[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czujesz ciężar? spytał. Tyle waży prawdziwy.A ten rzucił podróbką w pierś oszusta jest gówno warty.Mocno zbudowany, przysadzisty Afrykanin zaczął się podno-sić, ale ciężar spojrzenia Nauczyciela rzucił go z powrotem nakrzesełko.Chłopak z Południa uśmiechnął się z zażenowaniem. Boże, jak można być takim idiotą powiedział. Zaledwiedwa tygodnie temu wróciłem z Iraku.Myślałby kto, że człowiekuczy się tam tego i owego.Wyciągnął rękę, ale Nauczyciel nie przyjął oddawanego muzegarka.Stał nieruchomo i mu się przyglądał.Pamiętał, jak gokupował.Miał wówczas dwadzieścia osiem lat.Pieprzyć to, pomyślał i podjął decyzję.Przecież nie możesz gozabrać ze sobą. Jest twój powiedział głośno. Nie obawiaj się, nie sta-wiam żadnych warunków.146 Co? wyjąkał chłopak. Hej, dziękuję panu, ale. Posłuchaj mnie, żołnierzu.Mieszkałem tu, kiedy runęływieże.Gdyby obywatele tego miasta nie byli wszyscy gównowarci, świętowaliby powrót każdego z was nadstawiających dupyna Bliskim Wschodzie jak amerykańskiego bohatera, bo też je-steście amerykańskimi bohaterami.Mogę przynajmniej odpłacićtej brudnej dziurze za wasze krzywdy.Popatrz, popatrz, pomyślał.Objawił się we mnie pan Wielko-duszny.Zachowuję się jak jakiś harcerz.Miał ochotę przewrócić stolik, wywalając lewiznę na kolanahandlarza, ale to nie była właściwa chwila.Być może kiedyś tuwrócę, pomyślał i odszedł.Rozdział 31Dwadzieścia minut pózniej, trzymając w ręku kupiony przedchwilą za sto siedemdziesiąt pięć dolców bukiet łososiowych iżółtych róż, Nauczyciel wszedł do ogromnego holu hotelu Plati-num Star na Szóstej Alei.I omal nie przyklęknął z szacunku dlacałego kamieniołomu białego marmuru pokrywającego terazpodłogę i dziesięciometrowej wysokości ściany.Sufit zdobiływzorowane na renesansowych obrazy na płótnie do spółki z roz-siewającymi promienie światła kryształowymi kandelabramiwielkości holowników.Pokręcił głową z podziwu: wypukłe profilesztukatorskie wyglądały jak zrobione z czystego złota.Od czasudo czasu, choć rzadko, dupki potrafią jednak zrobić coś, jak na-leży.Sprawiając wrażenie mocno podenerwowanego, pospieszyłwprost do recepcji.Kunsztowną kompozycję położył na marmu-rowej ladzie przed ładniutką brunetką.Dziewczyna nie starała sięnawet ukryć, jakie wrażenie zrobiły na niej kwiaty.148 Proszę mi powiedzieć, że nie przyszedłem za pózno po-wiedział, przykładając do piersi złożone dłonie. To róże dlaMartine Broussard.Nie wymeldowała się jeszcze, prawda?Rola nerwowego zalotnika spodobała się ładnej recepcjonistce.Wcisnęła kilka klawiszy komputera. Ma pan szczęście oznajmiła. Pani Broussard nadal jestnaszym gościem.Nauczyciel znakomicie odegrał wielką ulgę. Dzięki Bogu szepnął i zaraz dodał głośniej z wielką po-wagą: Jak pani sądzi, spodobają się jej? Nie są przypadkiem zbytostentacyjne? Nie chciałbym sprawić wrażenia desperata. Oczywiście, że się jej spodobają, może mi pan wierzyć uspokoiła go recepcjonistka. To piękne róże.Nauczyciel udał, że obgryza paznokieć kciuka. Spotkaliśmy się zaledwie dwa dni temu wyznał i wiem,że wygląda to na szaleństwo, ale dziś rano obudziłem się z prze-konaniem, że jeśli nie zdążę powiedzieć jej, co naprawdę czuję,nigdy sobie tego nie wybaczę.Ale.chcę ją zaskoczyć.Proszę mipowiedzieć, gdzie powinienem czekać, żeby jej z całą pewnościąnie przeoczyć?Recepcjonistka uśmiechnęła się jeszcze serdeczniej.Stała sięjuż jego wspólniczką, uczestniczyła we wspaniałym dziele ro-dzącej się miłości. Kanapy przy windzie powiedziała, wskazując palcemkierunek. %7łyczę szczęścia.Nauczyciel usiadł, kładąc bukiet na kolanach.Schowaną pod149marynarką rękę przesunął powoli na plecy, to tam za paskiemtrzymał oba pistolety.Wybrał colta dwudziestkędwójkę, po chwilijuż miał go przed sobą.Niespełna pięć minut pózniej melodyjne ding oznajmiłoprzyjazd windy.Nauczyciel wstał.Lśniące mosiężne drzwi roz-sunęły się przed pięcioma stewardesami Air France ze znaczkamilinii lotniczych wpiętymi w zawiązane na szyi jedwabne chusty.Dziewczyny mogły być modelkami, a może raczej aktorkamifilmów tego rodzaju, za które hotel każe płacić ekstra.Na ichwidok Nauczyciel poczuł się nagle tak, jakby hel wypełnił jegożołądek.Zakręciło mu się w głowie na myśl o tym, czego dokonaza chwilę.Martine Broussard wyszła z windy pierwsza.Miała przeszłometr osiemdziesiąt wzrostu i była agresywnie piękna ze swymidługimi blond włosami powiewającymi niczym jedwabna fala.Szła po marmurowej posadzce hotelowego lobby, jakby na wy-biegu prezentowała kolekcję Victoria's Secret.Nauczyciel przy-sunął się do niej szybko, trzymając przed sobą bukiet róż. Martine! Proszę, to z okazji urodzin.Posągowa blondynka zatrzymała się, zaskoczona spojrzała naróże. Urodziny? W jej ustach słowo to zabrzmiało jak uhroz-iny. O czym pan mówi? Przecież to dopiero za trzy miesiące.Podniosła wzrok na twarz stojącego przed nią mężczyzny. Czymy się znamy, monsieur? W jej oczach zabłysły iskierki zainte-resowania.Podobnie jak recepcjonistce i jej spodobało się to, cozobaczyła.150Nauczyciel wstrzymał oddech.Wsunął dwudziestkędwójkę wbukiet lufą do przodu.Nagle wokół niego zapanowała cisza, wy-darzenia toczyły się wolno i nieprawdopodobnie wręcz gładko.Czy kiedykolwiek czuł taki spokój? Czy był aż tak wolny? Czuł sięjak nieważki płód w łonie matki.Nacisnął spust, w powietrze wyleciał kłąb płatków róż.Kulatrafiła Martine Broussard tuż pod lewym okiem.Dziewczynaupadła na marmurową podłogę.Nie drgnęła nawet, tylko po jejtwarzy krew płynęła strumieniem. Czyżbym powiedział urodziny ? warknął. Pomyliłemsię, bardzo mi przykro.Miałem na myśli pogrzeb.Dwa kolejne pociski ugodziły wyjątkowej urody biust.Cztery stewardesy cofnęły się z krzykiem.Nauczyciel rzuciłbukiet na zwłoki ich koleżanki, wsunął colta za pasek na plecach iruszył w stronę wyjścia.Rozdział 32Stojący na chodniku hotelowy odzwierny wypełnił swe obo-wiązki i grzecznie otworzył przed nim drzwi.Najwyrazniej niesłyszał stłumionych strzałów, ale teraz znieruchomiał nagle i za-gapił się na wrzeszczące Francuzki. Wezwij policję! krzyknął do niego Nauczyciel. Jakiśszaleniec ma broń!Odzwierny wbiegł do środka.Nauczyciel szedł przed siebieszybkim, lecz równym krokiem, oddalając się od hotelu, ale niezwracając na siebie uwagi.Minął stojącą przed budynkiem fon-tannę, wyjął treo z kieszeni dżinsów, wywołał listę.Słowa Ste-wardesa Air France znikły pod najlżejszym dotykiem kciuka.Nagle, pojawiając się jakby znikąd, za jego plecami rozległ siępisk opon gwałtownie hamującego samochodu.Trzasnęły drzwi,zatrzeszczało radio, bez wątpienia policyjne.Nawet nie próbuj się odwrócić, napomniał sam siebie Nauczyciel.152Nie zwalniaj.Wtop się w tłum.Gliny nie mogły jeszcze mieć jegorysopisu.Nie ma mowy. To on! krzyknął ktoś.Nauczyciel zerknął przez ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]