj.Louise rozejrzała się.Przy sąsiednim budynku był taras.- Może usiądziemy na tym tarasie? - spytała.- Nie.Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, możesz to zrobićtu, na chodniku.Co chciała mu powiedzieć? Co chciała powiedzieć temuzaspanemu dzieciakowi?- Missy mówiła, że masz mi powiedzieć coś ważnego,Louise.Mów śmiało.Miejmy to z głowy.- Wydawał się jakbyroztrzęsiony, zły albo przestraszony.- A jak myślisz, co mogłabym ci powiedzieć?- %7łe chcesz ze mną zerwać? - Odniosła wrażenie, że F.Scott za chwilę się rozpłacze.Niespokojnie przestępował znogi na nogę.- Oj!- Co się stało?- Nadepnąłem na szkło.- F.Scott uważnie obejrzał stopę.- Skaleczyłeś się? Krwawisz?- Nie.To drobiazg.- Mogę zerknąć?- Nie mogłabyś raczej przejść do rzeczy? - poprosił F.Scott, wciąż drżący, choć już uśmiechając się nieśmiało.-Wiesz, ten odprysk szkła w stopie pomoże mi znieść ból serca.- Jego uśmiech był niepewny.Usiłował udawać chojraka, alebez powodzenia.- W porządku - zgodziła się Louise.- Spróbuję przejść dorzeczy.Ale jak to zrobić? Jak może mu wytłumaczyć, że nierozumie samej siebie?- Louise - odezwał się F.Scott.Tracił cierpliwość.- No dobrze.Dowiedz się.Kiedy byłam młodądziewczyną, jeszcze w szkole, miałam chłopaka.Miałamchłopaka, do którego jesteś cholernie podobny.F.Scott wlepił w nią oczy.Potem spojrzał na swoją stopę.Uniósł ją.Zastygł w pozycji lotosu.- Wal dalej.Słucham.- Był do ciebie podobny, tak jak ty był artystą, chodziłamz nim, a potem, cóż, Missy z nim chodziła.Słysząc to, F.Scott podniósł wzrok.- Missy?- Tak jest, Missy.Obie z nim chodziłyśmy, a potem onumarł, zginął w wypadku samochodowym, przecież wiesz.-Głos Louise załamał się.- Och, Louise - odezwał się F.Scott.- To okropne.-Przysunął się, żeby ją pocieszyć, ale kiedy stanął na obustopach, syknął z bólu.- Może jednak obejrzę to skaleczenie? - poprosiła Louise.- Dobrze? %7łeby nie wdała się jakaś infekcja.- Nic mi nie będzie - zaprotestował F.Scott.- Jestemodporny.Zatrzymał ją wzrokiem.Louise wzięła głęboki oddech.Była silna.Niezłomna.Mocna.- Cóż, wyglądał jak ty, malował jak ty, nawet nazywał siętak jak ty.- Nazywał się tak jak ja? - przerwał F.Scott.- To znaczy,F.Scott? Bo F." to skrót od. - Scott Feinstadt.Nazywał się Scott Feinstadt.- Tak bardzo był do mnie podobny? I nazywał się ScottFeinstadt? - upewniał się F.Scott.- Nazywał się Scott Feinstadt i wyglądał tak samo jak ty -potwierdziła Louise.- Nawet urodził się w tym samym dniu imiał twój głos.Za plecami F.Scotta znajdowały się pojemniki na śmieci.Cuchnęło z nich w ten upał.Szczur wielkości kotaprzeskakiwał z jednego do drugiego.Louise przestraszyła się,ale F.Scott nie zwrócił na to uwagi.- Urodził się w tym samym dniu? Co ty mówisz?- Mówię, że prawie w każdym szczególe jesteś taki samjak tamten, jak prawdziwy.- Mówiąc to, Louise czuła się jakwariatka.- Jak prawdziwy?- Prawdziwy Scott - potwierdziła.F.Scott rozejrzał się po ulicy.Przesunął dłonią porozczochranych włosach.Potem spojrzał na nią.- Jesteś nienormalna, wiesz?- No cóż, może.- Missy też uważa, że jestem tak podobny do tamtegogościa?- Tak.Prawdę powiedziawszy, ona uważa, że on to ty.Albo ty to on.Rozumiesz?- Nie ma na kuli ziemskiej nikogo, kto mógłby tozrozumieć - orzekł F.Scott.- No więc jak, jesteś nim? - spytała Louise.- Jesteśprawdziwym Scottem Feinstadtem?F.Scott popatrzył na nią uważnie.Wytrzymała jegospojrzenie.Była silna, niezłomna, mocna.A on nie.- O co ci chodzi, Louise?- Nie rozumiesz? - Powiedziałaś, że zdaniem Missy jestem jakimś facetem,który wrócił z zaświatów.Ty też tak myślisz?- Cóż.Tak i nie.- Tak i nie? - powtórzył F.Scott.- Tak i nie.Jesteś do niego podobny, mówisz jak on,malujesz, całujesz jak on.- Całuję jak on? - zdziwił się F.Scott.- Jak on, tylko trochę lepiej.- Louise powiedziała prawdę.Teraz musiała mówić tylko prawdę.F.Scott nie spuszczał z niej oczu.- Kochałaś go? Kochałaś tego faceta, który całował ciętak jak ja?Louise odetchnęła głęboko.Czy go kochała?- Kochałam go.- Och.Zapadło milczenie.F.Scott wbił wzrok w ziemię.- I wciąż go kochasz? - spytał.Czy go kocha? Czy wciąż kocha Scotta Feinstadta?- Nie wiem - przyznała.F.Scott popatrzył na nią.- A co wiesz?Co wie? Louise udzieliła mu odpowiedzi.- Wiem, że kochałam go całym swoim siedemnastoletnimsercem, a teraz wiem, że pózniej wyrzuciłam go z pamięci.Zapomniałam o nim, aż nagle zjawiłeś się ty.- Urwała,zastanowiła się chwilę.- Wiem, że nie wszystko było międzynami skończone, przynajmniej jeśli o mnie chodzi.Niewszystko było skończone, kiedy on zmarł.- Nie wszystko skończone? - pytał F.Scott, wciąż niespuszczając z niej wzroku.- Nie - potwierdziła Louise.- Zadzwonił do mnie,zadzwonił w tym dniu, kiedy zmarł, chciał się ze mną spotkać,ale ja czułam się zanadto zraniona, zbyt wściekła, ja. - Więc się z nim nie spotkałaś?- Nie.A potem on zginął.Wieczór był parny, duszny.F.Scott ostrożnie postawiłskaleczoną stopę na ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]